Żywe upiory PRL-u
Z czwórki skazanych w procesie o morderstwo księdza Jerzego Popiełuszki tylko Waldemarowi Chmielewskiemu udało się skutecznie zniknąć. Pękala walczy o zapomnienie, Pietruszka o oczyszczenie, a Piotrowski o sławę.
Paweł N. narodził się 22 października 1990 r. Miał 38 lat, właśnie otworzyły się przed nim bramy więzienia. W poprzednim życiu N. był dobrze zapowiadającym się elektronikiem po Politechnice Wrocławskiej. Ale został porucznikiem SB.
Wybór nowego nazwiska nie był przypadkowy. Wziął najbardziej popularne w Polsce, by się łatwiej ukryć w tłumie. Podobnie przemyślany był wybór imienia. Wybrał imię Paweł, które dostał podczas bierzmowania (choć matka do dziś nie przyzwyczaiła się do tej zmiany i wciąż mówi "Leszku"). - Nie miałem szans życia pod własnym nazwiskiem, poszedłem więc do urzędu i powiedziałem, że chcę nowe - mówi N. - Żeby zmienić tożsamość, trzeba mieć bardzo istotne powody. Ja miałem.
Leszek Pękala, czyli narodzony na nowo
Najważniejszym powodem zmiany nazwiska były problemy ze znalezieniem pracy. Przedstawić się na rozmowie kwalifikacyjnej "Pękala", to jakby ogłosić: to ja zamordowałem księdza Jerzego, ja go kneblowałem, ja przywiązywałem do nóg kamienie, by nie wypłynął. - O nowym życiu myślałem pod koniec więzienia i spodziewałem się tego, co mnie spotkało - mówi Leszek Pękala, który po wyjściu na wolność usłyszał od arcybiskupa Ignacego Tokarczuka, że ma prawo żyć na nowo. (To ten sam biskup, którego jako esbek inwigilował).
Świat podzielił się na tych, którzy nic nie wiedzieli, i tych, którzy ze wstrętem odwracali się na jego widok. Tak jak jego brat, bratowa i ich syn, chrześniak Pękali. - Wiedziałem, że to się będzie za mną ciągnęło do końca życia. Jest mi przykro, ale rozumiem tych ludzi, którzy mi ręki nie podają. Muszę z tym żyć. I nic tego nie zmieni. O wyjeździe z Warszawy nie myślałem, bo uznałem, że najlepiej będzie się zaszyć w wielkim mieście - opowiada Pękala. - Do reklamy trafiłem przypadkowo.
W biurach ogłoszeń nikt bowiem nie pyta, skąd przychodzisz, a zaufanie mierzy się liczbą sprzedanych ogłoszeń. - W reklamie najważniejsza jest uczciwość - tłumaczy Leszek Pękala, który przez ostatnie 13 lat zbierał ogłoszenia, między innymi dla "Przeglądu Sportowego" i "Życia Warszawy". - Bo gdy się raz klienta oszuka, to on już więcej nie uwierzy. Dlatego mówiłem tylko prawdę.
I nie zdarzyło się podczas pracy, by któryś z klientów kiedykolwiek zapytał, czy to on zabił księdza. - Zwykle jest tak, że ludzie znają lub domyślają się mojej przeszłości, ale ją tolerują. Wiele razy w ciągu tych 20 lat byłem dekonspirowany. Ale jak przynosi się do firmy duże pieniądze, to nie tak łatwo zarżnąć kurę znoszącą złote jajka - mówi Leszek Pękala. - Mam zasadę, że gdy dekonspirują mnie publicznie - uciekam.
18 października, w przeddzień 20. rocznicy zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki, Paweł N. na pierwszej stronie "Życia" zobaczył swoje zdjęcie i duży tytuł:
"Morderca księdza pracuje w mediach". Z tekstu czytelnicy dowiedzieli się, pod jakim nazwiskiem Pękala ukrywa się w "Życiu Warszawy" i czym się dziś zajmuje. Po przeczytaniu tekstu N. zrezygnował ze współpracy z "Życiem Warszawy". Nie był pewny, co powinien teraz zrobić: czy zmienić nazwisko, czy wyjechać, czy zacząć pracować w innej branży. Helena Kowalik z Rady Etyki Mediów publikację "Życia" uznała za naganną i nieetyczną. Przypomniała, że Pękala pod zmienionym nazwiskiem pracował nie w redakcji, ale w dziale reklamy, i nie miał wpływu na politykę pisma.
- Ja się przyznałem do tej zbrodni i za nią odpokutowałem - mówi Pękala. - Wobec prawa jestem rozliczony. Wobec Boga też, bo dostałem rozgrzeszenie. Co dzień się modlę i dźwigam ten krzyż. I mam tylko jedno życzenie. Chcę żyć. I chcę, by traktowano mnie jak nowego człowieka.
Waldemar Chmielewski, czyli nie do poznania
To, co nie udało się Pękali, zrealizował Waldemar Chmielewski, który skutecznie wtopił się w Warszawę. Chmielewski był pierwszym z czwórki morderców księdza Popiełuszki, który odzyskał wolność. Wyszedł z więzienia 24 kwietnia 1989 r., po spędzeniu za kratami 4,5 roku. To do jego mieszkania przychodzili na przepustki z więzienia Pękala i Piotrowski, by poradzić się, jak dalej żyć.
Właśnie Chmielewski poradził Pękali, gdy ten nie mógł znaleźć pracy, by zmienił nazwisko. Sam już w więzieniu pożegnał się z Chmielewskim i przyjął panieńskie nazwisko żony. Jako Waldemar O. zamieszkał z żoną i dwójką dzieci w dwóch pokojach w czynszowym bloku na Mokotowie. Zgolił wąsy, posiwiał i jest zupełnie nie do poznania. Przestał się nawet jąkać. Ma zastrzeżony telefon i nie utrzymuje kontaktów z sąsiadami. Dokładnie pozacierał za sobą ślady.
Po publikacji "Życia" wzmógł środki ostrożności i nie podchodzi nawet do domofonu. Każe córce powtarzać, że ojca nie ma w domu. W ciągu ostatnich 20 lat udzielił tylko jednego wywiadu "Super Expressowi". Powiedział, że ani syn, ani córka nie wiedzą, za co ich ojciec siedział w więzieniu. Waldemar O. miał wzorowy życiorys, ale tylko na potrzeby PRL-u. Był synem oficera SB, ożenił się z córką esbeka i rodzinne tradycje kultywował w ZOMO, Wyższej Szkole MO i Akademii Spraw Wewnętrznych oraz w departamencie IV MSW (do walki z Kościołem). Na miesiąc przed zamordowaniem księdza Jerzego porucznik Chmielewski obronił w Akademii Spraw Wewnętrznych pracę magisterską "Kardynał Wyszyński - wybrane zagadnienia z działalności polityczno-społecznej".
Niestety, żadna z umiejętności zdobytych w PRL-u nie gwarantowała znalezienia pracy w latach 90. Dlatego po wyjściu z więzienia O. zatrudnił się jako zaopatrzeniowiec w prywatnej firmie. Po dwóch latach okazało się, że wyrok złagodzono mu bezprawnie i Chmielewski musiał w 1993 roku wrócić na pół roku do więzienia.
Od tamtej pory bardzo pilnie strzeże swej prywatności. Sąsiedzi wiedzą o nim tylko tyle, że rano wsiada do autobusu i wraca z pracy wieczorem. Gdy jedna ze wścibskich sąsiadek zapytała, czym się zajmuje, odpowiedział, że pracuje w branży handlowej, i nic więcej nie dało się z niego wycisnąć. To zupełnie inaczej niż Grzegorz Piotrowski, który kocha rozgłos.
Grzegorz Piotrowski, czyli gwiazdor
Wystarczy zadzwonić do antykościelnego tygodnika "Fakty i Mity", by dowiedzieć się, że tak naprawdę to nie wiadomo, kto zabił księdza Popiełuszkę. A na pewno nie miał z tym nic wspólnego zaprzyjaźniony z redakcją kapitan Grzegorz Piotrowski.
- Dziwię się, że Grzegorz o tym jeszcze publicznie nie powiedział - mówi Marek Szenborn, zastępca naczelnego, przez którego najłatwiej nawiązać kontakt z redaktorem Piotrowskim. Piotrowski został właśnie wysłany z redakcyjną misją do Hamburga, o której Szenborn nie może nic mówić, więc chwilowo kontakt będzie utrudniony. - Ale proszę się nie obawiać, Grzegorz żadnego księdza tam nie zabije - chichocze do słuchawki pan Marek. I lepiej nie psuć mu humoru pytaniami: kto bił pałką księdza Jerzego, kto kazał obciążyć ciało kamieniami i kto to wszystko zaplanował.
Gdy Piotrowski trafił w 1984 roku do więzienia, koledzy z łódzkiego SB pomagali jego żonie w przeprowadzce z Warszawy na łódzkie Bałuty. Janusz B. twierdzi, że nie tylko pożyczał Piotrowskiemu pieniądze, których ten mu do dziś nie oddał, lecz także pomógł zmienić nazwisko Janinie Piotrowskiej i dwojgu dzieciom, by ich nie zlinczowano w Łodzi.
W latach 90. - w przerwach w odbywaniu kary - udzielał korepetycji, pomagał żonie prowadzić biuro turystyczne, pracował jako informatyk. Z redakcją "Faktów i Mitów" związał się zaraz po wyjściu z opolskiego więzienia 16 sierpnia 2001 r. Pisał pod pseudonimem Sławomir Janisz, choć redakcja za żadne skarby nie chciała tego potwierdzić. Mecenas Andrzej Kern, który w imieniu archidiecezji łódzkiej wytoczył proces "Faktom i Mitom", nie mógł uwierzyć, że redakcja próbowała powołać Piotrowskiego na świadka i przedstawiała go jako eksperta w sprawach kościelnych. Współpracujący z "FiM" dziennikarz Jakub Diamant twierdzi, że Grzegorz Piotrowski odgrywa kluczową rolę nie tylko w redakcji, lecz także w Antyklerykalnej Partii Postępu "Racja", której Kotlinowski jest honorowym prezesem. Różnica między Pękalą a Piotrowskim jest taka, że Pękala próbuje jak najgłębiej ukryć swój udział w morderstwie, a Piotrowski medialnie to konsumuje. Jako morderca Popiełuszki sprzedawał się już trzy razy. Za każdym razem zakładając inną
maskę.
W roku 1985, podczas procesu toruńskiego, był obrońcą socjalistycznej czystości, którą ksiądz Popiełuszko próbował skazić solidarnościową ideologią. Pięć lat później był nawróconym grzesznikiem. Tadeusz Fredro Boniecki uznał to za wielkie zwycięstwo księdza Jerzego i zrobił z mordercą wywiad rzekę. Od co najmniej czterech lat Piotrowski znów wraca do roli kapitana SB, który wojuje z Kościołem. To on ogłosił, że Popiełuszko zabił się sam. I że 50 na 70 biskupów współpracowało z SB.
Grzegorz Piotrowski zgodził się odpowiedzieć tylko na jedno pytanie. Chciałem zapytać, o czym myśli, gdy codziennie, jadąc do pracy, pokonuje aleję Księdza Jerzego Popiełuszki. Zapytałem jednak, dlaczego nie zmienił nazwiska. - Z przekory - odpowiedział. Może chodzi o coś innego: nazwisko "Piotrowski" jest jak znak firmowy, z którym można się obnosić w środowisku antyklerykałów.
Adma Pietruszka, czyli walka oczyszczenie
Adam Pietruszka, były wicedyrektor IV Departamentu MSW zajmującego się inwigilacją kleru, podobnie jak Piotrowski nie zamierza niczego za sobą zacierać, choć z zupełnie innych powodów. Tak jak 20 lat temu mieszka w tym samym milicyjnym bloku z wielkiej płyty na warszawskim Służewcu. Nigdy nie myślał o zmianie adresu, bo nie ma się czego wstydzić. Sąsiedzi w większości pracowali w tym samym resorcie, więc znają życie. Nazwiska też nie musiał zmieniać, bo po 23 latach służby ma dość wysoką emeryturę i nie musiał szukać pracy.
Pietruszka został aresztowany 2 listopada 1984 r., na dzień przed pogrzebem księdza Jerzego, i wrócił do domu dopiero 8 września 1994. W procesie toruńskim został skazany na 25 lat za podżeganie do zabójstwa.
W więzieniu nigdy nie pracował. Całymi dniami siedział w celi i zajmował się czytaniem gazet i książek. Ulubionym więziennym zajęciem Pietruszki było przerabianie gazetowych zdjęć szefa MSW, generała Czesława Kiszczaka, i dopisywanie szyderczych komentarzy. Pietruszka uważał, że Kiszczak go wykorzystał i nie dotrzymał umowy. A umowa była taka, że Pietruszka miał się chwilowo dać zamknąć, po to by sprawy nie drążono wyżej.
Ale dopiero w roku 1990 poinformował o tej umowie władze śledcze. Informacje podane przez Pietruszkę doprowadziły do aresztowania generałów Ciastonia i Płatka, którym postawiono zarzut kierowania porwaniem i zabójstwem księdza Popiełuszki. Obaj uniknęli kary. Teraz celem życia 66-letniego Adama Pietruszki jest oczyszczenie się ze wszystkich zarzutów. - Piotrowski powiedział w czasie procesu toruńskiego, że nie namawiałem i nie inspirowałem go - mówi Pietruszka, choć podczas procesu wyszło, że wiedział, gdzie i po co pojechał Piotrowski z kolegami. Próbował ich też kryć. - Przez 20 lat utrzymywałem, że nie mam nic wspólnego z tą sprawą, i będę utrzymywał dalej. I nigdy nie przestanę walczyć o oczyszczenie.
W winę Pietruszki nie wierzy ani żona Róża, ani ich syn. Sąsiedzi, czyli koledzy z resortu, też powątpiewają. Pokazują starszego pana spacerującego z wnuczkiem przed blokiem i pytają, czy ktoś taki mógł dopuścić się czegoś tak ohydnego jak morderstwo.
Ani Chmielewski, ani Pękala, ani Piotrowski od lat ze sobą nie rozmawiają. Ostatni raz zgodnie ze sobą współdziałali 20 lat temu. Na środku tamy we Włocławku. Przy otwartym bagażniku fiata. Chmielewski złapał księdza za nogi, Pękala trzymał w środku, a Piotrowski za głowę. Waldemar Chmielewski zapamiętał jeszcze, że usłyszał plusk spadającego z 17 metrów ciała. I to, że pewien kłopot sprawiał przywiązany do nóg księdza worek kamieni.
Było to 19 października 1984 r. Takiej daty się nie zapomina. Tego dnia 59. urodziny miał ich szef, minister Czesław Kiszczak.
CEZARY ŁAZAREWICZ
_________
GDZIE SĄ BOHATEROWIE TAMTYCH WYDARZEŃ
Waldemar Chrostowski - kierowca księdza Jerzego
Uprowadzony razem z księdzem Jerzym Popiełuszką. Udało mu się uciec z jadącego samochodu. Dzięki niemu odnaleziono i osądzono zabójców. Z zawodu strażak. W latach 80. pracował w Wyższej Szkole Oficerów Pożarnictwa. Był ochroniarzem Barbary Piaseckiej-Johnson, gdy na przełomie lat 80. i 90. przylatywała do Europy. Od roku wicedyrektor biura ochrony Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Laureat nagrody Bóg Zapłać z roku 2001 warszawskiego miesięcznika "Powściągliwość i Praca" za "niezłomną postawę i odwagę, dzięki której prawda o zabójstwie księdza Jerzego ujrzała światło dzienne".
Generał Władysław Ciastoń
Nadzorował prace IV Departamentu MSW, w ramach którego istniała elitarna grupa D, zajmująca się inwigilacją Kościoła. Jej pracownikami byli Grzegorz Piotrowski i Waldemar Chmielewski. Podczas pierwszego procesu w sprawie morderstwa księdza Popiełuszki nie był oskarżony. W 1987 roku po cichu został zesłany na placówkę dyplomatyczną do Albanii. Po powrocie do Polski w roku 1990 aresztowany i oskarżony o podżeganie do zabójstwa księdza Popiełuszki. W 1994 roku uniewinniony, po apelacji sprawa ponownie trafiła na wokandę w roku 2000. Dwa lata później sąd uniewinnił go powtórnie. W MSW od roku 1945. W 1958 został wyrzucony z partii i z ministerstwa. Do polityki wrócił po 13 latach. W 1981 roku awansował na wiceministra spraw wewnętrznych i tym samym szefa SB. Dziś ma 80 lat.
Generał Zenon Płatek
Od 1981 do 1984 roku kierował IV Departamentem, był pierwszym szefem grupy D, a więc bezpośrednim przełożonym Piotrowskiego i Chmielewskiego. W procesie toruńskim zeznawał jako świadek. W 1990 roku podobnie jak Ciastonia oskarżono go o podżeganie do zabójstwa Popiełuszki. W roku 1991 oficerowie SB zeznali, że wydał rozkaz zabicia arcybiskupa Gulbinowicza. O siedzącego w areszcie schorowanego Płatka upomniała się Amnesty International i dopiero wtedy odzyskał wolność. W 1994 roku uniewinniony. Sąd apelacyjny uchylił wyrok, proces Płatka rozpoczął się ponownie, ale postępowanie wobec niego umorzono ze względu na stan jego zdrowia. Prawie cała jego kariera upłynęła w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, w którym przepracował 37 lat, aż do aresztowania w 1990 roku. Dziś ma 77 lat.
Generał Mirosław Milewski
Pierwsze pogłoski o udziale Milewskiego w zabójstwie księdza Popiełuszki pojawiły się w roku 1985, gdy nieoczekiwanie wyrzucono go z ministerstwa. Teraz jego współudział jest rozważany na poważnie - profesor Andrzej Paczkowski ujawnił notatkę, z której wynika, że generał Wojciech Jaruzelski wskazywał na Milewskiego jako ewentualnego inicjatora morderstwa. Milewski karierę w aparacie bezpieczeństwa rozpoczął w wieku 16 lat. I zawsze był postrzegany jako beton partyjny. Od 1958 roku pracował w centrali MSW, w 1981 roku został ministrem spraw wewnętrznych i sekretarzem KC. Pod jego patronatem w latach 60. działał gang braci Janoszów zajmujący się napadami i przemytem złota oraz zabójstwami dokonywanymi przez MSW za granicą (afera Żelazo). W 1997 roku rozpoczęła się ciągnąca się do dziś sprawa, którą wytoczył Milewskiemu Czesław Bużyński. Były AK-owiec oskarżył generała o oddanie go w ręce Rosjan w 1947 roku. W 2001 roku sąd uniewinnił Milewskiego z braku dowodów. Prokuratura odwołała się, sprawę przejął IPN.