"Znów zabierają nam wolność"
III RP była państwem, w którym wolność i demokracja istniały głównie we wzniosłych deklaracjach. Mieliśmy tajemnicze zgony ludzi, którzy wpadli na trop afer, wypadki samochodowe niewygodnych polityków i dziennikarzy, inwigilację opozycji. I media – przemilczające część z tych haniebnych wydarzeń, zaś innym przeciwstawiające się niemrawo.
06.11.2007 | aktual.: 06.11.2007 11:25
Nierzadko posuwające się do kpin z rzekomych obsesji prześladowanych. Konflikt w postkomunistycznym obozie medialnym, afera Rywina, wygrana PiS oraz rozwój internetu dały szansę na więcej wolności słowa. Ale decyzja sądu o wsadzeniu za kratki na 48 godzin dziennikarzy „GP” każe obawiać się, że teraz podjęte zostaną próby przywrócenia stanu poprzedniego. Tym bardziej że blisko obozu władzy znalazły się środowiska odpowiedzialne za to, co działo się w latach dziewięćdziesiątych.
Nieznani sprawcy uszkadzają koło w samochodzie Donalda Tuska, w wyniku czego jego pojazd wypada z drogi i wyrywa drzewo z korzeniami, a Tusk ledwo uchodzi z życiem. W prasie ukazuje się fałszywka lojalki Tuska ze stanu wojennego, zaś liderzy PiS i posłuszne im media rozpowszechniają plotkę, że jest on homoseksualistą. Podczas jednego ze spotkań lidera PO z wyborcami ktoś umieszcza w drzwiach ampułki z gazem.
Bandyci dokonują włamania do siedziby „Gazety Wyborczej”, a jej dziennikarzom podcinają przewody hamulcowe w samochodach. Mariusz Kamiński wraz ze współpracownikami z CBA pisze gotowe schematy artykułów szkalujących polityków PO dla największych redakcji w kraju. W niewyjaśnionych okolicznościach ginie inspektor NIK, badający finanse Porozumienia Centrum. Manifestacja PO przeciwko rządom PiS zostaje rozpędzona przez policję.
Gdy politycy PO i dziennikarze „GW” próbują zainteresować resztę mediów represjami władzy, zostają powszechnie wykpieni i nazwani oszołomami mającymi obsesje oraz wyznawcami spiskowej teorii dziejów. Nieprawdopodobne? Ależ to wszystko (i o wiele więcej) zdarzyło się naprawdę w III RP. Oczywiście jeśli zamiast Tuska podstawić Jarosława Kaczyńskiego, zamiast „GW” – „Gazetę Polską”, zamiast PC – FOZZ, zamiast manifestacji PO – przeciwników Wałęsy, zamiast CBA – UOP itp. Dlatego zamieszczone w tym numerze „GP” apele w obronie wolności słowa nie są wcale przesadne. Z pewnością podpiszą się pod nimi wszyscy, którzy wbrew zakłamanej medialnej rzeczywistości pamiętają, jak w III RP było naprawdę.
A to właśnie tamta III RP stawiana jest dziś za wzór wolności. Ostatnie dwa lata upłynęły pod znakiem oskarżeń pod adresem PiS o zwalczanie wolnej myśli. Szczytem schizofrenii wielkich mediów było to, że PiS oskarżano z reguły o dokładnie takie próby łamania demokracji, jakich w rzeczywistości dopuszczali się wcześniej owych mediów ulubieńcy. Propagowanemu twierdzeniu, że PiS wziął media pod but, towarzyszył fakt, że teza ta głoszona była... w niemal wszystkich mediach.
Zaistnienie jakichkolwiek skrawków medialnej przestrzeni, w której mogli wypowiedzieć się przeciwnicy salonów, określano jako tworzenie mediów reżimowych. Za to wielkie telewizje założone przez właścicieli firm polonijnych z czasów Jaruzelskiego ogłoszono obrońcami wolności słowa. Najlepiej opłacane gwiazdeczki z ekranu z gwiazdorskimi kontraktami przedstawiano jako cierpiących buntowników. Przeprowadzano też wywiady z ofiarami rządów PiS – lekarzem-łapówkarzem, donosicielem z uniwersytetu, zapłakaną skorumpowaną posłanką, sędzią Trybunału Konstytucyjnego będącym ofiarą premiera, który zauważył oczywisty fakt, że ów sędzia wydał wyrok sprzeczny z prawem.
Państwo – własność uprzywilejowanych Najprostsza definicja III RP to państwo, które odziedziczyło po PRL strukturę społeczną, gdzie dobrze było złym, a źle dobrym. Dziesiątki lat negatywnej selekcji, nagradzającej konformizm, kolaborację z okupantem, donosicielstwo, brak skrupułów oraz refleksji na temat otaczającego świata wykreowały obecne elity. Rzecz jasna opisując je, nie wolno posuwać się do uogólnień. Profesorowi, który nie donosił, a został profesorem; przedsiębiorcy, który nie nakradł się przy pomocy znajomego urzędnika, a się dorobił; sędziemu, który nie wydawał niesprawiedliwych wyroków, a awansował, należy się podziw. Tak: wśród złych było sporo dobrych. Nie zwalnia nas to jednak od opisu faktów: elity pozostały zdominowane przez tych, którzy zachowywali się w państwie totalitarnym konformistycznie. Po 1989 r. postanowiły one nie oddawać zdobytych pozycji. Korzystać z nowych możliwości, by się bogacić – to pół biedy. Szkodliwość ich działania polegała na zamknięciu się, niedopuszczaniu do elity
nikogo spoza własnej kasty. Symbolem tego stało się zamknięcie korporacji prawniczych i skandaliczny wyrok Trybunału Konstytucyjnego blokujący ich otwarcie jako sprzeczne z... konstytucją. Ale to zamknięcie dokonywało się też na poziomie wielu polskich gmin, gdzie sitwy urzędnicze powiązane ubeckim biznesem niszczyły przedsiębiorców.
Żywym przykładem zjawiska, o którym piszę, pozostanie mój kolega, który pracuje dziś na dobrze płatnym stanowisku w firmie farmaceutycznej w Anglii. Wyjechał tam siedem lat temu, pracował na budowie, potem zaczął awansować i dziś pracuje w swojej specjalności. Łatwiej było mu awansować w obcym kraju, bez znajomości języka, niż we własnym, gdzie nigdy nie pozwoliłyby mu na to układy. Zamknięcie korporacji prawniczych należy uznać nie za przewinienie, lecz zbrodnię – to przez poziom wielu sędziów i brak dostępu do adwokata siedzą w Polsce niewinnie tysiące ludzi. Najbardziej drastycznym przykładem bezprawia III RP pozostaje fakt, że zamykanie w szpitalach psychiatrycznych Polaków skłóconych z lokalnymi klikami na podstawie pisanych na kolanie opinii biegłych jest u nas na porządku dziennym. Ideologia dawnego KL-D, zgodnie z którą w kapitalizmie także przedsiębiorcy rodem z nomenklatury przyczyniają się do rozwoju kraju, stawała się z roku na rok coraz bardziej archaiczna. Nie wytrzymywała konfrontacji z
pytaniami, czy posttotalitarne elity są w stanie budować suwerenne państwo, rozwój kraju oparty na cywilizowanych ramach kapitalistycznej konkurencji, czy rzecz najbardziej elementarną – równość zwykłych obywateli wobec prawa.
Bez strachu złych nie ma wolności dobrych Za historyczną zasługę IV RP trzeba uznać to, że poszkodowani dobrzy zaczęli być mniej bezbronni przed samowolą wszechwładnych złych. Powstał zalążek równych szans. IV RP była przede wszystkim projektem poszerzającym ich wolność, szanse na normalne życia, awans. Na to, że lekarz w ich miasteczku będzie bał się zażądać od nich łapówki. „GW” opisywała jakiś czas temu na pierwszej stronie, jak ludzie w sądach grozili sędziom: „Ziobro zrobi z wami porządek”. I z pewnością byli tacy, którzy się bali. Bez tego strachu złych poszerzenie wolności dobrych było niemożliwe. Barometrem tego, czy wolność w Polsce poszerza się, były dla mnie rozmowy z ludźmi, którzy dotąd obrywali. I słyszałem, jak mówili, że wreszcie odetchnęli. I rolnicy, ofiary pułapki zadłużeniowej z lat 90., niszczeni przez lokalne bankowe mafie. I wykształceni biegli rewidenci, walczący z nieprawościami własnej korporacji rządzonej przez ekipę byłego komunistycznego premiera Messnera. To samo mówili lokalni
tropiciele afer, stowarzyszenia poszkodowanych, czyli wielcy społecznicy III RP, oddolnie walczący z niesprawiedliwością postkomunistycznego systemu.
Grzechy IV RP wobec wolności Paradoksem pozostanie fakt, że PiS mimo to przegrał ostatnie wybory, że nie potrafił przezwyciężyć własnego wizerunku wroga wolności. Młodzi wyborcy zmobilizowali się, bo uwierzyli, że PiS wprowadza państwo policyjne. Tamta strona miała wprawę w tworzeniu takiego wizerunku znienawidzonej partii, ponieważ przećwiczyła to na początku lat 90., gdy Jerzy Owsiak propagował jako hymn młodzieży piosenkę Kobranocki „Znów zabierają nam wolność”. Ale trzeba też wspomnieć o błędach samego PiS. Partia ta oparła się na „moherowym” elektoracie, bo żadnego innego równie zdyscyplinowanego i skłonnego poprzeć zmiany nie było. Ale jednocześnie popełniła błąd, nie odcinając się od pomysłów będących karykaturą własnego programu. Młodzi ludzie uwierzyli w szalejący zamordyzm, bo propagandę mediów uzupełniły ich własne doświadczenia. To były te niedocenione drobiazgi, które złożyły się na przegraną. Władza zabraniała owym młodym ludziom picia piwa na ławce w parku. Policja wchodziła do akademików i
ścigała ich za pirackie oprogramowanie. Kuriozalny Giertych chciał wysyłać trójki do kontrolowania młodzieży w jakichś tam sprawach, a w innych kontrolować miały ich trójki Dorna. Napiętnowywano określone rodzaje kontrowersyjnej muzyki. Gdy prokuratura wpadła na idiotyczny pomysł ścigania bluzgającego na prezydenta bezdomnego, reakcja Kancelarii Prezydenta, która nazwałaby rzecz po imieniu, była opóźniona o wiele tygodni. PiS, który miał na swoim koncie grzech pierworodny, czyli sojusz z o. Rydzykiem i z Giertychem, powinien być szczególnie wyczulony na karykaturyzowanie swojego wizerunku. Bo przez ten grzech pierworodny nie miało znaczenia, że z większością wspomnianych przepisów PiS nie miał wiele wspólnego. W PiS takie sprawy uznawano za niepoważne, a wcale błahe nie były. Zabrakło refleksji, ustalenia, o co nam chodzi. Np. że chcemy zakazu narkotyków, ścigania przemocy w szkole czy na ulicy, ale np. znosimy zakaz picia piwa oraz opisywany dziś art. 212, krępujący wolność słowa. Ścigamy zło, ale poza tym
zwalczamy urzędniczą głupotę, krępującą wolność.
Oni kipą chęcią rewanżu Jak bardzo skuteczna była ta propaganda, pokazuje mój własny przykład. Kiedy przestałem prowadzić w lokalnej prywatnej telewizji w Poznaniu program satyryczny (złożono mi inne propozycje), jego widzowie zaczepiali mnie na ulicy: to co, Kaczyńscy ci go zdjęli? Nie miało znaczenia, że czepiałem się głównie prezydenta miasta oraz establishmentu Kulczykowa. Chłopaki spod bloku uwierzyli w zamordyzm Kaczyńskich, bo spotkali go wcześniej w osobach czepiających się ich policjantów. Z wyborczej porażki głosami najmłodszych wyborców obóz IV RP powinien wyciągnąć wnioski. Nie ma już rywali, gdy chodzi o elektorat „moherowy”, bo LPR nie dostała się do Sejmu. Musi zawalczyć o trochę innych wyborców. Nie jest to niemożliwe, bo bycie w opozycji sprzyja poszerzaniu poparcia. A studenci głosujący na PiS wkrótce skończą studia i zderzą się rzeczywistością, w której nie dostaną się na aplikację, nie dostaną pracy na uczelni albo ich firma będzie dyskryminowana przez urzędników. Bo choć byli dobrzy jako
mięso wyborcze, nie są z odpowiedniej rodziny. Nowy front w zmienianiu Polski, który otworzył swą kuriozalną decyzją sędzia z Warszawy, tylko na początku wygląda egzotycznie. Walka o wolność słowa, o prawo do swobodnej konkurencji na rynku idei, może stać się jednym ze sztandarowych postulatów obozu zmian pozostającego w opozycji. W strukturach zła odziedziczonych po PRL aż kipi od chęci rewanżu za utracone zyski. I za upokorzenia, polegające na tym, że trzeba było poważnie traktować tych, wobec których tamte środowiska zawsze czuły pogardę. A kiedy Polacy odczują, że ktoś im chce odebrać szanse, które w ciągu ostatnich dwu lat odzyskali, rechot z dowcipów o Kaczyńskich straci znaczenie. Karta może się odwrócić szybciej, niż się spodziewamy. Piotr Lisiewicz