Zamieszki przed parlamentem Ukrainy w Kijowie. Są ranni i co najmniej jeden zabity
Wojskowy Gwardii Narodowej Ukrainy zmarł w wyniku ran odniesionych podczas starć z demonstrantami, do których doszło w Kijowie. Wcześniej mer Kijowa Witalij Kliczko mówił, że "są informacje o zabitych wśród sił bezpieczeństwa". Ukraińska milicja poinformowała natomiast, że w wyniku wybuchu, najprawdopodobniej granatu, rannych zostało ponad 100 wojskowych i milicjantów, ochraniających siedzibę Rady Najwyższej. Ucierpieli też dziennikarze. - To prowokacja, za którą stoją nacjonaliści z partii Swoboda - mówi w rozmowie z WP jeden ze świadków zdarzenia.
Zamieszki wybuchły, gdy deputowani uchwalili w pierwszym czytaniu zmiany w konstytucji, przewidujące szeroką decentralizację władzy w państwie, obejmującej także zajęty przez separatystów Donbas.
W trakcie starć rannych zostało ponad 100 milicjantów i gwardzistów, ochraniających siedzibę Rady Najwyższej. Ucierpieli także dziennikarze. Podczas demonstracji w stronę milicyjnego kordonu rzucono granatem. Według szefa kijowskiej milicji, osoba, która rzuciła granat została już zatrzymana.
Szef MSW Arsen Awakow poinformował, że jest to członek nacjonalistycznej partii Swoboda, pod której flagami odbywał się protest. Człowiek ten jest jednocześnie żołnierzem batalionu "Sicz", który walczy na wschodzie przeciwko separatystom. Wcześniej doradca Awakowa, deputowany Anton Heraszczenko przekazał na Facebooku, że milicjant zginął od rany postrzałowej w serce. Minister zdementował te doniesienia. Poinformował też, że po burdach przed parlamentem zatrzymano około 30 osób.
Tymczasem naczelnik stołecznej milicji Ołeksandr Tereszczuk przekazał, że podczas zamieszek przed Radą Najwyższą w Kijowie rannych zostało ponad 100 wojskowych i milicjantów, ochraniających jego siedzibę. Stan czterech osób jest ciężki. W efekcie wybuchu granatu rzuconego z tłumu, jeden z milicjantów miał stracić nogę. Ucierpieli także dziennikarze.
Wcześniej o ofiarach śmiertelnych zamieszek informował mer Kijowa Witalij Kliczko. - Posiadamy informacje, że są ofiary śmiertelne. Zginęli ludzie, którzy w Kijowie zabezpieczają porządek, młodzi chłopcy z Gwardii Narodowej - oświadczył. Oficjalnego potwierdzenia, że jest więcej niż jedna ofiara starć, na razie nie ma.
Część odłamków granatu trafiła też w okna parlamentu.
"To prowokacja"
Według Iwana Matejki, byłego żołnierza jednego z batalionów ochotniczych Gwardii Narodowej, który był blisko zdarzenia, zamieszki były prowokacją.
- To wygląda na wielką prowokację, na której skorzysta tylko Rosja. Ale było w niej aktywnych dużo ludzi ze „Swobody” (partii ukraińskich nacjonalistów - przyp. red.), którzy byli pod Radą i walczyli z policją i gwardią. Granat mógł rzucić też ktoś, kto wrócił z frontu, bo wśród nich jest trochę ludzi niezadowolonych z tego, jak obecne władze prowadzą tę wojnę. Ale takie zachowanie służy tylko Rosji, dlatego myślę, że to prowokacja. Ludzie mówią, że „swobodowcy” zawsze chodzą z Life News, rosyjską telewizją powiązaną ze służbami – mówi w rozmowie z WP Matejko.
Ustawa o decentralizacji władzy i początek zamieszek
Poprzedzająca zamieszki debata w sprawie decentralizacji toczyła się przy zablokowanym prezydium parlamentu, okrzykach "hańba" i wyjących syrenach. Przeciwko zmianie konstytucji wystąpiła m.in. Partia Radykalna deputowanego Ołeha Laszki, którego stronnicy zajęli miejsca przewodniczącego Rady Najwyższej i jego zastępców.
Przeciwnicy prezydenckiego projektu zmian w ustawie zasadniczej oponują przeciwko umieszczonemu w nim zapisowi, który potocznie nazywany jest punktem o "szczególnym statusie" samorządów na opanowanych przez prorosyjskich separatystów obszarach Donbasu na wschodzie kraju. Uważają oni, że status ten osłabia suwerenność Ukrainy i jest na rękę Rosji.
Ostatecznie decentralizację poparło w głosowaniu 265 posłów w liczącej formalnie 450 osób Radzie Najwyższej. By zmiany te zostały zapisane w konstytucji, w drugim, ostatnim czytaniu, które powinno odbyć się w grudniu, potrzebna będzie tzw. większość konstytucyjna, która liczy 300 głosów.
Po ogłoszeniu wyników głosowania zebrani przed siedzibą parlamentu ludzie zaczęli rzucać petardami i podjęli próbę szturmu gmachu Rady Najwyższej. Chroniąca budynku milicja użyła pałek. Kilka osób odniosło wówczas obrażenia. Następnie demonstracja przekształciła się w bitwę.
Po zamknięciu posiedzenia szef frakcji prezydenckiego Bloku Petra Poroszenki Jurij Łucenko oświadczył, że zmiany w konstytucji w części dotyczącej decentralizacji będą mogły wejść w życie pod warunkiem, że Rosja i wspierani przez nią rebelianci zrealizują mińskie porozumienia pokojowe. Przewidują one m.in. wycofanie ciężkiego uzbrojenia z linii walk w Donbasie, utworzenie tam strefy buforowej i odzyskanie kontroli Ukrainy nad granicą z Rosją.
- Jeśli do grudnia (prezydent Rosji Władimir) Putin i terroryści nie zrealizują porozumień mińskich, w projekcie konstytucji zostaną wprowadzone odpowiednie zmiany - powiedział dziennikarzom.
- Zmiany w konstytucji pozwolą naszym zachodnim partnerom na wzmożenie nacisków na Rosję w celu wypełnienia ustaleń z Mińska - mówił deputowany Frontu Ludowego premiera Arsenija Jaceniuka Maksym Burbak.
Prezydent Petro Poroszenko zapewniał wcześniej, że znajdujący się w przepisach przejściowych projektu zmian do konstytucji paragraf mówiący o "szczególnych zasadach funkcjonowania samorządu lokalnego w niektórych rejonach (powiatach) obwodów donieckiego i ługańskiego" nie oznacza, iż na terytoriach zajętych przez separatystów będzie obowiązywał jakiś specjalny porządek. - Ukraina była, jest i będzie państwem unitarnym i projekt zmian w konstytucji nie może przewidywać żadnego specjalnego statusu Donbasu. Niczego takiego w projekcie nie ma - mówił.
W ramach decentralizacji władzy istniejące obecnie na Ukrainie władze obwodowe, rejonowe, miejskie i wiejskie zostaną odpowiednio zastąpione przez władze: regionalne, powiatowe i gminne, czyli tzw. hromady. W regionach i powiatach wprowadzona zostanie instytucja prefekta, który będzie dbał o interesy państwa na poziomie lokalnym. W Kijowie podkreśla się, że zmiany te wzorowane są na rozwiązaniach stosowanych w Polsce.
Decentralizacja ma polegać przede wszystkim na przekazaniu wspólnotom lokalnym ogromnego obszaru kompetencji i środków finansowych, którymi dysponuje obecnie urząd prezydencki oraz rząd. - Będzie ona także jeszcze jednym cywilizacyjnym czynnikiem, który będzie nas odróżniał od sąsiadów w obozie postradzieckim. Decentralizacja zbliży nasz system do systemów europejskich - zaznaczył w lipcu Poroszenko.
Reforma przewiduje także przekazanie na poziom lokalny środków finansowych, które teraz rozdzielane są ze szczebla centralnego. Poroszenko informował, że decentralizacja uzyskała poparcie m.in. Komisji Weneckiej Rady Europy oraz Rady Rozwoju Regionalnego, w której zasiadają przedstawiciele władz lokalnych Ukrainy.