Zakończyła się lustracja posła Luśni
Mimo kolejnej nieobecności posła Roberta Luśni (RKN) w Sądzie Lustracyjnym, zakończono jego proces. Rzecznik Interesu Publicznego wniósł o stwierdzenie kłamstwa lustracyjnego posła, obrona złożyła przeciwny wniosek. Wyrok - za tydzień.
Proces Luśni, podejrzanego o kłamstwo lustracyjne, trwa od września 2003 r. Odbyło się prawie 20 rozpraw, jednak na większości w ciągu ostatniego półtora roku nie stawiał się. Sąd miał problem z doręczeniem mu wezwania, bo poseł nie odbierał go nawet wtedy, gdy wysyłano je na adres domowy, biura poselskiego i Sejmu. Niedawno Luśnia zawiadamiał, że jest w Australii i zgubił paszport - nie może więc przybyć do sądu. Po powrocie do kraju miał przedłożyć sądowi stosowne usprawiedliwienie i uzgodnić kolejne terminy, jednak tego nie zrobił.
W czwartek kolejny raz poseł się nie stawił, mimo że Kancelaria Sejmu dostarczyła mu wezwanie do jego imiennej skrytki poselskiej. Sąd uznał takie doręczenie wezwania za prawidłowe, a obecność posła - za nieusprawiedliwioną. Można stwierdzić, że wbrew deklaracji pana posła, który twierdzi, że chce być na swym procesie, unika on sądu - powiedział przewodniczący składu orzekającego sędzia Zbigniew Kapiński. To pozwoliło kontynuować proces pod nieobecność Luśni.
Przesłuchany został ostatni świadek w sprawie - kolega Luśni z opozycji na przełomie lat 70. i 80., który jednak zaznaczał, że sam identyfikował się wtedy z tradycją piłsudczykowską, podczas gdy Luśnia - z nurtem narodowo-demokratycznym, czyli Ruchem Młodej Polski (RMP). Świadek nie wierzył, by Luśnia podjął współpracę z SB, pamiętał jego radykalne wystąpienia z tamtych czasów, które "z pewnością były sprzeczne z interesem służb specjalnych".
Po przesłuchaniu świadka sąd dokonał ostatecznego przeglądu dowodów, zamknął proces i udzielił głosu stronom, by wygłosiły swe mowy końcowe.
Jako pierwszy głos zabrał zastępca rzecznika interesu publicznego sędzia Jerzy Rodzik. Wnosząc o stwierdzenie "kłamstwa lustracyjnego" ujawnił, że w aktach sprawy Luśni zachowało się jego własnoręcznie spisane zobowiązanie do współpracy. "Przesłuchiwany przez rzecznika lustrowany zaprzeczył, by sporządził takie zobowiązanie, ale tę linię obrony bezspornie obaliła opinia biegłego z zakresu pisma" - podkreślił Rodzik.
Dowodem obciążającym posła są też - według Rodzika - zeznania złożone przez byłego funkcjonariusza SB, oficera prowadzącego tajnego współpracownika "Nonparel" - taki pseudonim miał przyjąć Luśnia, który udzielał Służbie Bezpieczeństwa informacji na temat sytuacji w RMP. W aktach zachowało się też 9 pokwitowań przyjęcia pieniędzy przez obecnego posła. Odnosząc się do "radykalizmu" wystąpień Luśni, o którym mówił w czwartek świadek, Rodzik powiedział, że "nie można wykluczyć, iż był to sposób zakamuflowania współpracy z SB".
Obrońca lustrowanego mec. Andrzej Lew Mirski zwrócił natomiast uwagę, że zobowiązanie do współpracy, jak i inne dokumenty z akt, to jedynie kserokopie, a te łatwo sfabrykować. Dodał, że w świetle wyroku Trybunału Konstytucyjnego "współpraca musi być wypełniona rzeczywistą treścią", a nie można twierdzić, że każda informacja przekazana SB spełnia to kryterium.
W aktach tej sprawy mamy wiele przykładów na to, jak "chłopcy z SB" za nasze pieniądze bawili się z opozycją w Indian i kowbojów i wcale nie jest z nich jasne, kto był współpracownikiem tych służb. Nie każdy, kto rozmawiał z SB, współpracował z nimi - podkreślał adwokat.
Sąd odroczył na 7 dni ogłoszenie wyroku w tej sprawie. Jeśli bym się nie stawił, proszę sąd o wybaczenie. Myślę, że godnie zastąpi mnie na sali poseł Luśnia - powiedział mec. Lew Mirski na odchodne. A myśli pan, że poseł się stawi? - zapytał go ironicznie sędzia Adam Liwacz. W odróżnieniu od większości na tej sali wierzę, że tak - brzmiała odpowiedź adwokata.