W urzędach pracy werbowano polskich najemników do Iraku
Mieli
wykonywać w Bagdadzie zwykłą pracę fizyczną, trafili w kwietniu do
firmy werbującej najemników walczących w Iraku. Ogłoszenie wisiało w
oddziałach warszawskiego urzędu pracy. Mówiono nam, że szukają ludzi
do sprzątania i prostych prac budowlanych - twierdzą mężczyźni, do
których dotarł "Wprost".
21.05.2007 | aktual.: 21.05.2007 09:22
Dwóch Polaków dało się zwerbować jako najemnicy. Reszta wróciła do kraju. Nie chcą podawać personaliów, bo - jak twierdzą - polska agencja pracy, która pośredniczyła w werbunku, straszy ich procesami za "ujawnienie tajemnicy kontraktu".
Prywatne armie
Na lotnisko w Bagdadzie przyjechali po nas wozem opancerzonym mężczyźni uzbrojeni od stóp do głów - mówi jeden z Polaków. Zawieziono ich do budynku w tzw. zielonej strefie Bagdadu, najsilniej ufortyfikowanej dzielnicy miasta, w której znajduje się m.in. pałac prezydenta. Wyższe piętro to była po prostu zbrojownia - relacjonuje nasz informator. Budynek należał do CSS Global, jednej z kilkudziesięciu firm ochroniarskich działających na kontraktach z rządem amerykańskim. Firmy te określane są mianem PMC (Private Military Companies - prywatne przedsiębiorstwa wojskowe) i oficjalnie zajmują się konwojami i ochroną. Tajemnicą poliszynela jest, że biorą także udział w akcjach bojowych - przyznaje w rozmowie z "Wprost" jeden z byłych polskich komandosów. Wykonują działania tam, gdzie zbyt niebezpiecznie byłoby wysłać ludzi w mundurach- dodaje.
Według różnych szacunków, PMC zatrudniają w Iraku 20-40 tys. osób. To właśnie w jednej z takich firm, Blackwater USA, służyło dwóch byłych polskich komandosów Gromu, którzy zginęli przed trzema laty podczas ostrzału konwoju w Bagdadzie. Pracownicy dwóch innych przedsiębiorstw tego typu, CACI i Titan Corporation, byli z kolei zamieszani w skandal z torturowaniem irackich jeńców wojennych w więzieniu Abu Ghraib. W siedzibie CSS wypytywano nas o umiejętność obsługi broni i doświadczenie w wojsku- opowiada jeden z Polaków, którzy trafili do Iraku. Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że żadnej pracy nie będzie, a CSS werbuje nas jako zwykłych najemników.
W Polsce mówili im, że będą zarabiać 1200 dolarów miesięcznie, sprzątając i wykonując proste prace budowlane. "Pilnie poszukujemy osoby do pracy na stanowisku pracownika bazy do bazy amerykańskiej w Iraku. Wymagamy chęci i zapału do pracy" - brzmiało ogłoszenie, które w urzędach pracy zamieściła agencja pracy tymczasowej Żak. Nie wolno mi powiedzieć, dla jakiej firmy rekrutowaliśmy ludzi, bo obowiązuje nas poufność kontraktu- tłumaczy Katarzyna Jeżewska z agencji Żak, która rekrutowała mężczyzn. Nie chce wprost udzielić odpowiedzi, czy jej klienci trafiali do Iraku jako najemnicy. Skoro ma pan takie informacje, to po co pan pyta- ucina.
Jeśli agencja ma certyfikat na prowadzenie działalności, nie mamy obowiązku weryfikować wywieszanego przez nią ogłoszenia. Jesteśmy jedynie słupem ogłoszeniowym- tłumaczy Marta Nowosad z Urzędu Pracy m. st. Warszawy. Jak ustalił "Wprost", mężczyźni nie podpisywali umów bezpośrednio z CSS Global, ale z kolejnym pośrednikiem - Interlink Capital Strategies. W efekcie nie wiedzieli, że są werbowani przez firmę zatrudniającą najemników.
Polacy spędzili w Bagdadzie trzy tygodnie. Było jak w więzieniu. Nie wolno nam było opuszczać budynku CSS, po którym snuli się uzbrojeni najemnicy. Czasami pozwalano nam wyjść na niewielkie podwórko. Nie wypłacono ani centa z obiecanych 1200 dolarów miesięcznie- mówi jeden informatorów. Amerykanie wybrali spośród Polaków dwóch: najmłodszych i w dodatku w miarę dobrze władających językiem angielskim. Obaj zgodzili się na propozycję pracy. Podjęli tę desperacką decyzję, bo już byli na miejscu i nie chcieli wracać do kraju z niczym. Gdyby ktoś im złożył taką propozycję w Polsce, na pewno by się nie zdecydowali- mówi "Wprost" jeden z Polaków, którzy wrócili do kraju. Nie jest pewne, czym zajmują się w Iraku zwerbowani mężczyźni. Oficjalnie zatrudniono ich jako mechaników, ale w tę wersję powątpiewa matka jednego z nich, do której dotarł "Wprost". Syn wysyła nam jedynie zdawkowe e-maile, w których pisze niejasno, że jest tłumaczem. Nie wiem, z jakiego języka miałby tłumaczyć, bo przecież nie zna arabskiego,
a angielski tylko trochę- relacjonuje kobieta. Pisał, że odebrali mu telefon komórkowy i paszport- dodaje. Informacji na temat mężczyzn nie chciał udzielić "Wprost" prezes CSS Global Chris Ellis.
Zdaniem majora Arkadiusza Kupsa, byłego szefa wyszkolenia 56. Kompanii Specjalnej, firmy ochroniarskie działające w Iraku coraz częściej rekrutują pracowników spośród osób bez doświadczenia bojowego. Kiedyś do takich firm trafiali byli komandosi. Ostatnio takich osób jest jednak coraz mniej na rynku, więc i firmy obniżyły poprzeczkę. W rezultacie werbowani są młodzi mężczyźni, nawet tylko po zasadniczej służbie wojskowej- twierdzi major Kups. Dodaje, że ich pensje wynoszą około 2,5 tys. dolarów miesięcznie, czyli wielokrotnie mniej niż uposażenia byłych komandosów. Ci, za zapewnienie bezpieczeństwa najważniejszym amerykańskim i irackim oficjelom, mogą zarobić miesięcznie nawet do 30 tys. dolarów- mówi major Krzysztof Przepiórka z Fundacji Byłych Żołnierzy Jednostek Specjalnych Grom.
Koszmar w Ammanie
Nie jechaliśmy do Iraku, by pracować jako najemnicy. Gdy usłyszeliśmy, że możemy wrócić do Polski, cieszyliśmy się jak dzieci. Nie przypuszczaliśmy, że najgorsze jest jeszcze przed nami- mówi "Wprost" jeden z mężczyzn. Amerykanie wręczyli im bilety lotnicze do Ammanu, stolicy Jordanii. Na pokład samolotu w Bagdadzie zostaliśmy wpuszczeni dzięki łapówkom, które płacił za nas jeden z Amerykanów. Podobno wyszło w sumie po półtora tysiąca dolarów za każdego z nas- relacjonuje jeden z Polaków. Po przylocie do Ammanu okazało się, że Amerykanie nie chcą już wydawać na nich pieniędzy. Amerykański opiekun nagle zniknął, zostawiając nas bez biletu do Polski- wspomina. Dzięki telefonom do agencji Żak i siedziby CSS opiekun się odnalazł. Zawiózł nas do hotelu w Ammanie i tym razem zniknął na dobre- relacjonują Polacy. Ulokowano ich w trzech pokojach, z czego opłacony był tylko jeden. Obsługa powiedziała, że nas nie wypuści, dopóki nie zapłacimy gotówką- mówi jeden z mężczyzn. Do Polski wrócili dzięki pomocy
polskiego konsulatu i przypadkowo spotkanego irackiego urzędnika ONZ, którego żona była Polką.
Mężczyźni twierdzą, że od czasu powrotu do Polski są szantażowani procesami sądowymi za "złamanie tajemnicy kontraktu", jaką miałoby być ujawnienie, dla jakiej firmy w rzeczywistości rekrutowała pracowników agencja Żak. Niewykluczone, że osobami podstępnie werbującymi najemników do Iraku zajmą się organy ścigania. Jeśli doniesienia "Wprost" się potwierdzą, sprawa będzie wymagała interwencji państwa. Nie może być tak, że jakaś firemka wysyła na wojnę osoby, które nie mają najmniejszego pojęcia, gdzie tak naprawdę jadą- mówi Paweł Graś (PO) z sejmowej Komisji Obrony Narodowej.