ŚwiatUganda znowu przyjmuje uchodźców. Kiedyś dała schronienie Polakom

Uganda znowu przyjmuje uchodźców. Kiedyś dała schronienie Polakom

Jak okiem sięgnąć, w buszu na łagodnych wzgórzach w północnej Ugandzie rozrzucone są okrągłe, pokryte strzechą chaty z gliny i cegieł. Bidibidi to drugi co do wielkości obóz dla uchodźców na świecie. W połowie ubiegłego wieku na południe stąd był inny obóz – dla uchodźców z Polski.

Uganda znowu przyjmuje uchodźców. Kiedyś dała schronienie Polakom
Źródło zdjęć: © WP.PL | Jarosław Kociszewski
Jarosław Kociszewski

- Uciekłem przed wojną w moim kraju. To było we wrześniu ubiegłego roku – mówi Wanisa Timo, 59-letni farmer z okolic miasta Yei w Południowym Sudanie. Do granicy szedł cztery dni. Zabrał ze sobą żonę i ośmioro dzieci. – Tak, mam tylko jedną żonę, bo jestem chrześcijaninem – odpowiada z uśmiechem. To nie jest oczywiste, bo nawet chrześcijanie w Sudanie Południowym miewają po kilka żon.

Wanisa Timo jest jednym z niewielu mężczyzn w obozie. Kobiet jest czterokrotnie więcej, niż mężczyzn. Ci ostatni pozostali w kraju, by walczyć w wojnie domowej. Wanisa nie widzi na jedno oko i jest w stosunkowo podeszłym wieku. To tłumaczy, dlaczego uciekł i żadna armia nie chciała go wcielić w swoje szeregi.

- Co miesiąc dostajemy worek sorgo, trochę oleju i sól. Nic więcej. Nawet ziemi nie można tu uprawiać, bo jest zupełnie jałowa. Sam zobacz – opowiada wskazując na rdzawą, kamienistą glebę. – Mięsa nie jedliśmy od pół roku. Nie mamy pieniędzy, żeby je kupić, ani żadnej szansy na pracę.

Bidibidi jest domem dla ponad 270 tys. ludzi. Gdyby było miastem to wielkością możnaby je porównać z Gdynią czy Białymstokiem. Cały obóz, a raczej osiedle dla uchodźców, jak wolą takie miejsca nazywać ugandyjskie władze, wygląda jak gigantyczna, południowosudańska wioska. Okrągłe chaty stoją w grupach po kilka. Ognisko pośrodku placyku służy do gotowania. Co kilka kilometrów znajduje się studnia głębinowa. Są też wspólne toalety. O elektryczności nie ma co marzyć.

Bardzo podobnie wygląda Pagrinya, kolejne osiedle, które odwiedziłem. Oprowadza mnie po nim 21-letni James Kuma, który skończył właśnie gimnazjum i chciałby dalej się uczyć. – Jestem Nuerem, ale tutaj, w obozie, są ludzie z 64 plemion. Są też Dinka – mówi. – Gdybym został w Sudanie Południowym, to pewnie już bym nie żył.

James tłumaczy, że w obozie podziały plemienne przestały mieć znaczenie. Początkowo były napięcia etniczne, ale wspólna niedola połączyła przedstawicieli plemion Dinka i Nuer, którzy w Sudanie Południowym od czterech lat toczą wojnę. Konflikt zabił już pond 200 tys. ludzi, a na miliony sprowadził widmo głodu.

Na pierwszy rzut oka obóz-osiedle można podzielić na sekcje toalet. W jednej części, te z cegieł otynkowanych gliną i pomalowanych na biało ufundowała Armia Zbawienia. Na sąsiednim wzgórzu stoją blaszane, zbudowane za pieniądze luteranów. Higiena jest zmorą zwłaszcza po ulewach, które zdarzają się tutaj w porze deszczowej. Wtedy do długiej litanii problemów dochodzi cholera.

Obraz
© WP.PL | Jarosław Kociszewski

Cała północna Uganda jest usiana takimi miejscami. W sumie do kraju trafiło ponad 800 tys. uchodźców i codziennie granice przekracza kolejnych 2 tysiące. Część z nich stara się zamieszkać w miastach. W 35-tysięcznym Koboko, rodzinnym mieście Idiego Amina, dawnego dyktatora Ugandy, który kazał się tytułować Ostatnim Królem Szkocji, mieszka ok. 20 tys. Dinka.

- Jest ich tak dużo, że nasz kościół protestancki zaczął organizować specjalne niedzielne msze w ich języku – mówi Idringi Deo, przedstawiciel władz Koboko. W tym konflikcie nie chodzi o religię. Chrześcijanami jest większość walczących żołnierzy, ale też bandytów, którzy grabią, gwałcą i mordują. To wojna etniczna, ale także spór o władzę i dochody z ropy naftowej pomiędzy prezydentem Salwa Kirem a wiceprezydentem Riekiem Machiarem.

Częścią problemu jest to, że po dekadach wojny z Sudanem rządzonym z Chartumu, Sudańczycy z południa znają przede wszystkim przemoc, która wrosła w ich kulturę. Skarżą się na to władze obozów i miejscowości, w których mieszkają uchodźcy. – Uczymy ich ugandyjskiego prawa. Tłumaczymy co wolno, a czego nie, ale i tak regularnie musi interweniować policja – opowiada Idringi Deo. – Jeśli jedna grupa Dinka w Koboko zacznie walczyć z inną, to natychmiast przyłączają się kolejni. Sami chcą wymierzyć sprawiedliwość. I to natychmiast.

W Bidibidi i Pagrinya problemem jest przemoc domowa. Tutaj także interweniuje policja i niekedy udaje się aresztować sprawców. Nikt jednak nie wie dokładnie, co dzieje się w ciągnących się kilometrami osiedlach w buszu.

Polacy też byli ty uchodźcami

Uganda od dekad daje schronienie uchodźcom. Obecnie w 34-milionowym kraju mieszka ponad milion uciekinierów z Konga i Sudanu Południowego. W pierwszej połowie ubiegłego wieku byli tu Polacy, również głównie kobiety i dzieci. Mężczyźni walczyli w Armii gen. Andersa, a Imperium Brytyjskie dało schronienie ich rodzinom.

Obraz
© Facebook.com | Jarosław Kociszewski

Pozostałości obozu Masindi znajdują się ok. 200 km na południe od Bidibidi. Po kilku tysiącach Polaków pozostał kościół z modlitwą o powrót do ojczyzny na ścianie i nieduży cmentarz. Większość tych uchodźców do Polski nigdy nie wróciło. Domy zbudowali w Kanadzie i Nowej Zelandii, a ci, którzy jeszcze żyją, dobrze wspominają dzieciństwo w Masindi niedaleko Jeziora Alberta. Niedawno odnowili kościół.

Polaków w Ugandzie było zaledwie 10 tys., a pomocy udzielało największe ówczesne imperium. Na przykład Brytyjczycy wypłacali kieszonkowe podobnie, jak obecnie starają się robić to organizacje międzynarodowe. Z Sudańczykami z południa Uganda sama sobie nie poradzi, a międzynarodowego wsparcia po prostu jest za mało. W obozach – osiedlach nikt nie umiera z głodu, ale uchodźcy nie mogą liczyć na nic więcej, niż przetrwanie.

Do Koboko u zbiegu granic Ugandy, Konga i Sudanu Południowego nie dotarła żadna międzynarodowa organizacja. Stąd prośba ugandyjskiego rządu w liście pozwalającymPolskiemu Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM) na działanie w kraju, aby szczególną uwagę zwrócić na to właśnie miejsce. - W tej chwili prowadzimy rozpoznanie, ale także zbieramy pieniądze na pomoc uchodźcom w Południowym Sudanie, ale też dla tych w Ugandzie - mówi Piotr Stopka z PCPM. Czy zareagujemy na to wzruszeniem ramionami, bo to nie nasz problem? A może przypomnimy sobie o kraju, który przeszło pół wieku temu przyjął naszych rodaków, gdy to Polacy byli uchodźcami szukającymi bezpieczeństwa z dala od domu?

afrykaugandasudan południowy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (209)