Tylko ignoranci mają cudowne recepty
Żadna podwyżka płac dla lekarzy nie rozwiąże problemu chorego systemu finansowania publicznej opieki zdrowotnej. Z prof. dr Antonim Dziatkowiakiem rozmawia Leszek Konarski
29.05.2007 | aktual.: 29.05.2007 11:56
– Czy strajkiem można wyleczyć chorą służbę zdrowia?
– Popieram protestujących lekarzy, choć bardzo nad tym strajkiem ubolewam, bo niewątpliwie dotyka on pacjentów i dlatego wszystkich przepraszam, że w tym proteście zostaliśmy zmuszeni do znacznego ograniczenia dostępu do usług lekarskich. Ale my, wykształciuchy, nie jesteśmy górnikami lub hutnikami i nie pójdziemy z kilofami i łomami pod budynek Rady Ministrów, aby przekonywać rząd do swoich racji. Czy zna pan inną metodę, aby na decydentach wymusić jakąkolwiek korzystną dla społeczeństwa zmianę? Bo ja nie znam. W 1980 r. robotnicy Wybrzeża też strajkiem wymusili wpisanie do porozumień sierpniowych postulatu o konieczności reformy służby zdrowia. Gdyby tamten postulat został zrealizowany, nie byłoby obecnego strajku.
* – A reforma przeprowadzona przez rząd Jerzego Buzka?*
– Nie wprowadziła skutecznych zmian, gdyż nie została doprowadzona do końca. Każda formacja rządowa zdaje sobie sprawę, że reforma społeczna, zdrowotna czy gospodarcza, jeżeli ma być skuteczna, w swojej początkowej fazie musi być dla społeczeństwa dotkliwa i dopiero po pewnym czasie ludzie odczują wyraźnie jej korzyści. Rządzący doskonale pamiętają, że Buzek przez swoje cztery reformy przegrał wybory. Dlatego dla polityków ważniejsza jest doraźna troska o własny elektorat, który wyniósł dane ugrupowanie do władzy, a nie o całe społeczeństwo i o to, co będzie z nim za pięć lat. Gdyby teraz wprowadzono radykalne reformy w służbie zdrowia, nie zostałoby to dobrze przyjęte przez dzisiejszych emerytów, rencistów i niezadowolonych, czyli przez tradycyjny elektorat.
– Czy nie można było uniknąć tego strajku?
– Ten strajk byłby zupełnie niepotrzebny, gdyby wszystko załatwiono wcześniej, spokojniej, w konsensusie ponadpartyjnym, bo jest to od wielu lat problem niesłychanie ważny dla całego społeczeństwa, na najbliższe dziesięciolecia. Tymczasem politycy gremialnie dojeżdżali do Białegostoku, by poprzeć swoich kandydatów do lokalnego sejmiku samorządowego, a na negocjacje na temat reformy służby zdrowia dla kraju czasu już nie wystarczyło. Czy ważniejsze jest zdrowie Polaków, czy partyjne zwycięstwo? Z kim lekarze mają rozmawiać, skoro premier nie lubi lekarzy i nie wykazuje chęci poszukiwania kompromisu? Niedostatków służby zdrowia nie można było dłużej tolerować i wszyscy wiedzieli, że problem kiedyś wybuchnie w sposób lawinowy, i to się stało.
– Rząd miał na głowie lustrację
– A co jest ważniejsze – lustracja czy ludzkie zdrowie i życie? Wiadomo, żadna lustracja nie będzie sprawiedliwa i zawsze będzie do pewnego stopnia rozliczaniem, a to powoduje stresy, nerwice, depresje i zawały. Sposób i zakres prowadzenia w Polsce lustracji w wielu środowiskach niekorzystnie wpływa na psychikę i układ krążenia. * – Czy pan profesor spodziewał się, że dojdzie do ogólnopolskiego protestu lekarzy?*
– Oczywiście. To się musiało stać. Od kilku lat narastało rozgoryczenie białego personelu, a od kilku miesięcy wystąpiły nerwowe reakcje rządu, które są takie same jak za czasów PRL. Kiedy służby donoszą o szerzącym się niezadowoleniu i zdeterminowaniu jakiejś grupy społecznej czy zawodowej, natychmiast trzeba tę grupę zdyskredytować w oczach społeczeństwa i nastawić je do niej wrogo. Kiedy więc lekarze zaczęli się upominać o reformę służby zdrowia i o wyższe zarobki, a na wiosnę zapowiedzieli ogólnopolski protest, trzeba ich było w mediach przedstawić jako łapówkarzy, morderców.
– Ale przecież lekarze biorą łapówki?
– Niestety tak i jest to naganne. Jak statystyki wykazują, proceder ten dotyczy ok. 4% białego personelu i jest skutkiem patologii w publicznej ochronie zdrowia. Ale trzeba leczyć przyczyny choroby, a nie jej objawy. Dlaczego korupcja występuje w publicznej służbie zdrowia, a nie ma miejsca w prywatnej? Gdyby pacjenci nie dawali, to lekarze by nie brali. Czy pan myśli, że lekarze chcą brać koperty z pieniędzmi, pięciogwiazdkowe francuskie koniaki i inne prezenty? Nie chcą i uważają to za poniżające, za coś nienormalnego, chcą zarabiać normalnie za swoją ciężką i odpowiedzialną pracę. Na widok koniaków mają mdłości. Gdy odmawiają, to pacjenci po wyleczeniu wciskają, ponieważ taka jest nasza mentalność. A poza tym rachunek ekonomiczny jest prosty: lepiej dać w państwowym szpitalu niż płacić dużo więcej w klinice prywatnej. Przykładem jest moja znajoma, która poszła do państwowego szpitala ze swoim bolącym biodrem. Ortopeda powiedział, że musi schudnąć 30 kg. Po roku zrzuciła te kilogramy, zgłosiła się na
operację, dowiedziała się, że może być operowana i została wpisana na listę oczekiwania do czterech lat, ponieważ w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia na tę operację czeka już bardzo wielu chorych. Jej córka uzbierała 13 tys. zł i za tydzień operował ją ortopeda w prywatnej lecznicy. Przecież w sprywatyzowanym szpitalu (obecnie publicznym) mogła za tę operację zapłacić i otrzymać fakturę, na podstawie której NFZ lub inne towarzystwo ubezpieczeniowe zwróciłyby jej tę kwotę. Tak jest w wielu krajach UE. Obecnie pacjent, który nie dysponuje tak dużą kwotą, kombinuje – jeżeli ja mam w prywatnej klinice zapłacić za sztuczne biodro 13 tys. zł, to w szpitalu publicznym dam 500 zł za przyjęcie poza kolejnością i chirurgowi 2 tys. zł. Razem będzie mnie to kosztowało 2,5 tys. zł. Czyli pozostanie mi na czysto 10,5 tys. zł i będę dobrze chodził. Pacjenci więc kombinują. Każdy szuka sposobów, jak dostać się na zabieg operacyjny poza kolejnością. To znaczy, jak w wyniku swojej zapobiegliwości wypchnąć kogoś innego z
kolejki i zająć jego miejsce. Niech tamten poczeka, ja będę wcześniej zdrowy. Korupcja ogólnie jest skutkiem złego ustawodawstwa i nieklarownych przepisów, które urzędnik może z pozycji decydującego interpretować dowolnie. A w służbie zdrowia jest skutkiem wzrastającego popytu na coraz droższe usługi medyczne i ubożejącej podaży tych usług, ponieważ w systemie jest za mało pieniędzy, by ten popyt zaspokoić. To jest ekonomiczne prawo popytu i podaży, które przy obniżonej podaży rodzi patologie. Co oczywiście nie usprawiedliwia łapówkarstwa, ale przemawia za potrzebą godnego wynagradzania za rzetelną i odpowiedzialną pracę. * – A pan korzysta z publicznej służby zdrowia?*
– Czasami, ale doskonale wiem, jak ona funkcjonuje. Poszedłem kiedyś do dentysty w naszej akademickiej przychodni i usłyszałem, że ten ząb mogą mi wyleczyć, ale do naprawy kolejnego najlepsza byłaby śnieżnobiała porcelana i zasugerowano mi odwiedziny w prywatnym gabinecie. Dzisiaj stomatologia w Polsce sprywatyzowała się i nikt się temu nie sprzeciwia. Łapówek nigdy nie dawałem, ale po wyleczeniu zdjąłem ze ściany obraz i dałem w prezencie chirurgowi, który mnie operował. Był to wyraz mojej wdzięczności za uratowanie mi życia. Trzeba bowiem odróżnić łapówkę od wyrazów wdzięczności, a w każdej kulturze niewdzięczność jest naganna. Jeżeli ktoś chce okazać wdzięczność po wyleczeniu, to jest to jego dobra wola i prywatna sprawa. Według jeszcze przedwojennej definicji korupcja występuje wtedy, kiedy urzędnik lub pracownik instytucji publicznej w ramach pełnionej funkcji uzależnia lub bierze nienależne gratyfikacje za czynności, które należą do jego obowiązków. Gdyby więc lekarz uzależniał przyjęcie do szpitala
lub przeprowadzenie operacji od wniesienia opłaty, byłaby to korupcja.
– Czy problem służby zdrowia zostanie rozwiązany, gdy lekarze dostaną podwyżki? Czy po kolejnej podwyżce szpitale zapewnią pacjentom lepszą opiekę, a lekarze nie będą brać łapówek w gotówce lub w postaci francuskich koniaków? Czy jak lekarz zarobi 5 czy 7 tys. zł, to będzie już normalnie?
– Niewiele się zmieni. Żadna podwyżka płac dla lekarzy nie rozwiąże problemu naszego chorego systemu finansowania publicznej opieki zdrowotnej. Ani 15%, ani jeden lub 11 mld zł. Po pierwsze, rządy kolejny raz okłamują lekarzy i społeczeństwo, że w ubiegłym roku otrzymali 30% podwyżki, ale nie podały, że brutto i że w zadłużonych szpitalach podwyżek nie wypłacono. Podwyżki płac nie poprawią w istotny sposób funkcjonowania nadal socjalistycznej opieki zdrowotnej. Zresztą reforma sytemu opieki zdrowotnej nie jest prostym i łatwym zadaniem, to jest temat dla wybitnych fachowców wielu branż. Tylko ignoranci mają na to cudowne i proste recepty.
– Czy aresztowania lekarzy były celową próbą dyskredytacji środowiska lekarskiego przed ogólnopolskim strajkiem?
– Dla mnie nie ulega wątpliwości. Teatralne i pokazowe zakuwania lekarzy w kajdanki nie są sprawą przypadku, na to było zapotrzebowanie i przyzwolenie. Rozwiązanie problemu leży nie w płacach, ale w reformie niewydolnego systemu finansowania opieki zdrowotnej, od którego zależą płace. Dlatego uważam, że wszystkie publiczne jednostki służby zdrowia w Polsce powinny być sprywatyzowane lub przekształcone w spółki prawa handlowego i w nich zarówno NFZ, budżet państwa, liczne konkurujące ze sobą prywatne towarzystwa ubezpieczeniowe powinny kontraktować najwyższej jakości usługi. Wtedy lekarz będzie zainteresowany wynikami ekonomicznymi swojego szpitala, będzie operował od rana do wieczora, bo im więcej będzie miał pacjentów, tym więcej zarobi, ale i jego placówka będzie miała większy zysk i zakupi lepszy sprzęt diagnostyczny i leczniczy, który przyciągnie następnych pacjentów do szpitala mającego najlepsze w regionie wyniki. Słabe szpitale padną. Wtedy też lekarz będzie się zastanawiał, czy podać pacjentowi
antybiotyk za 100 zł czy generyk, o tej samej skuteczności, tylko za 10 zł. Ale politycy boją się sprywatyzowania całej służby zdrowia i okłamują społeczeństwo, twierdząc, że jak służba zdrowia przejdzie w ręce prywatne, to dostęp do bezpłatnej opieki zdrowotnej będzie utrudniony. To jest nieprawda. Taki system skutecznie działa w Skandynawii. – Nie będzie więc utrudniony?
– Nie. Państwo ma wynikający z konstytucji obowiązek zagwarantowania obywatelom bezpieczeństwa socjalnego i zdrowotnego i musi wdrożyć koszyk gwarantowanych świadczeń medycznych obejmujących m.in. medycynę ratunkową, nagłe zagrożenia życia, kardiologię i kardiochirurgię, onkologię, opiekę nad kobietą ciężarną, matką i dzieckiem, opiekę nad ludźmi starszymi i upośledzonymi. Teraz jest najlepszy czas, aby reformę służby zdrowia przeprowadzić, ponieważ mamy szybki wzrost produktu krajowego brutto, dużą pomoc finansową Unii Europejskiej i wysokie wpływy do budżetu. Cząstkowe podwyższanie pensji lekarzom to jedynie doraźne kojenie niezadowolenia. Prywatyzacja wszystkich szpitali doprowadzi do wzrostu prawdziwej konkurencji, spadku cen za usługi medyczne i podwyższenia płac. Nasza służba zdrowia jest nadal ostatnią enklawą socjalizmu w wolnorynkowej gospodarce kapitalistycznej. Dzisiaj nikt nie jest zainteresowany konkurencją pomiędzy placówkami służby zdrowia – szpitalami państwowymi i prywatnymi. A może należy
wprowadzić niewielką odpłatność za niektóre usługi medyczne – od recept, wizyt lekarskich, za koszty hotelowe hospitalizacji, za lepsze posiłki w szpitalach?
– Często lekarze pracują w państwowym szpitalu tylko po to, aby znajdować pacjentów dla swych prywatnych gabinetów.
– To nie jest prawdą. Wielu lekarzy, aby godziwie zarobić i utrzymać rodzinę, pracuje poza etatem w szpitalu dodatkowo w kilku miejscach. Nie mówi się też, że chirurg na ostrym dyżurze operuje przez cały dzień, potem całą noc i jeszcze następnego dnia przeprowadza operacje programowe. To jest niewolniczy wyzysk, z którym lekarze się godzą z przymusu ekonomicznego, bo chcą zarobić w kraju, a nie emigrować. Mój wychowawca i nauczyciel w kardiochirurgii, prof. Jan Moll, zapytany przez dziennikarza, jakiego wybrałby chirurga, gdyby musiał być operowany, odpowiedział – doświadczonego i wyspanego.
– Ale lekarzy mamy dobrych?
– Znakomitych. Jakością i skutecznością polska służba zdrowia nie ustępuje światowej. Tylko nieporównanie mniejsze są możliwości finansowe naszego systemu opieki zdrowotnej i dlatego trudno nam ilościowo konkurować z placówkami zagranicznymi. Ale jakościowe osiągnięcia polskiej medycyny są wielkie, dzięki wspaniałym, choć źle opłacanym lekarzom. Za swój osobisty sukces uważam zorganizowanie w Szpitalu im. Jana Pawła II Krakowie nowoczesnej kardiologii i kardiochirurgii, dzięki czemu w Krakowie szpitalna śmiertelność z powodu zawału serca spadła z 30 do 3%. Nie ma natomiast u nas polityków z wyobraźnią, myślących perspektywicznie, co będzie w przyszłości ze zdrowiem narodu, każdy chce łagodzić konflikty na dzisiaj i klajstrować z protestującymi doraźne kompromisy. Nasi politycy nie myślą, że kiedyś i oni będą naszymi pacjentami. Różnica pomiędzy nauczycielem a lekarzem polega na tym, że nauczyciel jest nam potrzebny w czasach, kiedy chodzimy do szkoły, a lekarz od urodzenia do śmierci. Obecnie nie ma woli
politycznej do reformy publicznej opieki zdrowotnej, bo dalej panuje przekonanie, że każdemu pomogą ziółka oraz dobre chęci i jakoś to będzie. – A gdyby któregoś dnia do pana gabinetu zapukał polityk i powiedział, że coś go kłuje w klatce piersiowej, nie wie, czy to są już objawy zawału?
– Po pierwsze, dążyłbym do poznania przyczyny jego dolegliwości. Przy takiej intensywnej pracy politycznej i nierzadko toksycznej dawce wzajemnej nienawiści wśród polityków i do inaczej myślących, musi mieć problemy z nadciśnieniem tętniczym lub wkrótce będzie je miał. Przeprowadziłbym badania wykluczające zawał serca i zastosowałbym odpowiednią terapię. Nie sądzę jednak, by udało mi się nakłonić polityka do zmiany postępowania i zapobiegania nadciśnieniu i zawałowi. Gdy widzę w telewizji spięte twarze i błyszczące oczy niektórych, przypomina mi się informacja o kardynale Richelieu, który mówił, że sprawowanie władzy to ogromna przykrość, ale jej nadużywanie to wyjątkowa rozkosz.
– A gdyby ten polityk był ministrem?
– Potraktowałbym go jak normalnego pacjenta i nie powiedziałbym, że ministrem dzisiaj w Polsce może zostać każdy, ale aby być dobrym lekarzem, trzeba ukończyć sześcioletnie studia, roczny staż podyplomowy i potem przez co najmniej 10 lat doskonalić kwalifikacje. Dobry lekarz, który jeszcze chce się przejmować losem chorego, szybko zdobywa szacunek i uznanie pacjentów. Każdemu politykowi wcześniej czy później potrzebny będzie lekarz. Natomiast lekarz może wykonywać swój zawód bez polityka, bez ministra, ale musi mieć czym leczyć.
* Prof. dr Antoni Dziatkowiak* – znany polski kardiochirurg. Od 1979 r. związany z Akademią Medyczną w Krakowie. Jest twórcą krakowskiej kardiologii, kardiochirurgii i transplantologii. Założyciel Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii COR AEGRUM, która wybudowała nowoczesną, słynną w Europie klinikę kardiochirurgii, poświęconą przez papieża Jana Pawła II. Mimo przejścia na emeryturę nadal aktywny zawodowo.