Trudne dzieci polskich szkół
Karol przyczepia sobie taśmą klejącą kredki do dłoni i dźga nimi każdego, kto się nawinie. Kacperek na zmianę płacze i krzyczy, że nikt go nie kocha. Marysia chwyta poręcz balustrady i gwałtownie nią potrząsa, chcąc zwrócić na siebie uwagę. To nie film. Tak coraz częściej wyglądają szkolne korytarze.
Wiele mówi się o trudnych dzieciach w szkołach. Zwykle przyczyn agresywnego zachowania dopatruje się we wzorcach, jakie dzieci wyniosły z domu rodzinnego. Przeważają komentarze o nieodpowiedzialnych matkach, wiecznie nieobecnych ojcach i dzieciach puszczonych samopas. Prawda o dzieciach sprawiających problemy wychowawcze jest jednak o wiele bardziej złożona, a winą coraz częściej są zaburzenia.
Trudne przypadki
Matka Kacperka, lat dziesięć, ma już dość agresywnego zachowania syna. Cieszy się, kiedy Kacper idzie do szkoły. Ma wtedy choć trochę spokoju. W szkole Kacperek jest w swoim żywiole. Może terroryzować inne dzieci i nauczycieli. Kilka razy skopał kolegów, bo ktoś niechcący go potrącił. Na porządku dziennym są krzyki i wyzwiska adresowane do innych uczniów lub nauczycieli. „Bo to głupia baba jest” i „ty stara wiedźmo” to tylko początek popisów chłopca. Kacperek nienawidzi się też uczyć, najchętniej całe dnie spędzałby przed komputerem lub wpatrzony w ekran swojego telefonu. Kacperek ma ADHD i podejrzenie lekkiej odmiany zespołu Aspergera. Nie ma jednak orzeczenia, musi więc chodzić do ogólnodostępnej szkoły.
Edyta jako jedyna w całej placówce jest w stanie zmusić Kacperka do nauki. Czasami musi się nagimnastykować, żeby chłopiec otworzył chociażby zeszyt. – Ale przy pracy z Kacprem nie korzystam ze sposobów polecanych przez Ministerstwo – mówi i pokazuje kolorową broszurę, w której MEN kilka lat temu radziło nauczycielom, jak postępować z dziećmi dotkniętymi ADHD i zespołem Aspergera. – Te rady dobrze się czyta, ale w rzeczywistości się nie sprawdzają. Moją ulubioną poradą jest ta: „kreatywnie wykorzystaj zainteresowania ucznia, np. jeżeli interesują go dinozaury, pozwól mu liczyć dinozaury, a nie np. kredki i ołówki” albo: „w sytuacji wzburzenia daj dziecku możliwość zrelaksowania się np. poprzez zabawę wodą”. Nie wiem, kto te porady układał, ale chyba nie osoba, która na co dzień nie ma do czynienia z dziećmi z zaburzeniami.
Agnieszka, nauczycielka klas młodszych z ponaddwudziestoletnim stażem, przekonuje, że dawniej takich przypadków nie było. – Kiedyś dziecko sprawiające problemy, które nie nadawało się do uczenia się razem z innymi dziećmi, było umieszczane w szkołach specjalnych – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską. – Teraz rodzice za wszelką cenę chcą posyłać swoje dzieci do „normalnych” szkół. Myślą, że to wstyd, gdy dziecko trafia do szkoły specjalnej. Dlatego udają, że wszystko jest w porządku, a szkoła musi sobie z tym radzić – dodaje.
Do klas trafiają więc coraz częściej - zdiagnozowani lub nie - uczniowie z różnymi dysfunkcjami, problemami psychicznymi oraz zdrowotnymi: ADHD, zespołem Aspergera, autyzmem. Według danych Systemu Informacji Oświatowej z 2011 roku, w polskich przedszkolach i szkołach uczy się 7815 dzieci z autyzmem lub z zespołem Aspergera. 88 proc. z nich uczęszcza do szkół ogólnodostępnych, a tylko 12 proc. – do specjalnych. Nie ma dokładnych danych, ile dzieci dotyka ADHD, czyli nadpobudliwość psychoruchowa, ale szacuje się, że problem ten może dotyczyć nawet 10-15 proc. dzieci.
Ministerstwo Edukacji Narodowej zapewnia, że szkoły są przygotowane do radzenia sobie z dziećmi, jak określa to MEN, „ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi”. Ministerstwo zapewnia, że wsparcie przejawia się między innymi w: „dostosowaniu treści, metod i organizacji nauczania do możliwości uczniów, możliwości korzystania z pomocy psychologiczno-pedagogicznej i specjalnych formach pracy dydaktycznej”. Nauczyciele zapewniają jednak, że to wszystko pięknie wygląda na papierze, ale w praktyce nie jest już tak kolorowo.
Jako przykład jedna z nauczycielek opowiada historię Marysi. Dziewczyna ma 15 lat i już dawno powinna skończyć podstawówkę. Na to się jednak szybko nie zanosi, bo powtarza klasę za klasą. Choruje na autyzm, jednak mimo dość ciężkiego przypadku i odpowiedniego orzeczenia, które kwalifikuje dziewczynkę do szkoły specjalnej, rodzice zdecydowali się posłać córkę do ogólnodostępnej szkoły.
– Jej mama chciała, żeby dziewczynka miała kontakt ze zdrowymi dziećmi, żeby się z nimi bawiła i przyjaźniła. Rozumiem to i jestem przeciwna izolacji chorych dzieci, ale mówię uczciwie: w polskich szkołach nie jesteśmy na to do końca przygotowani - mówi Ewa, nauczycielka z ponadtrzydziestoletnim stażem z podwarszawskiej szkoły podstawowej.
- Teraz jest już trochę lepiej, ale pierwsze lata Marysi w naszej szkole, do której zresztą trafiła po tym, jak inne nie zgodziły się na jej przyjęcie, to był koszmar – komentuje Ewa. – Marysia nie była agresywna w stosunku do innych dzieci, była agresywna w stosunku do siebie. Baliśmy się, że w końcu zrobi sobie poważną krzywdę. Marysia prawie na każdej przerwie przeraźliwie wyła. To nie był płacz, czy krzyk, to było niemal zwierzęce wycie. Szczególnie pamiętam jedną sytuację. Marysia stanęła na środku korytarza, ściągnęła majtki i na oczach wszystkich zaczęła się masturbować. Miałam wtedy dyżur na tym piętrze, więc to ja musiałam przekonać ją, że to nie jest właściwe zachowanie. Udało się, ale długo jeszcze wszyscy byli w szoku – opowiada Ewa.
- Obecnie prawie w każdej klasie znajduje się jeden-dwóch uczniów z orzeczeniem o kształceniu specjalnym lub z widocznymi objawami zespołu Aspergera lub ADHD – mówi Ewa. To stanowi duży problem, bo z reguły nie ma w takich klasach nauczyciela wspomagającego, który powinien przejmować opiekę nad uczniami sprawiającymi trudności. - W naszej szkole na ponad pół tysiąca uczniów z 19 oddziałów jest tylko czterech nauczycieli wspomagających, w tym dwóch zatrudnionych na pół etatu. A powinien być przynajmniej jeden w każdej klasie. Jest dużo więcej uczniów z orzeczeniami niż dodatkowych pracowników. A wszystko przez brak środków. Nauczyciel podczas lekcji musi więc sobie radzić nie tylko z trzydziestoma uczniami, ale także z „ciężkimi przypadkami” – mówi Ewa.
Fundacja Synapsis, która zajmuje się dziećmi z autyzmem, uważa, że niezbędne jest zapewnienie im odpowiednich warunków w szkole. Specjaliści z fundacji przekonują, że osoby z autyzmem powinny uczęszczać do specjalnych klas. Grupa, w której ma uczyć się osoba z autyzmem, nie powinna mieć więcej niż kilku uczniów, a niektóre osoby z autyzmem wymagają kształcenia indywidualnego.
Anna, nauczycielka języków obcych w szkole podstawowej, opowiada o Karolu, tym od kredek, który ma zdiagnozowany zespół Aspergera, czyli zaburzenie pokrewne do autyzmu. Na niektórych lekcjach, jak języku polskim czy matematyce, Karol uczy się indywidualnie. Na innych jednak, w tym na angielskim, Karol uczestniczy w zajęciach razem z innymi dziećmi. – To nie jest nauka, to farsa. Karol nie potrafi usiedzieć w miejscu dziesięciu minut, więc co tu mówić o 45 – mówi Anna.
Karol biega więc po klasie, wychodzi, mówi, że musi skorzystać z toalety, a tak naprawdę siada na korytarzu i zjada kolejne cukierki lub batoniki, awanturuje się, dąsa. Kiedy nauczyciele zwracają mu uwagę, krzyczy i zachowuje się agresywnie. Anna wspomina sytuację, kiedy Karol szczególnie się czymś zdenerwował i kiedy próbowała zwrócić mu uwagę i go uspokoić, zaczął w szale kopać ją i gryźć. – Zdębiałam – przyznaje nauczycielka. – Pierwszy raz w swojej długoletniej karierze nie wiedziałam, co robić. Chwilę trwało, zanim się otrząsnęłam. W końcu udało mi się zapanować nad Karolem – dodaje.
Sylwia, nauczycielka wychowania wczesnoszkolnego, wspomina Filipka. Wytrzymała z nim dwa lata, trzeciego – nie dała rady. Musiała odejść na urlop zdrowotny, czuła się fatalnie. Filipek był szkolną tykającą bombą. Wszyscy obchodzili się z nim jak z jajkiem, ale i tak wybuchał. A wtedy rzucał się na tego, kto znalazł się najbliżej. Bił, kopał, gryzł, krzyczał, wrzeszczał, dopóki nie przeszedł mu atak. – Nieźle dał mi w kość. To był chyba najtrudniejszy przypadek w mojej karierze. A wiem, że pewnie nie ostatni – opowiada Sylwia.
- Niestety, prawda jest taka, że dzieci, które dawniej uczyły się w szkołach specjalnych, teraz trafiają do zwykłych placówek i wszyscy udają, że problemu nie ma. A on jest i nie rozwiąże się go, zamiatając pod dywan – dodaje.
Specjaliści, w tym Światowa Organizacja Zdrowia, alarmują, że będzie coraz więcej dzieci dotkniętych autyzmem lub zespołem Aspergera. ONZ zwraca uwagę, że w ostatnich 20 latach występowanie tych chorób zwiększyło się aż dziesięciokrotnie.Ocenia się, że w Polsce jedna osoba z autyzmem przypada na trzystu mieszkańców. Ale może być ich więcej, gdyż wielu przypadków nie udaje się zdiagnozować lub diagnozuje się nieprawidłowo.
Zespołu Aspergera, ani autyzmu nie da się wyleczyć, nie można także, jak sądzą niektórzy, z nich wyrosnąć. Można jedynie nauczyć się, jak lepiej obchodzić się z dzieckiem dotkniętym takimi zaburzeniami. Niestety przyszłych nauczycieli nie uczy się tego na studiach, ani na kursach przygotowawczych do zawodu. Pracownicy oświaty szukają rozwiązania sami i często z własnej kieszeni płacą za kursy, podczas których uczą się, jak postępować z osobami z zaburzeniami.
Recepta na poprawę
Internet jest pełen „dobrych” rad. Internauci podpowiadają, że to nie żadne zaburzenia są przyczyną agresywnego zachowania, a rozwydrzenie. Należy więc „małych delikwentów traktować ostro”, „trzeba stosować klapsy i kary cielesne, bo nic innego nie skutkuje”.
Nauczycielki, które pracują z dziećmi sprawiającymi problemy, zgodnie twierdzą, że odpowiadanie agresją na agresję do niczego nie prowadzi. – Należy umieć rozmawiać z dzieckiem, dogadywać się z nim, nie traktować jako inne, gorsze. Kiedy uda nam się zdobyć jego zaufanie, będzie już z górki – mówi Ewa.
- Każde dziecko jest inne. Na pewno nie można generalizować i dawać jednej dobrej rady, ale krzyk i agresja w stosunku do dzieci z zaburzeniami, czy po prostu dzieci agresywnych, nigdy się nie sprawdza. U takich dzieci tylko potęguje złość – mówi Anna. - Chociaż czasami jest ciężko i mam ochotę jednego z drugim skrzyczeć – dodaje.
Fundacji Synapsis wskazuje najlepsze metody radzenia sobie z dziećmi z zaburzeniami. Na swojej stronie internetowej podają kilka głównych zasad, których powinni trzymać się i rodzice, i nauczyciele. Przekonują, że niezwykle ważna jest odpowiednia komunikacja dziećmi z autyzmem. Po pierwsze, należy mówić w kontrolowany sposób, zwłaszcza przy dzieciach z nadwrażliwością słuchową trzeba uważać na głośność mówienia i absolutnie nie wolno krzyczeć. Po drugie, trzeba mówić wprost i jasno. Należy także zapewnić dziecku odpowiedni komfort w szkole, miejsce, w którym będzie się czuło bezpieczne. Specjaliści z fundacji zapewniają, że ważna jest także współpraca z rodzicami dziecka.
- Najlepszym rozwiązaniem są zawsze małe placówki, nauczyciele z dobrym podejściem do zawodu i szeroko zakrojona współpraca – komentuje Małgorzata Kolisko-Nagły, prezes fundacji Spectrum Liberi. - Niestety zdarza się, że dzieci ze spektrum autyzmu są wykluczane z pewnych aktywności jak wycieczki czy wspólne wyjścia. Tłumaczone jest to niewłaściwym zachowaniem dzieci, ale jakie to zachowanie ma być, jeżeli jest zaburzona komunikacja i ogólne niezrozumienie – dodaje Kolisko-Nagły.
Dziecko ze spektrum autyzmu, zespołem Aspergera czy innymi zaburzeniami jest niewątpliwie problemem i wyzwaniem dla szkoły. - Tego się nie zmieni, ale wiele zachowań można we właściwy sposób stymulować i poprawiać - komentuje prezes fundacji Spectrum Liberi. Trudne przypadki polskich szkół pokazują, że jeszcze wiele jest do poprawienia.
Amanda Siwek, Wirtualna Polska