"To idiotyzm". Były komisarz UE ostro o działaniach rządu PiS. Mówi o odwecie Kaczyńskiego
- Finanse publiczne to pole minowe pozostawione następcom - mówi Wirtualnej Polsce Janusz Lewandowski, europoseł Koalicji Obywatelskiej, a w latach 2010-2014 komisarz UE ds. budżetu i programowania finansowego.
Michał Wróblewski, Wirtualna Polska: Wojna w Ukrainie zmieniła Unię Europejską?
Janusz Lewandowski, ekonomista, europoseł KO: Mamy koniec urlopu od geopolityki. Wojna wróciła na nasz kontynent. Jest to poważne wyzwanie dla pacyfistycznej Unii Europejskiej, która teraz finansuje pomoc militarną dla Ukrainy. Państwa członkowskie wzmacniają swoje potencjały militarne. Europa uniezależnia się surowcowo od Rosji. Buduje suwerenność strategiczną. Napełniła magazyny gazem. Rozbudowuje infrastrukturę krytyczną, w tym transgraniczne połączenia, które są przesłanką solidarności w potrzebie. Niewątpliwe ta wojna odmieniła Unię.
Jak w tej trudnej sytuacji dla Europy ocenia pan naszą sytuację gospodarczą?
Jest źle. W tym roku, po raz pierwszy od wejścia do UE, mamy gorszą perspektywę wzrostu PKB niż średnia unijna. Najbardziej martwi realny deficyt finansowy, trzykrotnie większy w 2023 roku, niż oficjalny, co wiąże się ze skokowym wzrostem pozabudżetowego zadłużania kraju - w postaci zobowiązań rozmaitych funduszy, poza kontrolą parlamentu. Rząd PiS zwiększył je dziewięciokrotnie, do 422 mld zł, wedle planu, który musiał przesłać do Brukseli na 2023 rok.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Minister nie ugryzł się w język. "Ich zachowanie jest hucpą"
Te fundusze w gestii Banku Gospodarstwa Krajowego, czy Polskiego Funduszu Rozwoju, są droższe w obsłudze niż budżet ustawowy. Przez co oficjalne koszty obsługi polskiego zadłużenia są taką samą fikcją, jak budżety uchwalane przez Sejm. Finanse publiczne to pole minowe pozostawione następcom, a ostatnie zapowiedzi ich konsolidacji przez premiera Mateusza Morawieckiego przyjmuję z nieufnością.
Ludziom żyje się gorzej niż jeszcze rok, dwa lata temu?
W 2022 roku miał miejsce największy spadek płac realnych od 30 lat, spada wartość emerytur z ZUS i KRUS, oszczędności zżera dwucyfrowa inflacja. A rząd wojuje z Brukselą, skąd mogłoby pochodzić zasilenie gospodarki, w postaci KPO.
Czy brak akceptowalnych dla Brukseli rozwiązań w kwestii polskiego sądownictwa w dłuższej perspektywie może skutkować uruchomieniem wobec Polski mechanizmu warunkowości przez KE i odebraniem funduszy - niemal 400 mld zł - w ramach "zwykłego" budżetu Unii Europejskiej na lata 2021-2027?
W tej chwili nie ma zagrożenia, a jeśli się pojawi, to raczej w związku z problemem nieprzestrzegania Karty Praw Podstawowych i ujawnioną aferą w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju. Polska ma czyste konto, jeśli chodzi o wykorzystanie budżetu, który projektowałem na lata 2014-2020. Ten budżet w 40 proc. trafił do samorządów, kontrolowanych przez lokalne społeczności. Był uzgodniony przed dojściem PiS do władzy.
To, co dziś mnie martwi, to brak KPO. Dziś już pięć krajów UE sięga po drugą transzę wypłat. A my nie mamy ani euro. Tracimy pieniądze, zamiast inwestować w projekty, które już zaplanowały polskie miasta i gminy.
Rządzący mówią, że nie ma problemu, bo mamy w Polsce "prefinansowanie" inwestycji z KPO i środków nie brakuje.
Ale to są środki polskich podatników, a nie 24 mld euro unijnych grantów! Niewiele na tle Włoch - 66 mld, czy Hiszpanii - 60 mld. Niemcy mają tyle samo, co my, a Francja ponad 30 mld. Czyli porażka negocjacyjna rządu. Idiotyzmem jest deprecjonowanie tego pieniądza, który ma charakter inwestycyjny i nie wymaga krajowego współfinansowania.
Nie jest pewne, co dalej z potrąceniami dokonywanymi przez KE na poczet kary 1 mln euro dziennie za kształt systemu dyscyplinującego sędziów. Na podstawie decyzji TSUE Polska ma już potrącone 2 mld zł kar. One są do odzyskania?
Nie. To są stracone pieniądze. Polska nie płaci kar, które sięgają 2 mld zł, więc Unia potrąca z naszych funduszy. UE nie wstrzymuje środków na projekty w trakcie realizacji, bo nie chce, by społeczeństwo, podziwiane za pomoc dla uchodźców z Ukrainy, cierpiało z winy rządu. Licznik kar przestanie bić, gdy zmieni się rząd i wróci praworządność.
Nie ma szans na odblokowanie środków z KPO przed wyborami?
Wszystko zależy od prezydenta, który umył ręce, wysyłając ustawę sądową do pseudo-trybunału Julii Przyłębskiej, i rządu szantażowanego przez Ziobrę. Nie widać współpracy i świadomości, że czas to pieniądz.
Inflacja rok do roku w lutym 2023 roku w strefie euro wyniosła 8,5 proc. W Polsce przekroczyła już 18 proc. Unia Europejska nam ucieka?
Ze względu na spadające ceny surowców i profesjonalizm Europejskiego Banku Centralnego perspektywy dla krajów UE na rok 2023 są niezłe. Z wyjątkiem Polski i Węgier, gdzie utrwali się inflacja dwucyfrowa.
Dlaczego tak się dzieje?
Tak jak w przypadku energetyki, społeczeństwo i gospodarka płacą za zaniechania i niekompetencję. W NBP mamy gawędziarza Glapińskiego, który jesienią 2021 roku, gdy inflacja bazowa przekroczyła 4 proc., zapewniał, że nie ma mowy o podwyżce stóp procentowych. Zaspał inflację, a gdy się obudził i zacieśniał politykę monetarną, rząd luzował politykę fiskalną, rozdając prezenty wyborcze. Tak się nie zwalcza inflacji, to abecadło ekonomii!
Wspomniany szef NBP zapowiada na koniec roku jednocyfrową inflację, a wiceminister finansów Piotr Patkowski przekonuje, że wręcz już zaczęła się w Polsce dezinflacja.
Dwucyfrowa "dezinflacja", gdy cel inflacyjny NBP wynosi 2,5 proc.? Jakiś żart. Nie dziwi dobre samopoczucie rządu, który zgarnia obfity podatek inflacyjny. Gorszy nastrój panuje w sklepach, gdzie konsumenci widzą i przeklinają drożyznę.
Jak rząd zatem powinien walczyć z inflacją?
Nie mamy zbyt dużego pola manewru, poza podnoszeniem stóp procentowych. One powinny wzrosnąć, choć nie działa to dobrze na wzrost gospodarczy. Rozchodzi się nam polityka fiskalna, budżetowa - również poprzez transfery pozabudżetowe - z polityką monetarną. Tak się nie walczy z inflacją. Społeczeństwo płaci dziś za błędy PiS.
Błędy i zaniechania wpędziły Polskę w stagflację, czyli inflację i stagnację. Okoliczności zewnętrzne miały w tym udział, ale drugorzędny. Rok wyborczy 2023 nie sprzyja racjonalnemu wyjściu z tego impasu.
Komisja Europejska przewiduje, że nasz wzrost gospodarczy w tym roku wyniesie tylko 0,4 proc. Odbije dopiero rok później - ma wynieść 2,5 proc. Czy to oznacza, że otrzemy się o recesję?
Ocieraliśmy już się w ubiegłym roku. Wzrost przewidywany przez KE dla Polski jest niezwykle mizerny. To perspektywy najgorsze w historii.
Powinniśmy się dalej zadłużać, czy jednak czas na przykręcanie śruby wydatkowej?
Przy takiej polityce wydatkowej polskiego rządu nie ma mowy o jej przykręcaniu. Dług będzie wzrastał, jeśli nadal będzie poza kontrolą polskiego parlamentu. Prognozy dla Polski w tym kontekście są wyjątkowo niebezpieczne, bo budżet znajduje się poza kontrolą.
Państwowe spółki należy sprywatyzować, żeby nie było w Polsce monopolu?
Nie przestałem być liberałem, który wierzy w sprawność sektora prywatnego. Ale niezwykle ciężko będzie odwrócić sytuację, polegającą na nacjonalizacji przez PiS firm energetycznych. Na pewno nie możemy dopuścić do tego, żeby przejmował te firmy kapitał zagraniczny.
PKN Orlen kilka miesięcy temu podpisał umowę sprzedaży aktywów arabskiemu gigantowi Saudi Aramco. Chodzi m.in. o część Rafinerii Gdańskiej. Jak pan to ocenia?
To gospodarczy i geopolityczny nonsens. To nie tylko rażąco niska cena przejęcia nowoczesnej Rafinerii Gdańskiej przez obce państwo, ale wiązanie się z Arabią Saudyjską i węgierskim MOL, czyli sojusznikami Władimira Putina. Zarówno zniszczenie Lotosu, jak i wchłonięcie Energii - firm kluczowych dla Pomorza - ma znamiona odwetu na regionie niepokornym, który nie głosuje wedle woli Jarosława Kaczyńskiego.
W Polsce jednym z głównych tematów jest dziś polityka mieszkaniowa. Dlaczego, jak twierdzą niektórzy eksperci, państwo oddało w latach 90. politykę mieszkaniową niemal w całości prywatnym deweloperom?
Nie mam dobrej odpowiedzi na dobre pytanie. Odbudowa gospodarki rynkowej w Polsce polegała na denacjonalizacji. Wierzyłem i dziś wierzę w siłę prywatnej przedsiębiorczości. W tej chwili dochodzimy do takiego wniosku, że rynek mieszkaniowy nie może być w całości oddany wyłącznie deweloperom. Po komunie panował głód prywatnej własności i chyba się udzielił następnym pokoleniom. W tym aspekcie zachodnie wzorce nie pasowały do postsocjalistycznej mentalności.
Mamy w Polsce problem mieszkaniowy, co ma wpływ na opłakaną demografię. Zatem moje stronnictwo przedstawiło program dobrze adresowany politycznie, także dlatego, że mamy najwyższe koszty kredytu w UE, a brak zdolności kredytowej wpędził wcześniej wiele rodzin w pułapkę kredytów frankowych. Krytycy zerowych kredytów wskazują, że program ma sens, jeśli będzie kontynuowany, czyli będzie trwałym obciążeniem budżetu.
Politycy licytują się, kto da więcej: PiS zaproponowało kredyt na 2 proc., PO - 0 proc. Budżet to wytrzyma?
Taki jest urok, a właściwie brzydota, kampanii wyborczej. Kto nie obiecuje, ten nie wygrywa. Pogarszające się perspektywy gospodarcze i budżetowe schodzą na drugi plan.
Do czego to doprowadzi?
Prędzej czy później realia gospodarcze przywołają polityków do porządku.
Polityków wszystkich partii? Bo licytacja, kto da więcej, trwa po każdej stronie.
Jeśli oczekuje pan, że skrytykuję moją formację polityczną, to tego nie zrobię. W tej konkurencji nikt nie przelicytuje PiS. Mogę powiedzieć jedynie, że obietnice socjalne należy trzymać w ryzach z uwagi na złą kondycję polskiej gospodarki.
Rozmawiał Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski