Szwedki pokochały polskiego ginekologa
Doktor Adam Szeląg, ginekolog, o którym w ostatnich tygodniach głośno w polskich i szwedzkich mediach za sprawą wygranej w plebiscycie serwisu Doktorsguiden.se na najlepszego lekarza, wielkich słów nie lubi. Nawet, kiedy opowiada o sukcesie, podkreśla, że nie ma zaszczytów bez wyrzeczeń.
10.03.2010 | aktual.: 24.05.2018 14:39
Sylwia Skorstad: Ucieszył pana tytuł najlepszego lekarza Szwecji?
Dr med. Adam Szeląg: - Po pierwsze, określenie "najlepszy lekarz w Szwecji" jest grubą przesadą i od razu zaznaczam, że trzeba je skorygować. Gdybym uważał się za najlepszego lekarza, było by to nie dosyć, że nieskromne, to jeszcze nieprawdziwe i niewłaściwe w świetle dokonań wielu kolegów po fachu. Umówmy się na określenie "najpopularniejszy lekarz roku". Moją pracę pacjenci docenili w internetowym głosowaniu, z czego się oczywiście bardzo cieszę, ale kwalifikacji lekarza nie da się obiektywnie zmierzyć w żadnym tego typu konkursie.
Do Szwecji wyemigrował pan 23 lata temu. Czy trzeba było przejść trudną drogę do punktu, w którym znajduje się pan dzisiaj?
- Jako drugą specjalizację wybrałem ginekologię onkologiczną. Praca z pacjentami cierpiącymi na nowotwory potrafi nauczyć pokory wobec życia, wytrwałości, optymizmu nawet w sytuacjach trudnych. Dzięki niej wiele zyskałem nie tylko jako lekarz, ale też człowiek. Właśnie pokory było mi trzeba, jak każdemu imigrantowi.
Po co imigrantowi pokora?
- Przeprowadzając się do innego kraju trzeba przyjąć jego zasady. Powtarzałem sobie na początku, że powinien wymagać od siebie dwa razy więcej niż miejscowi, by spodziewać się takich samych jak oni korzyści. Wychodzę z założenia, że najpierw powinniśmy pokazać się z jak najlepszej strony, a dopiero potem pytać o nagrody. To, że przyjechałem z Polski, było wtedy w Szwecji zarazem plusem i minusem. Studia w Polsce dały mi fantastyczne zaplecze teoretyczne. Jednocześnie miałem sporo do nadrobienia w poznawaniu nowych technologii i sprzętu. Dzięki przeprowadzce zyskałem też nieograniczony dostęp do zagranicznej literatury.
Oprócz pokory trzeba było czegoś jeszcze?
- Tak, zdolności do wyrzeczeń. Jeśli ktoś twierdzi, że można być jednocześnie świetnym lekarzem, ojcem i mężem, to nie wie, o czym mówi. Nie da się być dobrym w takim zawodzie bez poświęceń. Pamiętam sytuację, w której moja ośmioletnia córka poprosiła, bym przyszedł na jej występ. Obiecałem, że będę. W dzień przedstawienia umierała jedna z moich pacjentek. I ja i ona wiedzieliśmy, że od śmierci dzielą ją godziny. Prosiła, bym został do końca, potrzymał za rękę. Bała się. Zostałem przy niej, na przedstawienie dziecka nie zdążyłem.
Po kilku latach pracy w ośrodkach uniwersyteckich otworzył pan własny gabinet. Ten pomysł był strzałem w dziesiątkę?
- To coś więcej niż gabinet. Lecznica Ellenbogen to rodzaj spółdzielni lekarskiej, w której obecnie pracuje 30 specjalistów. Każdy jest właścicielem swojej poradni. Mamy nowoczesną salę operacyjną i pooperacyjną, najlepszy w Skandynawii odział rentgenologiczny, dobrze wyposażone gabinety. Pacjenci nie ponoszą pełnej odpłatności, bowiem mamy podpisaną umowę z kasą chorych. Podobnie jak w państwowej lecznicy płacą za wizytę 300 koron szwedzkich, ale jeśli wydadzą więcej niż 900, za resztę płaci już kasa.
Czemu w Szwecji i Norwegii jest tak mało prywatnych gabinetów lekarskich?
- W Szwecji otworzenie własnego gabinetu nie jest prostą sprawą, trzeba uzyskać zezwolenie na prywatna praktykę. To kraj wciąż bardzo socjalistyczny i moim zdaniem da się tu wyczuć pewną niechęć do prywatnej inicjatywy. Wychodzi się z założenia, że najlepiej, jeśli wszyscy mają po równo i tak samo, nawet jeśli to znaczy, że tak samo niedoskonale. Ten system w odniesieniu do służby zdrowia jest bardzo nieefektywny, bowiem prywatne lecznictwo jest po prostu tańsze. W prywatnej klinice szanuje się sprzęt i czas, w państwowej zdarzają się przykłady marnotrawstwa, bo przecież "budżet i tak zapłaci". W trzystutysięcznym Malmoe mamy 12 prywatnych ginekologów, którzy w 85% odpowiadają za opiekę ginekologiczna, a państwowa klinika ginekologiczna z 20 lekarzami tylko za 15%! Z drugiej strony zapewne Szwedki mogą korzystać z takich rozwiązań, które jeszcze na skalę masową nie są dostępne w Polsce. Jak wygląda odpłatność za szczepienia przeciwko rakowi szyjki macicy?
- Od jesieni tego roku rusza program, dzięki któremu wszystkie jedenastolatki zostaną zaszczepione zupełnie za darmo. Od dwóch lat działamy w ramach programu, który pozwalał koszty szczepień obniżyć. Dziewczynki od 13 do 18 roku życia szczepione są za połowę ceny, kobiety po 18. roku życia ponoszą pełna odpłatność czyli około 4000 szwedzkich koron.
Do pańskiego gabinetu trafiają już dwunasto, trzynastolatki. Mają takie same problemy, jak młode Polki?
-Tak i nie. Bywają przypadki, które mnie bulwersują i poruszają. Zdarza się, że do gabinetu przychodzi mama z trzynastoletnią córką, mówiąc, że potrzebują pomocy, bowiem dziewczynka odczuwa ból podczas stosunku. Matka oczekuje, że coś na to poradzę, np. przeprowadzę jakiś zabieg, który zmieni anatomię pacjentki, na tyle, by nie odczuwała dyskomfortu podczas kopulacji. Tym czasem jeśli dziecko, bo to jest jeszcze dziecko, waży 40 kilogramów, ani fizycznie ani emocjonalnie nie jest gotowe na współżycie, to oczywiste, że ból podczas stosunku się pojawi! Będzie bolało, bo ma boleć, trzynastolatka nie powinna rozpoczynać życia seksualnego. Dziewczynki pod presją otoczenia zaczynają wierzyć, że seks jest ekscytujący. Jest, ale dopiero w momencie, kiedy jesteśmy do niego psychicznie i fizycznie gotowi.
Polki, które przeprowadziły się do Norwegii ,często są bardzo zaskoczone, że na wizytę ginekologiczną mają iść do lekarza rodzinnego. "Wczoraj zaglądał dziecku w gardło, dziś mnie sadza na ginekologicznym fotelu" - mawiają zawstydzone. Jak przełamać wstyd?
- Powiem przewrotnie – jeśli Polki w Norwegii mają możliwość odwiedzania jednego, wybranego lekarza rodzinnego, to są w lepszej sytuacji niż Szwedki. W Szwecji pojęcie "lekarz rodzinny" zaczyna odchodzić do lamusa, pacjentka najczęściej trafia na tego lekarza, który akurat dyżuruje. A już poważniej, wstydu trzeba się pozbyć, bo nie ma innej rady. Jeśli nie lekarz rodzinny, to nikt nie będzie badał prostych przypadków, bowiem w Skandynawii jest za mało ginekologów, by mogli robić planowe badania cytologiczne, prowadzić nieobciążone ryzykiem ciąże czy leczyć proste infekcje intymne. Lekarze rodzinni przechodzą czteromiesięczny kurs z ginekologii i to wystarczy, by mogli rozpoznać proste schorzenia, a ginekologom pozostawić bardziej skomplikowane przypadki.
Szwedki doceniły pana za umiejętność tworzenia w gabinecie atmosfery zaufania i profesjonalizmu. Czy taktownego podejścia do pacjentek można się nauczyć na akademii medycznej?
- Serdecznego podejścia do pacjentek nie nauczy żaden kurs. Ginekologia jako specjalizacja dotycząca intymności wymaga zarówno pełnego profesjonalizmu, jak i znajomości tajników ludzkiej duszy. Dopiero, gdy miałeś kontakt z setkami różnych kobiet, zaczynasz wyczuwać, jakim typem osobowości dana pacjentka jest, jakie ma potrzeby, czego oczekuje od lekarza.
Są panie, których napięcie mogę rozładować żartem i rozmową na tematy pozamedyczne, inne pacjentki oczekują konkretów, dokładnych wyjaśnień, wyników badań statystycznych. Umiejętność szybkiej oceny, z kim się ma do czynienia na pewno jest jakąś częścią recepty na sukces. Nie tylko w zawodzie lekarza.
Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad