Sąd zaostrzył karę dyscyplinarną ws. sędziego Milewskiego
Sąd Najwyższy zaostrzył karę dyscyplinarną Ryszardowi Milewskiemu - b. prezesowi Sądu Okręgowego w Gdańsku, obwinionemu o uchybienie godności sędziego w związku ze sprawą Amber Gold. Przeniósł go do sądu z apelacji białostockiej.
13.06.2014 | aktual.: 13.06.2014 15:55
W styczniu Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał Milewskiego za winnego przewinienia dyscyplinarnego polegającego na naruszeniu zasady niezależności sądów oraz uchybieniu godności sędziego w rozmowie telefonicznej, jaką we wrześniu 2012 r. prowadził z osobą podającą się za pracownika kancelarii premiera (był to Paweł M., który - jak twierdzi - dokonał "prowokacji dziennikarskiej").
Milewski, jako prezes sądu, miał w rozmowie wyrazić gotowość ustalenia dogodnego dla premiera terminu posiedzenia aresztowego ws. prezesa Amber Gold i gotowość wydelegowania sędziów gdańskich na spotkanie z premierem, by zapoznać go ze sprawami dotyczącymi szefa firmy.
Na wniosek rzecznika dyscyplinarnego sąd dyscyplinarny orzekł karę usunięcia z urzędu prezesa, choć jeszcze w 2012 r. Milewski z tej funkcji został odwołany przez ministra sprawiedliwości, po akceptacji Krajowej Rady Sądownictwa. Kara miała jednak dodatkowy skutek w postaci 5-letniego zakazu awansowania i podwyżek, zasiadania w kolegium sądu i braku możliwości ponownego sprawowania funkcji prezesa.
Od wyroku odwołali się minister sprawiedliwości i obrona obwinionego sędziego. Oskarżający sędziego rzecznik dyscyplinarny przy KRS uznał wyrok za słuszny i odwołania nie złożył. Reprezentant ministra Dariusz Kupczak domagał się wymierzenia najsurowszej z katalogu kar dyscyplinarnych - złożenia sędziego z urzędu. Jak mówił on w SN, społeczna szkodliwość i oddźwięk czynu miał taki charakter, że usunięcie z funkcji prezesa należy uznać za zbyt łagodną sankcję. - Obwiniony, który wcześniej przestał być prezesem, nawet jej nie odczuł - ocenił sędzia Kupczak.
Broniąca Milewskiego mec. Wanda Marciniak wnosiła o uniewinnienie jej klienta lub też zwrot sprawy do ponownego rozpoznania w I instancji. Jak mówiła, sąd nie zapoznał się z oryginałem nagrania rozmowy Milewskiego z Pawłem M., który ponadto twierdził, że rozmowy były tylko dwie, podczas gdy zdaniem sędziego - co najmniej trzy.
Po naradzie SN zaostrzył wyrok I instancji zmieniając orzeczenie o usunięciu z funkcji, na dyscyplinarne przeniesienie sędziego na stanowisko służbowe poza okręgiem apelacji gdańskiej, do apelacji białostockiej. Minister sprawiedliwości wyznaczy teraz Milewskiemu stanowisko w którymś z 5 sądów okręgowych tej apelacji: Białystoku, Łomży, Olsztynie, Ostrołęce lub Suwałkach. Jeśli Milewski chce pozostać w sądzie, będzie musiał przeprowadzić się w tamte strony.
- SN zmieniając wyrok I instancji miał na uwadze, że pozostanie obwinionego Milewskiego w sądzie w Gdańsku nie sprzyja dobru wymiaru sprawiedliwości - mówił sędzia Wojciech Katner, uzasadniając piątkowe orzeczenie. Jak powiedział, w realiach tej sprawy karę z I instancji można uznać za rażąco łagodną, a nie można już tak mówić o tej, jaką SN wymierzył.
- O winie sędziego świadczyły już same wypowiedzi z jego rozmowy z osobą podającą się za urzędnika kancelarii premiera: "proszę się nie martwić", "już wyznaczamy termin", "cieszymy się, że ktoś nas wysłucha". Z tych fragmentów, które nie są kwestionowane, widać elementy podporządkowania się obwinionego oczekiwaniom rozmówców. A mógł przecież się zorientować, że rozmawia z urzędnikiem niskiej rangi. Poza tym, należało sprawdzić, z kim się rozmawia - mówił sędzia Katner.
Jak podkreślił SN, prezes sądu przede wszystkim jest sędzią. - I należy od niego wymagać co najmniej tyle, co od sędziego. Prowokacji pochwalać nie należy, ale trzeba umieć się im przeciwstawiać - temu obwiniony nie podołał jako sędzia, ani jako prezes sądu. A gdyby mu się to udało - zyskałby uznanie - dodał sędzia Katner.
Milewski nie był obecny w piątek w sądzie. Jego obrończyni nie udzielała wypowiedzi po rozprawie. Wyrok jest prawomocny.
W marcu tego roku Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze postawiła Pawłowi M. zarzuty podawania się za pracownika KPRM, posługiwania się podrobionym dokumentem, a także - wyłudzenia pieniędzy od szefa Amber Gold. M. grozi do ośmiu lat więzienia.