Przepalone miliardy. Na co poszły pieniądze z opłat za emisje CO2?
Raport NIK wskazuje, że Polska w ostatniej dekadzie otrzymała prawie 100 mld zł z tytułu opłat za emisje CO2. Zgodnie z najważniejszym celem został wydany skromny 1 proc. - pisze dla Wirtualnej Polski Szymon Bujalski, "Dziennikarz dla Klimatu".
Wbrew temu, co wydaje się wielu ludziom, pieniądze z opłat za emisje dwutlenku węgla nie trafiają do Brukseli. Nie ponosi ich też rząd Polski. Wręcz przeciwnie - zasilają one budżet naszego państwa.
Opłaty te ustalono początkowo na niskim poziomie, ale od lat wiadomo było, że z czasem będą rosnąć. Podejście takie miało "zachęcać" szkodliwe z perspektywy klimatu przedsiębiorstwa do tego, by się zmieniały. W skrócie: jeśli wciąż będziecie emitować duże ilości CO2, to liczcie się z tym, że będziecie płacić coraz więcej. Pozyskiwane w ten sposób pieniądze powinny być przynajmniej w połowie przeznaczane na dekarbonizację gospodarki, czyli ograniczanie emisji gazów cieplarnianych.
Choć mechanizm jest dość prosty i zrozumiały, sposób jego wdrażania w Polsce zrozumiały już nie jest.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
NIK o zmarnowanych miliardach
System EU ETS jak na razie obejmuje około połowę unijnych emisji CO2, w tym m.in. elektrownie węglowe. Wysokość opłat ustalana jest na aukcji, na której sprzedaje się uprawnienia do emisji.
Jak wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli, w latach 2013-2023 (do 30 maja) budżet państwa zasiliły z tego tytułu blisko 94 mld zł, z czego prawie 90 proc. od 2019 r. Bezpośrednio na cele związane z redukcją emisji lub zarządzaniem emisjami przekazano niecałe 1,3 proc. tej kwoty. Chodzi o pieniądze przekazane Narodowemu Funduszowi Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
A co z resztą? Ponad 63 proc. uzyskanych dochodów trafiało do budżetu państwa, w którym obowiązywała zasada jedności budżetowej. Oznacza to, że pieniądze te "rozpłynęły" się w ogólnym budżecie. Prawie 25 proc. dochodów przekazano zaś do funduszy pozabudżetowych, niezobowiązanych do prowadzenia wyodrębnionej ewidencji księgowej i rozliczenia przekazanych środków. Były to fundusze związane m.in. z wyrównywanie cen za prąd i przeciwdziałaniem COVID-19.
Nie wiadomo
"System (…) został zorganizowany w sposób uniemożliwiający jednoznaczne ustalenie faktycznego wykorzystania dochodów ze sprzedaży uprawnień do emisji w przypadku niemal 90 proc. uzyskanych środków" - odnotowuje NIK.
Z tego powodu Izba nie była w stanie zweryfikować, czy pieniądze te w jakikolwiek sposób - i czy w ogóle - przyczyniły się do ograniczania emisji gazów cieplarnianych.
Izba zwraca przy tym uwagę, że Ministerstwo Klimatu i Środowiska do 2020 r. nie wdrożyło mechanizmu wykorzystania dochodów z opłat za emisje. "Jest to o tyle istotne, że realizacja działań ograniczających zapotrzebowanie polskich przedsiębiorstw na płatne uprawnienia EU ETS znacząco wsparłaby polską gospodarkę" - podkreśla NIK.
W kolejnych latach jedyny wprowadzony przez ministerstwo mechanizm służył zaś wprowadzeniu dopłat do cen prądu. A to nie tylko nie wspierało ograniczaniu emisji, lecz wręcz zachęcało do ich wytwarzania - bo im tańszy prąd, tym mniejsza determinacja do jego oszczędzania.
"Lipne" sprawozdania i brak planu
NIK przyjrzała się też sprawozdaniom składanym przez polski rząd w Brukseli. Główny wniosek? Przekazywane materiały nie dawały Komisji Europejskiej informacji o rzeczywistym wykorzystaniu pieniędzy.
"Było to uprawnione w świetle obowiązujących przepisów prawa, jednak uniemożliwiało ocenę faktycznego sposobu gospodarowania środkami ze sprzedaży uprawnień EU ETS na podstawie tych sprawozdań" - stwierdza Izba.
Co więcej, sprawozdania te sporządzane były w sposób uniemożliwiający sprawdzenie, czy zawarte w nich dane o wykorzystaniu pieniędzy są zgodne z danymi źródłowymi. W związku z tym i w tym przypadku NIK odstąpiła od oceny poprawności sporządzenia sprawozdań do KE.
Kontrolerzy NIK wykryli też liczne zaniedbania w obszarze planowania strategicznego. Na przykład nie przygotowano strategii transformacji gospodarki na niskoemisyjną, a więc pozbawioną paliw kopalnych, choć termin na to minął w 2020 r. Nie przygotowano również planu ograniczania emisji w sektorach nieobjętych systemem EU ETS, choć i na to czas minął ponad dwa lata temu.
Co ze 100 proc.?
W umowie koalicyjnej obecnego rządu pada zobowiązanie do działań na rzecz ochrony klimatu. Przewodniczący partii zadeklarowali m.in. uwolnienie potencjału lądowej energetyki wiatrowej, fotowoltaiki i biogazowni, opracowanie spójnego programu rozwoju energetyki jądrowej oraz modernizację i rozbudowę sieci przesyłowych i dystrybucyjnych.
"W celu zapewnienia źródeł finansowania tych przedsięwzięć, doprowadzimy do odblokowania środków z Krajowego Planu Odbudowy oraz przeznaczymy całość wpływów z systemu handlu emisjami ETS na inwestycje w transformację" - zapewnili koalicjanci.
Choć umowę zawarto niemal dokładnie rok temu, działań w tym zakresie wciąż się nie doczekaliśmy. Podczas ostatniej konferencji prasowej w Koninie Paulina Hennig-Kloska, szefowa resortu klimatu, zapewniła jednak, że obietnica wciąż obowiązuje.
- Negocjuję każdego dnia z ministrem finansów (...), byśmy 100 proc. pieniędzy pozyskiwanych z praw do emisji przeznaczali na transformację energetyczną. To jest element naszej umowy koalicyjnej, ale to jest także wymóg Unii Europejskiej, będziemy musieli na koniec roku to rozliczyć. To jest cel, do którego musimy dojść, to jest cel do którego rząd chce dojść - powiedziała Hennig-Kloska, cytowana przez PAP.
Ministra skrytykowała przy tym działania swoich poprzedników. - Polska energetyka przez ostatnie dziesięć lat transformowała się zdecydowanie zbyt wolno. Przez to dzisiaj mamy tak wysokie ceny na rynku hurtowym i musimy do nich dopłacać, żeby mieć niższe rachunki, z budżetu państwa - stwierdziła.
Hennig-Kloska zapewniła przy tym, że kwota przeznaczona na transformację energetyczną z puli EU ETS ma się zwiększać. W przyszłym roku blisko 5 mld zł ma zostać wydane na budowę elektrowni jądrowej.
Dla Wirtualnej Polski Szymon Bujalski, "Dziennikarz dla Klimatu"