Ruszył proces oskarżonych o próbę otrucia Anny Walentynowicz
• Oskarżeni o próbę otrucia Anny Walentynowicz na sądowej ławie
• Żaden z nich nie przyznaje się do winy
• 30 lat temu podjęli działania zmierzające do podania Annie Walentynowicz środka farmakologicznego
• Akt oskarżenia w tej sprawie złożył pion śledczy IPN
Przed radomskim sądem ruszył proces trzech byłych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, oskarżonych o próbę otrucia działaczki opozycji - Anny Walentynowicz. Żaden z nich nie przyznaje się do winy.
Sprawa była już raz rozpatrywana w radomskim sądzie w 2010 r. i została umorzona. Według sądu w Radomiu oskarżeni popełnili czyny stanowiące zbrodnię komunistyczną, której karalność się przedawniła. We wrześniu 2011 r. Sąd Apelacyjny w Lublinie uchylił to postanowienie i nakazał ponowne rozpoznanie sprawy przez radomski sąd. Ten zwrócił Instytutowi Pamięci Narodowej akta do uzupełnienia. IPN pracował nad tym trzy lata.
Akt oskarżenia skierowano przeciwko Tadeuszowi G., Markowi K. - funkcjonariuszom Wydziału III Departamentu IIIA MSW oraz Wiesławowi S. - funkcjonariuszowi Wydziału IIIA KW MO w Radomiu. Dowody w sprawie pochodzą z obszernego śledztwa IPN ws. domniemanego związku przestępczego w strukturach peerelowskiego MSW.
Oskarżonym funkcjonariuszom resortu zarzucono popełnienie między 19 a 21 października 1981 r. w Radomiu zbrodni komunistycznej i zbrodni przeciwko ludzkości, polegającej na "przekroczeniu uprawnień służbowych w związku z opracowaniem i wdrożeniem kombinacji operacyjnej, zmierzającej bezpośrednio do podstępnego podania działaczce NSZZ "Solidarność" Annie Walentynowicz środka farmakologicznego o nazwie Furosemidum, za pośrednictwem tajnego współpracownika posługującego się pseudonimem "Karol".
TW "Karol" - to znajoma Walentynowicz z Radomia, która - jak się okazało po latach - była tajnym współpracownikiem SB. To ona, zgodnie z planem, miała podać Walentynowicz Furosemidum. Nie doszło do tego, bo Walentynowicz, która miała w Radomiu spotkać się z robotnikami w kilku zakładach, opuściła to miasto wcześniej niż zakładano.
Zdaniem śledczych IPN jednorazowe podanie określonej ilości tego środka farmakologicznego mogło spowodować objawy zatrucia wywołane odwodnieniem i zaburzeniami elektrolitowymi, przejawiające się spadkiem ciśnienia krwi prowadzącym do zapaści oraz zaburzeniami rytmu serca i osłabienie mięśni, zaś podanie większej dawki mogło nawet doprowadzić do śmierci. Zdaniem śledczych oskarżeni liczyli się z tym, że Walentynowicz po zażyciu tego środka będzie miała co najmniej ograniczenia możliwości poruszanie się, co uniemożliwi jej spotkania z załogami zakładów pracy.
Według IPN oznacza to usiłowanie narażenia jej na bezpośrednie niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu albo utraty życia. Ponadto oskarżonym zarzucono udział w związku mającym na celu popełnienie przestępstwa. Przesłuchani nie przyznali się do popełnienia zarzucanych im czynów. Grozi im kara do 5 lat więzienia.
Oskarżeni nie przyznają się do winy
Oskarżeni, którzy odpowiadali na pytania sądu, nie przyznali się do winy. Tadeusz G. potwierdził, że był w Radomiu w czasie, gdy przyjechała do tego miasta Walentynowicz, ale tylko po to, by - zgodnie z poleceniem swojego przełożonego - "dowiedzieć się, jak Komenda Wojewódzka MO ma zamiar kontrolować pobyt działaczki "S" w tym mieście.
Drugi z oskarżonych, Marek K. stwierdził w sądzie, że nie pamięta żadnych szczegółów ze swojego pobytu w Radomiu. Oświadczył, że nie wiedział nawet, jaki jest cel jego wizyty w tym mieście. - Wiedziałem tylko, że ma to związek z pobytem Walentynowicz w Radomiu i nic więcej - stwierdził, dodając, że przez lata zajmował się inwigilacją zachodnich dyplomatów na rzecz kontrwywiadu wojskowego, a nie działaczy "S". Jedyne co sobie przypomniał, to fakt, że chodził po mieście i kupił żonie buty; Radom był w latach 80. znany z fabryki obuwia "Radoskór".
Sąd, na wniosek obrońcy trzeciego oskarżonego Wiesława S., wyłączył jawność jego wyjaśnień. Obrońca argumentował, że oskarżony chce ujawnić okoliczności, o których nie powiedział w śledztwie, a które "powinny być zachowane w tajemnicy ze względu na ważny interes państwa". Zastrzegł też, że jeżeli sąd nie wyłączy jawności, Wiesław S. nie zdradzi nowych faktów.
Obecny na rozprawie syn działaczki "S" Janusz Walentynowicz powiedział dziennikarzom, że chciałby, żeby osoby zamieszane w sprawę poniosły za to konsekwencje. Dodał, że kilka razy rozmawiał z matką na temat próby jej otrucia w Radomiu. - Był to dla niej bolesny temat, z racji tego, że brała w tym udział jej bliska koleżanka, z którą działała w konspiracji i trudno jej się było z tym pogodzić. Zawsze mówiła o tym ze łzami w oczach - stwierdził Walentynowicz.
Historia sprawy
Sprawa była już w radomskim sądzie w sierpniu 2010 r. Prokurator oskarżył byłych oficerów SB o to, że sprzeniewierzyli się ustawowemu obowiązkowi troski o zdrowie i życie obywateli, co stanowiło zbrodnię komunistyczną w formie stosowania represji wobec jednostki oraz zbrodnię przeciwko ludzkości w postaci poważnego prześladowania osoby z powodu przynależności do określonej grupy politycznej.
W czerwcu 2011 r. Sąd Okręgowy w Radomiu orzekł, że oskarżeni popełnili czyny stanowiące zbrodnię komunistyczną, której karalność się przedawniła. Nie podzielił stanowiska IPN, że popełnili oni zbrodnię przeciwko ludzkości (która nie ulega przedawnieniu), bo taka kategoria zbrodni musi mieć wymiar zbliżony do zbrodni ludobójstwa. Dlatego postępowanie umorzono. We wrześniu 2011 r. Sąd Apelacyjny w Lublinie uchylił to postanowienie i nakazał ponowne rozpoznanie sprawy przez radomski sąd.
W lutym 2012 r. sąd zwrócił IPN tę sprawę do uzupełnienia, nakazując, by Instytut - jeśli podtrzymuje twierdzenie o zbrodni przeciwko ludzkości - zgromadził i dołączył do akt dowody uzasadniające taką ocenę prokuratora. Chodzi o dowody na poważne prześladowania z powodu przynależności do określonej grupy politycznej. Radomski sąd zasugerował IPN przeanalizowanie akt podobnych postępowań toczących się na terenie całego kraju i wskazanie, ile i jaki rodzaj podobnych czynności w tej skali podejmowali funkcjonariusze aparatu władzy.
Stosowanie przez władze PRL represji wobec działaczy jest powszechnie znanym faktem historycznym - wskazał dodatkowo Sąd Apelacyjny w Lublinie, przed którym IPN polemizował z decyzją radomskiego sądu o zwrocie sprawy do śledztwa. Według lubelskiego SA analiza prokuratora IPN miała ustalić, czy wśród działań podejmowanych przez funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL były "ekscesy oderwane od realiów historyczno-politycznych", nadużycia władzy i jak wiele ich było. Może to być istotne dla rozstrzygnięcia tej sprawy i ustalenia zakresu odpowiedzialności oskarżonych.
Anna Walentynowicz zaangażowała się w działalność Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża w 1978 r. 7 sierpnia 1980 r. została bezprawnie zwolniona ze Stoczni Gdańskiej, co przyczyniło się do rozpoczęcia strajku w stoczni 14 sierpnia 1980 r., który doprowadził do powstania Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność". Walentynowicz została członkinią Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego oraz Prezydium Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ. Internowana w stanie wojennym; potem kilka razy aresztowana. W 1981 r. inwigilowało ją ponad 100 funkcjonariuszy i tajnych współpracowników SB. Zginęła w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r.
W ubiegłą niedzielę, w rocznicę stanu wojennego, imię Anny Walentynowicz nadano największej sali w gmachu Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.