Trwa ładowanie...
d2rezem
28-08-2003 12:10

Przejdziem Nysę, przejdziem Odrę

Tego lata z powodu suszy przez Nysę można przejść niemal suchą nogą. W ciągu trzech dni nasza reporterka dobiła targu z czterema przemytnikami obcokrajowców.

d2rezem
d2rezem

Gubin, 14-tysięczne miasteczko nad Nysą. Ponad 40 agencji towarzyskich (dla Niemców zza granicy), 80 zakładów fryzjerskich (dla Niemek zza granicy), sporo knajp i restauracji. Szukamy kontaktu. Już w pierwszym barze właściciel bez skrępowania sypie informacjami.

Wyjazd do Niemiec

- Ja się tym biznesem nie zajmuję. Raz już siedziałem - wyjaśnia ze szczerością. - Ale idźcie do taksówkarzy albo do restauracji Zenek. Na postoju taksówek narada. - Chcemy przerzucić do Niemiec Wietnamkę z dwuletnią córeczką - mówimy. - Oczywiście nie mają żadnych dokumentów.

- Podpadowa sprawa - stwierdza taksówkarz w czerwonym podkoszulku i obwisłych szortach. - Znam takie jedno miejsce - wtrąca właściciel białego mercedesa. - Ale to będzie kosztowało pięć stówek za kurs. Poczekajcie tu. Będę za 15 minut.

Wraca bez taksówkowego koguta. - W razie czego ja o niczym nie wiem i w ogóle się nie znamy - uprzedza. - Mam spokojną pracę, nie piję, nie palę i nie zamierzam w nic się ładować.

d2rezem

Zawozi nas do małego hotelu w Zgorzelcu. - Teraz wszystko zależy już tylko od was - mówi. - Albo tutaj kogoś spotkacie, albo pytajcie taksówkarzy. Najlepiej przenocujcie jedną noc.

W hotelu pusto, za to na postoju stoi z pięć samochodów. Podchodzimy do pierwszego z brzegu. - Znam kogoś, kto się tym zajmuje - stwierdza taksówkarz. - Za dwie Wietnamki to będzie gdzieś koło tysiąca euro. A co? To sprawa na dziś?

Wyjaśniamy, że Wietnamki czekają na przerzut w Warszawie. Taksówkarz daje nam numer swojego telefonu komórkowego. - Jestem Genek. Zadzwońcie jutro, to się dogadamy.

Kontakt jednak nie wypala. Następnego dnia Genek mówi, że faceta od przerzutów chwilowo nie ma. Za dwa tygodnie coś się zorganizuje, chyba że wcześniej sami znajdziemy jakiś inny kanał.

d2rezem

Kilkaset metrów dalej kolejny postój taksówek. Nasz rozmówca bez zbędnych pytań podaje numer: - 607... Mówcie, że to ja was przysyłam. Ten facet się tym zajmuje.

W słuchawce odzywa się lekko schrypnięty głos: - Wyjazd do Niemiec? Ja nie organizuję żadnych wyjazdów do Niemiec. Dekarzem jestem. Na dachu siedzę. Do widzenia.

Następnego dnia dzwonimy jeszcze raz. Tym razem ,dekarz" jest bardziej przychylny. - Człowiek musi się teraz pilnować - mówi. - Pełno tu się kręci różnych konfidentów. Podaj swój numer telefonu, to ktoś może zadzwoni.

d2rezem

Niemcy nas złapali

W areszcie Straży Granicznej w Krośnie Odrzańskim siedzi dwóch Białorusinów i sześcioro Ukraińców, którzy wpadli po niemieckiej stronie zaraz po przekroczeniu Nysy.

30-letnia Tatiana mówi, że chciała jechać ze znajomymi do pracy do Włoch, ale na Ukrainie nie chcieli im dać włoskiej wizy. Legalnie wjechali więc do Polski, by przedostać się do Niemiec przez zieloną granicę.

- Na bazarze spotkaliśmy naszych, z Ukrainy - opowiada Tatiana. - Dali nam kontakt na Polaków, którzy przeprowadzają przez Nysę. Zapłaciliśmy po 200 euro. Poszedł z nami przewodnik. Zostawił nas zaraz po niemieckiej stronie i uciekł. Przeszliśmy kilkaset metrów i złapali nas Niemcy.

d2rezem

Sergij razem z kolegą sami próbowali nocą przekroczyć rzekę. Nie widzieli patroli. Złapano ich, zanim jeszcze weszli do Nysy. - Oni nie zdradzą, kto ich przeprowadzał - mówi podporucznik Mariusz Skrzyński, rzecznik lubuskiego oddziału Straży Granicznej. - Przerzutami zajmuje się dobrze zorganizowana "firma". Ci, którzy raz zapłacili, mogą być pewni, że jak ich wypuścimy, bez dopłaty zostaną przerzuceni jeszcze raz, aż do skutku. Na swój sposób pracownicy "firmy" uczciwie wykonują swój fach.

Mafia nie kradnie

Straż Graniczna doskonale wie, kto w przygranicznych miasteczkach zajmuje się przemytem ludzi i towarów. Teoretycznie grozi za to do pięciu lat wiezienia. Przemytnicy złapani na gorącym uczynku są przesłuchiwani, a potem wypuszczani.

Zanim sprawa trafi do sądu, mija kilka miesięcy, czasem rok. Jeśli przemytnik jest karany po raz pierwszy, dostaje wyrok z zawieszeniem i dalej robi swoje. W okolicy bezrobocie wynosi ponad 40 procent. Dla większości przemyt jest więc jedynym źródłem zarobku.

d2rezem

- Nie chodzi nam o łapanie szeregowych pracowników "firmy" - objaśnia podporucznik Mariusz Skrzyński. - Od pewnego czasu mamy możliwość stosowania prowokacji i powoli docieramy do "prezesów". To oni kierują wszystkim i zgarniają wielkie pieniądze. Ale tu ich nie ma. Siedzą w Warszawie, Zielonej Górze. Niedawno wpadła cała szajka przemytników ze Szczecina. Grupą kierowali Rosjanie - kobieta i mężczyzna.

Po pewnym czasie złapani na nielegalnym przekraczaniu Nysy zostaną wypuszczeni z nakazem opuszczenia Polski w ciągu 10 dni. - Na pewno tego nie zrobią. Zapłacili za przerzut, więc będą próbowali kolejny raz - mówi Mariusz Skrzyński.

Zdaniem Straży Granicznej nieuczciwi przemytnicy, którzy okradają swoich klientów, już się raczej nie zdarzają. Takie wypadki działy się jeszcze kilka lat temu, ale mafia "oczyściła" interes. - "Firma" cieszy się dobrą renomą - mówią nasi funkcjonariusze.

d2rezem

Nysa jest bezpieczną rzeką. W najgłębszym miejscu woda sięga powyżej pasa, a tego lata jest tak płytka, że można ją przejść niemal suchą nogą. Granica z Niemcami przebiega na środku rzeki. Ale jeśli jakiś uciekinier już do niej wejdzie, Straż Graniczna rezygnuje z pościgu i powiadamia stronę niemiecką.

Tylko od początku tego roku polscy pogranicznicy zatrzymali ponad 1400 nielegalnych imigrantów. Niemcy odesłali nam ponad 700 osób. Sami pracownicy Straży przyznają, że drugie tyle prawdopodobnie nielegalnie przedostało się na Zachód.

- Najczęściej przechodzą przez rzekę w centrum Gubina - twierdzą strażnicy. - Pośrodku miasta jest wyspa, gdzie odbywają się koncerty. Kiedy bawi się kilka tysięcy ludzi, trudno upilnować. Wtedy często zdarza się, że ktoś przebiega na niemiecką stronę. Drugie popularne miejsce przerzutów znajduje się około 200 metrów od naszej strażnicy. - Okoliczni mieszkańcy siedzą w oknach i patrzą, w którą stronę idą nasze patrole. Potem wszystko nadają przemytnikom przez komórki. Nic nie możemy na to poradzić. W końcu każdemu wolno wyglądać przez okno - mówi jeden z pracowników Straży.

W tym roku odkryto trzy wypadki współpracy funkcjonariuszy Straży Granicznej z przemytnikami. Od tego czasu na patrole nie wolno zabierać telefonów komórkowych.

Czujki idą przodem

Większość przerzutów za zachodnią granicę organizowana jest z Warszawy. Stąd kilku-, a nawet kilkunastoosobowe grupy rozwożone są po "dziuplach" we wsiach nad Nysą. Uciekinierzy koczują tam kilka dni lub godzin. Za dobę pobytu w "dziupli" płaci się 15 złotych od osoby. Jeszcze niedawno bardzo popularne były ruiny niedokończonego hotelu pod Gubinem. Dorobiły się nawet nazwy - Ruski Staw, bo Straży Granicznej parę razy udało się wygarnąć z nich czekające na przerzut grupy Rosjan.

Kilka godzin przed planowaną akcją nad Nysę wychodzą czujki i sprawdzają, gdzie znajdują się w danej chwili patrole Straży. Na czujkę chodzą najczęściej dzieci przemytników. Przyłapane przez strażników tłumaczą, że się zgubiły. Popularna jest też forma "na pijanego". Podpity obywatel na czujce objaśnia, że po prostu przysnął w pasie granicznym. Za to nie można mu nic zrobić, najwyżej wlepić mandat, którego i tak z reguły nie zapłaci, bo jest bezrobotny. W Gubinie znaną postacią jest też starsza pani z pieskiem. Podczas spacerów w strefie granicznej ma zawsze ten sam problem: piesek jej ucieka, a ona goni go wzdłuż rzeki. Przemytnicy wysyłają też czujki na niemiecką stronę. Do Niemiec przechodzą legalnie.

Gdy teren jest już zbadany, najczęściej o zmroku albo tuż przed świtem, grupa uciekinierów z przewodnikiem przechodzi przez rzekę. Tam czeka na nią samochód, który odwozi ludzi do najbliższego niemieckiego miasta. Niektórzy przemytnicy - oczywiście za podwyższoną opłatę - zobowiązują się dostarczyć imigrantów w dowolne miejsce w Niemczech. Dają gwarancję - jeśli akcja się nie powiedzie, powtarzają ją jeszcze raz.

Willa z przemytu

Jedziemy do Lubska, miasteczka oddalonego o 30 kilometrów od Nysy. Od razu wpada nam w oko pan Henio, leniwie oparty o mur kamienicy przy rynku. - Znam tu takiego jednego. On z tego żyje. Irek się nazywa. Tyle zarobił na tym interesie, że willę sobie pobudował. Ale wy nie jacyś lewi? - pyta dla porządku. Odpowiedź przecząca całkowicie go zadowala. - No, to idziemy do Irka - mówi.

Po drodze pan Henio przedstawia nam osiągnięcia swojego przyjaciela. - Z tego parku kiedyś Irek wywoził czarnuchów busami. Mnóstwo narodu przerzucił. I Ruskich, i Azjatów, i czarnych. Kiedyś to był biznes. Teraz coraz gorzej. Pilnują, cholery.

Gdy przyjeżdżamy na miejsce, nasz pośrednik wchodzi za metalową bramę. Słychać jakąś rozmowę. Po chwili wychodzi z mężczyzną ze złotym zębem i tatuażami na rękach. - Zbychu jestem - przedstawia się facet. - Wietnamka z dzieciakiem z dostawą do Berlina będzie kosztowała tysiąc euro - mówi krótko.

- Jaka gwarancja? - pytamy. Zbychu najwyraźniej jest fachowcem: - Za trzy dni bądźcie z nimi u mnie o szóstej rano. Ja przez ten czas zorientuję się w sytuacji. Przepchniemy je koło Łęknicy. Wy będziecie czekać tutaj. Kiedy zadzwonią, że są w Berlinie, płacicie kasę.

- A jak wpadną?

- Nie wpadną. Przecież po to się to robi, żeby nie wpadły - twierdzi przemytnik. - Ja tam czyste interesy prowadzę.

Z Europy do Niemiec

Pod sklepem w Tuplicach zagadujemy młodzieńca popijającego piwo z puszki. - Dobra. Wsiadamy w brykę i jedziem do Łysego - zarządza po dwóch minutach rozmowy.

Łysy mieszka w sąsiedniej wsi. - Nie, stary, ja się w to nie bawię - mówi. - Na wyrok czekam. W drzwiach chałupy pojawia się starsza kobieta. - Czego tu, matka, czego - denerwuje się Łysy na jej widok. - Myk do domciu, i to szybko.

Kobieta znika. Syn drapie się po wygolonej głowie. - A może by tak Szary? - zastanawia się. Szary mieszka przecznicę dalej. Śpi, choć dochodzi już 14. - Całą noc spędził na "obczajce" [czatach - przyp. red.]. Fajki rzucali [przemycali papierosy - przyp. red.] - tłumaczy niedyspozycję kolegi Łysy. Po paru minutach Szary pojawia się na podwórku w niechlujnej, rozchełstanej koszuli. - Tylko dwie sztuki? A więcej towaru nie macie? - pyta.

W końcu rzuca cenę: 600 euro do Cottbus. Płatne, kiedy tam dojadą i zadzwonią. Mamy dostarczyć Wietnamki do jego domu. Przerzut tego samego dnia. - Stąd do rzeki jest ze 30 metrów - objaśnia. - Wszystko będzie gotowe. Dziewczynkę sam przez rzekę przeniosę.

Dwie godziny później jesteśmy na bazarze w Łęknicy. Miejsce słynie z przemytników różnego autoramentu. Tu można kupić najtańsze papierosy w całej okolicy. Dostarczają je Ukraińcy. Chwilę targuję się ze sprzedawcą. Kupuję karton LM z ukraińską akcyzą. - Ale mam taki problem... - zaczynam.

- To nie do mnie. Władek, chodź no tutaj - sprzedawca woła kolegę ze stoiska z cukierkami. Kilka minut później rozmawiamy z właściwym człowiekiem, 30-letnim mężczyzną w zielonym podkoszulku. - Da radę, ale tylko przez granicę - mówi. - Będzie kosztowało 500 euro.

- To drogo - próbuję się targować.

- Niektórzy biorą i po 350, ale ja to ryzyko oceniam na 500 - ucina dyskusję.

Umówiliśmy się, że dostarczymy Wietnamki za dwa dni do hotelu Europa. Stamtąd zostaną od razu przerzucone. Oczywiście zapłacimy, gdy bezpiecznie wylądują w Niemczech.

Trolle na ambonie

Lubuska Straż Graniczna niecałe dwa miesiące temu dostała nowoczesny samochód wyposażony w kamery termowizyjne. Sprzęt kosztował prawie pół miliona dolarów. Teraz szkoli się na nim kilku funkcjonariuszy. Wybieramy się z nimi na nocny patrol.

Przez pierwsze dwie godziny obserwujemy skaczące w trawie króliki i spacerujące sarny. Nagle w zasięgu kamery pojawia się jakiś samochód. - To nasz - uspokaja dowódca. Ale po minucie na ekranie zaczyna się coś dziać. Na ambonie, która służy myśliwym do wypatrywania zwierzyny, pojawiają się ludzkie sylwetki.

- Trolle! - krzyczy dowódca. Zaczynamy głośno liczyć: - Jeden, dwa, trzy, cztery. Schodzą. Operator zbyt nerwowo poruszył kamerą. Zgubiliśmy ich. - Jedziemy - zarządza dowódca.

Szybko wskakujemy do samochodu i mkniemy polną drogą. Pod amboną trawa jest wydeptana. Ślady prowadzą do głównej drogi. Jeszcze przez godzinę siedzimy w krzakach. Nic. Nad ranem wracamy do strażnicy. - Dziś już na pewno nie spróbują przejść - stwierdza sierżant. - Spłoszyliśmy ich.

W ciągu dwóch najbliższych lat Straż na zachodniej granicy ma zostać odchudzona. Część funkcjonariuszy trafi na wschód. - Taką mamy teraz politykę: uszczelniać wschodnią granicę - mówi sierżant. - Problem w tym, że większość ludzi, którzy chcą przedostać się na Zachód, wjeżdża do Polski legalnie.

Dorota Sajnug

d2rezem
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2rezem
Więcej tematów