Andrzej G. został zatrzymany pod koniec maja przez CBA w jednym ze stołecznych centrów handlowych. Według śledczych powoływał się na wpływy w prokuraturach obiecując umorzenia śledztw. Miał za to wziąć w sumie około 300 tysięcy złotych.
Podczas przeszukania w jego mieszkaniu funkcjonariusze znaleźli dokumenty świadczące o jego współpracy z Andrzejem Hadaczem. Było to między innymi zawiadomienie byłego obrońcy krzyża w sprawie ataków na niego po debacie prezydenckiej na początku maja. Wtedy, tuż po wyjściu z budynku telewizji kandydata PIS na prezydenta, Hadacz zaatakował go i jego świtę krzycząc miedzy innymi: "Jesteś pisowską wścieklizną" i "Kaczyński mnie oszukał".
Z dokumentów znalezionych u Roberta G. wynikało także, że ten obiecywał Hadaczowi załatwienie mieszkania komunalnego w Warszawie. Prokuratura przesłuchała G. po zatrzymaniu i ten miał się przyznać, że rzeczywiście obiecywał popytać w urzędzie o mieszkanie, bo było mu żal Andrzeja Hadacza.
Radio Zet informuje, że ten wątek śledztwa prowadzony jest w tajemnicy, prokuratorzy badają teraz możliwe powiązania Roberta G. z politykami by sprawdzić, czy ktoś wyżej zlecił Hadaczowi przeprowadzenie tej akcji.
Mimo wielu prób, od wtorku Radiu Zet nie udało nam się skontaktować z Andrzejem Hadaczem.