Pożar w rafinerii bez winnych
Gdańskiej prokuraturze nie udało się wyjaśnić przyczyn tragicznego pożaru w Rafinerii Gdańskiej (obecnie Grupa Lotos) z 2003 r., w którym zginęły trzy osoby. Nikt też nie odpowie karnie za to zdarzenie, ponieważ śledczym "brakowało dostatecznych danych uzasadniających popełnienie przez kogokolwiek przestępstwa".
Komunikat Prokuratury Okręgowej potwierdził doniesienia "Dziennika". Kilka miesięcy temu informowaliśmy, że sprawa pożaru w rafinerii zostanie umorzona, ponieważ żaden z powołanych przez prokuratorów biegłych nie był na 100 procent pewien, jakie wydarzenie spowodowało eksplozję zbiornika. Mimo iż śledczy dalej zbierali opinie biegłych było pewne, że nigdy nie dowiemy się co tak naprawdę stało się feralnego dnia na terenie RG.
- Braliśmy pod uwagę wszystkie możliwe elementy: pozostawiony obok zbiornika telefon komórkowy, ewentualne wyładowania atmosferyczne, ubrania pracowników, zabezpieczenia zbiorników, a także błąd ludzki - mówi Cezary Szostak, prokurator prowadzący to śledztwo. - Dzisiaj mogę powiedzieć, że na pewno wybuchu nie spowodowało mechaniczne zaiskrzenie włazu do zbiornika, wyładowanie atmosferyczne, ani ów telefon komórkowy. Błędu ludzkiego jednak wykluczyć nie mogę.
Prokuratura Okręgowa zebrała w tej sprawie 15 tomów akt. Na opinie biegłych wydano ponad 10 tys. zł. Szef prokuratury Józef Fedosiuk nie uważa, że jest to dla niego porażka.
- Nigdy nie rozpatruję tego w takich kategoriach. Boleję nad tym, że nie duało nam się wyjaśnić sprawy do końca. Nie wykluczam jednak, że w przyszłości nauka pozwoli nam jednak określić przyczny pożaru - twierdzi prok. Fedosiuk. Śledczy mają na to niecałe 9 lat, ponieważ wtedy sprawa się przedawni.
Przypomnijmy, do tego najwięszego pożaru ostatnich lat na Pomorzu doszło 3 maja ub. r. Podczas pobierania próbek paliwa z jednego zbiorników przez trzech pracowników gdyńskiej firmy BMS doszło do eksplozji. Mężczyźni zginęli na miejscu. Potem przez 12 godzin gaszono gigantyczny pożar. Straty wyniosły 8,5 mln zł.
Waldemar Ulanowski