PolskaPowiało grozą

Powiało grozą

Mazurski szkwał uderzył z taką siłą, że skończyła się skala. Po tygodniu
ratownicy nadal szukali ciał żeglarzy, którzy zlekceważyli nadchodzącą
chmurę.

30.08.2007 | aktual.: 05.09.2007 11:58

Nie wypływamy – zakomenderował o 14.15 w dniu tragedii Dariusz Popiński, sternik z Giżycka. Grupa młodzieży z obozu żeglarskiego zniechęcona wysiadała z łódek. Przecież słońce pięknie świeciło. O 15 zrozumieli, czego bał się ich opiekun.

W tym samym czasie niebo nad jeziorem Śniardwy mocno pociemniało. Za pół godzinki może nas zmoczyć – zauważył 66-letni Tadeusz Matuszczak, wicekomandor klubu jachtowego Bryza z Kalisza. Prowadzący jacht kolega pokręcił głową. Zdążymy– powiedział. Pół godziny później, kurczowo trzymając się przewróconego jachtu, walczyli z zalewającymi ich falami. W ostatniej chwili wyłowili ich ratownicy. Bał się też Zbigniew Jatkowski, szef portalu Mazury.info.pl, chociaż walczących z żywiołem żeglarzy tylko fotografował z auta na nabrzeżu portu w Giżycku. „Biały szkwał”, który między 15 a 16 przetoczył się po mazurskich jeziorach – od Śniardw po Niegocin – miał siłę 12 stopni w skali Beauforta.

Żeglarze nazywają tak gwałtowną, potężną wichurę, która pędząc przez jeziora, zasysa i podnosi z ich powierzchni wodę, a nawet kawałki gałęzi i liści. Spienione dwumetrowe fale uderzają w pływające jachty – tłumaczy Mieczysław Konarzewski, członek mazurskiego związku żeglarskiego, po jeziorach żeglujący od ponad 40 lat. Zwykle prędkość mazurskich szkwałów dochodzi do 60–80 kilometrów na godzinę. Urządzenie stacji meteo na dachu służby ratowniczej w Okartowie zanotowało we wtorek 21 sierpnia ponad 120 kilometrów na godzinę. Więcej nie pokazało, bo skończyła mu się skala.

Białe piekło

18-letni warszawiak Karol Katra, który płynął przez Kisajno do Giżycka, widział nadchodzącą burzę, ale nie spodziewał się, że uderzy z taką siłą: Powiedziałem załodze, żeby włożyła kapoki, bo może nami trochę telepać. Nagle jezioro zlało się z niebem i uderzyła biała ściana wody.

Łódź Karola pierwsze uderzenie przyjęła od dzioba. Ze zwiniętymi żaglami zaczęli zbliżać się do brzegu, gdy po 15 sekundach zauważyli wy-wrócony jacht. Zawrócili. W wodzie było czterech dorosłych i dwójka dzieci. Pierwsze koło, które rzuciliśmy, zwyczajnie odfrunęło. Pojedynczo na linie wciągaliśmy więc ludzi na rufę. Dziewięciolatek krzyczał w panice, że umiera – wspomina warszawiak.

Chwilę po przejściu huraganu w porcie w Mikołajkach fruwały deski i kawałki żagli, wyły syreny karetek, a łodzie na pierwszej kei, która przy-jęła na siebie uderzenie, miały pogruchotane maszty. W wodzie leżało 39 jednostek. Ratownicy przez kolejne godziny wyłowili 84 rozbitków. Tylko jedna załoga miała na sobie kapoki – złości się dowodzący akcją wicekomandor Jan Sagański z jednostki ratownictwa wodnego w Okartowie. Kamizelki nie założyli swemu pięcioletniemu dziecku żeglarze z Katowic. Ojciec zamiast w kamizelce wyrzucić je na pokład, przypiął je szelkami w kabinie. Reanimacja nic nie dała – relacjonuje ratownik. Od wtorku do niedzieli nurkowie wyławiali z wody kolejne ciała. Do chwili zamknięcia numeru wiadomo było, że wichura pochłonęła łącznie dziewięć osób.

Dzielni, bo niedzielni

Jak przed każdą burzą były i czarne chmury, i martwa cisza. Doświadczeni żeglarze uważnie obserwowali zarówno chmury, jak i ciśnienie. Rozpoznali w ten sposób, że szykuje się coś grubszego. Zwijali żagle i na silniku ucie-kali w trzciny – opowiada Jatkowski. Z Giżycka na Niegocin pół godziny przed tragedią wypłynęli też pracownicy WOPR, próbując ściągnąć resztę ludzi na brzeg. Nie do wszystkich dali radę dopłynąć, ale od wielu usłyszeli: Panie, nie na takich wodach i nie w takiej pogodzie się pływało.

Żeglarstwo to sport coraz dostępniejszy. Dziś dobry używany jacht można dostać w cenie auta średniej klasy, czyli za mniej więcej 50 tysięcy – wylicza Sławomir Gicewicz, prezes warmińsko-mazurskiego WOPR. Jeszcze łatwiej wyczarterować łódź: za sześcioosobowy jacht zapłacimy już 200 złotych za dzień. Wystarczy, by choć jeden z członków załogi miał patent żeglarza, który można zrobić na dwutygodniowym kursie.

Żeglowanie ze sportu przeradza się w wyścigi – kto podpłynie do portu szybciej, a kto większą i bardziej luksusową łódką. Tegorocznym hitem na Mazurach jest prawie 9,5-metrowy „Bingo”. Za sterem takiego olbrzyma niejeden czuje, jakby żeglował tankowcem po kałuży – zauważa Karol Katra.

Żeglarze czują się coraz pewniej i zapominają, że mazurskie wody to nie tylko słońce i lekki wietrzyk. Równie normalne są też gwałtowne wichury i szkwały. Najpotężniejsza w ostatnich latach trąba powietrzna przeszła w lipcu 2002 roku przez okolice Pisza. Wiatr połamał jak zapałki całe lasy i zerwał dachy. Rannych było 14 osób. Dwa lata wcześniej podczas szkwału na Kisajnie w wodzie leżało 31 łódek, 6 osób utonęło.

Cisza po burzy

Po katastrofie na jeziorach znów pełno jachtów. Trochę więcej dzieci ma kamizelki, a najmniejsza chmura na horyzoncie sprawia, że jezioro pustoszeje. Większość świadków huraganu zdążyła już wyjechać. O tragedii przypominają tylko nieprzerwanie patrolujące wody ekipy ratownicze i holowniki z zatopionymi jachtami, na które czekają na nabrzeżu właściciele.

Skończyliśmy przeszukiwanie nabrzeży. Teraz w akcji biorą udział nurkowie, sonary, kamery termowizyjne oraz rybacy, którzy przeczesują dna jezior sieciami – Izabela Niedźwiedzka z Wojewódzkiej Komendy Policji w Olsztynie nie ukrywa, że ratownicy poszukują już tylko ciał. Mogą leżeć nawet na głębokości 15–20 metrów, gdzie widoczność jest bardzo kiepska.

Bożena Rychlik, policyjny psycholog, która udzielała pomocy ofiarom tragedii, uważa, że najważniejsze jest teraz, by jak najszybciej odnaleźć resztę zaginionych i by ich rodziny mogły zacząć przeżywać żałobę.

Grozę powoli zastępują pełne przechwałek opowieści, w których fale szkwału rosną nawet do trzech metrów. Żeglarze, którzy wicher oglądali tylko w telewizji, wzdychają do wyjeżdżających: Ale fajnie, że coś takiego przeżyliście.

Agnieszka Jędrzejczak

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)