Porwana modelka próbowała uwieść Polaka. Ekspert wyjaśnia jej nietypowe zachowanie

Pojechała do Mediolanu na sesję fotograficzną, sześć dni spędziła w niewoli. Chloe Ayling twierdzi, że odzyskała wolność, bo uwiodła porywacza. Psycholog i psychoterapeuta dr Piotr Kiembłowski tłumaczy zachowanie niezgodne ze stereotypowym obrazem osoby uprowadzonej.

Porwana modelka próbowała uwieść Polaka. Ekspert wyjaśnia jej nietypowe zachowanie
Źródło zdjęć: © East News | AP/EAST NEWS
Anna Kozińska

17.07.2018 16:33

Zamiast pozować do zdjęć, 20-letnia modelka została nafaszerowana narkotykami, wepchnięta do dużej walizki, skuta kajdankami i wrzucona do bagażnika samochodu. Wywieziono ją około 200 kilometrów od Mediolanu, do gospodarstwa na wsi. Udało jej się uwolnić, bo jak twierdzi, rozkochała w sobie porywacza, polskiego fotografa Łukasza H. Jak to możliwe, że przerażona kobieta zdołała przyjąć taką strategię? Zapytaliśmy psychologa i psychoterapeutę dr Piotra Kiembłowskiego.

Do porwania modelki doszło pod koniec lipca 2017 r. Sprawa wraca, bo kobieta postanowiła opowiedzieć o swoich doświadczeniu. Mówiła, że spędziła dwa dni przykuta do komody. Potem zdecydowała się spać na jednym łóżku z porywaczem. I to jej zdaniem ją uratowało. Mężczyzna został skazany na 16 lat i 9 miesięcy więzienia oraz wysoką karę finansową.

- Jeśli wykluczymy wersję zmowy modelki i fotografa w celu uzyskania rozgłosu czy bliżej nieokreślonych korzyści finansowych i przyjmiemy, że do porwania rzeczywiście doszło, to psychologiczne konsekwencje dla osoby uprowadzonej mogą być bardzo poważne i towarzyszyć jej jeszcze przez wiele lat - mówi w rozmowie z WP dr Piotr Kiembłowski. Jak dodaje, "sytuacja uprowadzenia należy do szeregu zdarzeń krytycznych mogących wywołać zaburzenie stresowe pourazowe (PTSD)".

Podanie leku stosowanego w narkozie, skrępowanie i umieszczenie w walizce na czas blisko dwustukilometrowej podróży do miejsca przetrzymywania ofiary oraz przykucie kajdankami do mebla - to wszystko zdaniem eksperta "spełnia kryteria czynników wywołujących silny uraz psychiczny – lęk o życie, odebranie wolności osobistej, umieszczenie wbrew woli w odosobnionym miejscu, bez możliwości kontaktu z bliskimi".

Jak powiedziała Chloe Ayling, porywacze mówili, że chcą otrzymać za nią wysoki okup czy nawet wystawić na aukcji internetowej. - Można sobie wyobrazić, że ofiara interpretowała wtedy sytuację swego porwania jako wstęp do dalszych traumatycznych i bliżej nieokreślonych, ale skrajnie trudnych wydarzeń – np. przekazania jej do grup przestępczych zajmujących się handlem ludźmi czy czerpania korzyści z przemocy seksualnej, której byłaby poddawana. To kolejny element silnie traumatyzujący i powodujący poczucie uprzedmiotowienia i silnego lęku u ofiary - podkreśla psycholog.

Zwraca też uwagę, że sprawca nie działał sam, co stanowiło kolejną przewagę nad ofiarą.

Kobieta nie usprawiedliwiała porywacza

Media i internauci nie tylko opisują historię Cloe Ayling podkreślając, że była ofiarą. Pojawiają się też głosy, że jest niewiarygodna. - Dlaczego miałbyś być nieprzyjazny dla kogoś, kto zaczyna cię kochać i uwalnia cię z tego powodu - te słowa przytaczają odbiorcy. Dr Kiembłowski przyznaje w rozmowie z nami, że zachowania kobiety "nie są zgodne ze stereotypowym obrazem osoby uprowadzonej".

- W obiegowej opinii powinna ona pewnie fizycznie walczyć z oprawcami, mieć ślady pobicia na skutek prób obrony czy obrażeń związanych z próbami ucieczki, jakie powinna nieustannie podejmować. Takie strategie radzenia nie są jedynymi, jakie mogą i stosują ofiary przemocy czy porwań. Widzimy zdjęcia z wizyty w centrum handlowym, gdzie Chloe Ayling idzie obok porywacza lub czytamy o zeznaniach świadków, którzy widzieli parę czekającą na otwarcie konsulatu brytyjskiego w Mediolanie i swobodnie rozmawiającą. To każe stawiać pytania o to, czy cała sytuacja jest wiarygodna. Oczywiście o tym, jak ona rzeczywiście wyglądała, będą wiedzieć tylko porywacze i Chloe Ayling - mówi psycholog.

Dodaje, że opowieść uprowadzonej o wyznaniu uczuć przez porywacza jest zgodna ze zdarzeniami opisywanymi w ostatnich dniach przed uwolnieniem. - Jeśli stało się tak, że polski fotograf po zakończeniu swojego związku planował rozpocząć relację z porwaną, a ona wykorzystała te ujawniane przez niego uczucia wobec niej, by się uwolnić, to możemy przyjąć te zdarzenia za całkiem wiarygodne. Po początkowym dramatycznym wstępie, który spełniał wszystkie kryteria sytuacji skrajnie traumatycznej, porywacz lub porywacze, wobec braku możliwości uzyskania okupu lub wobec fiaska możliwości sprzedaży porwanej, po prostu zmienili strategię i chcieli doprowadzić do pozytywnego dla modelki zakończenia, licząc być może na to, że takie zachowania zostaną uznane przez sąd za okoliczności łagodzące - twierdzi dr Kiembłowski.

Zwraca też uwagę na hejt internetowy i podważanie zeznań modelki, których autorkami są kobiety. - To wyjątkowo trudne, bo od kobiet oczekiwałaby wsparcia, a nie oskarżeń - ocenia psycholog. I dodaje, że cała sprawa powinna dać nam do myślenia.

- Sprawcy przemocy nie zachowują się zawsze racjonalnie. W tej sytuacji widać, że początkowo była ona dobrze zaplanowana – bo porywacze musieli zdobyć środek usypiający, przygotować miejsce przetrzymywania, mieli plan polegający na chęci zdobycia okupu. Natomiast jej zakończenie może zaskakiwać - mówi Kiembłowski. Podkreśla przy tym, że "najważniejszą wartością jest dla ofiary ocalenie życia; jeśli obrona fizyczna nie może być skuteczna (bo jak Chloe Ayling mogła walczyć ze środkiem usypiającym i kajdankami), to powinno się stosować strategię przetrwania, bycia spolegliwym i godzącym się na to, co sprawca proponuje".

Dr Kiembłowski zaznacza też, że stres towarzyszy zarówno osobie, jak i porywaczom. - Licząc na zysk, musieli przecież liczyć się z tym, że poniosą konsekwencje i że będą one poważne – ale zwykle w takich sytuacjach mają oni przekonanie, że zdołają ujść wymiarowi sprawiedliwości. Łukasz H. nie był doświadczonym członkiem zorganizowanej grupy przestępczej, a jedynie fotografem, zapewne niestabilnym emocjonalnie, być może doświadczającym zaburzenia osobowości - ocenia psycholog.

"Nie mamy prawa oceniać"

Nietypowe zachowanie Cloe Ayling może wydawać się spełniać cechy tzw. syndromu sztokholmskiego. Według dr Kiembłowskiego modelka nie wykazywała jednak oznak identyfikacji z agresorem, bronienia go czy usprawiedliwiania.

- Chloe Ayling wykorzystała być może naiwność i silny stres, jaki występował u porywacza, ale domagała się ukarania go, a w żadnej z jej wypowiedzi po uwolnieniu nie znajdziemy sprzyjania swemu oprawcy. Trzeba też pamiętać, że ludzie postawieni w ekstremalnie trudnych sytuacjach nie zachowują się racjonalnie, ich działania nie mogą podlegać ocenie osób, które znają jedynie opis sytuacji z mediów. Dlatego też ważne, by nie traumatyzować dodatkowo ofiary opisami podważającymi jej relacje i oceniającymi lub wprost sugerującymi jak powinna się zachować. A dziś widać, że te krytyczne głosy mocno poruszają porwaną modelkę. Tego nie mamy prawa robić – nikt z nas nie wie, jak zachowałby się budząc się w walizce jadącego w nieznane samochodu, a następnie siedząc kilka dni przykutym do mebla kajdankami - podkreśla psycholog.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)