Polka pomaga dzieciom z masajskiej szkoły
Barak z trapezowej blachy. Odmalowany na pomarańczowo. Kilka wyciętych prostokątów robi za okna. Ale nie za duże, by kurz w trakcie suszy do środka się nie pchał. A gdzie szyby? Nie ma na nie pieniędzy. Ale ponad setce dzieci z małej kenijskiej wioski to nie przeszkadza. Najważniejsze, że w ogóle mogą przychodzić. Bo uczyć się chcą. I jeszcze zjeść, bo w domu nie zawsze mają co. A Magda Poros z Bydgoszczy chce, by nie chodziły głodne.
Magdę od zawsze interesowały inne kultury. - Nie pamiętam, żebym interesowała się czymś innym - śmieje się. Najpierw zachwycała się Indianami, później zafascynowała się afrykańskimi plemionami. Gdy w ręce wpadła jej książka Ady Wińczy "Wspaniali Masajowie", zakochała się bez pamięci. Miała wtedy 15 lat. Od tamtej pory żaden film, żadna książka, żaden artykuł o Masajach nie mógł nie przejść przez jej ręce. - W ubiegłym roku znalazłam perełkę: podręcznik do nauki i słownik języka masajskiego - cieszy się.
Magda ma jeszcze drugą miłość - komputery. Gdy skończyła liceum, poszła na studia, na informatykę. W dzień poznawała nowe języki programowania, a po nocach ślęczała nad opowieściami z Kenii i marzyła o podróży na Czarny Ląd. W 2009 roku za pierwsze zarobione pieniądze kupiła więc bilety do upragnionej Afryki. Nie była to jednak wyprawa na turystyczne safari. - Pojechałam na wolontariat do wioski Ol Kiloriti w południowej Kenii. Znajomi obawiali się o mnie. Przestrzegali, że rzeczywistość może nie być tak fajna, jak w książkach, że będzie trudno - opowiada.
I było. Spodziewała się, że sytuacja masajskich rodzin jest zła. Z pieniędzy zebranych przez siebie i wśród znajomych oraz rodziny kupiła książki dla miejscowej szkoły, podpaski dla dziewcząt i żywność dla dzieci. Wkrótce na własne oczy przekonała się, że bieda, korupcja i susze sieją spustoszenie w wiosce. - Nie wiedziałam, że jest to tak powszechne - wspomina.
Zamieszkała razem z nimi w domku z gliny i kamieni. W ciągu dnia zakasywała rękawy. Pomagała w przygotowywaniu posiłków czy wypasaniu bydła. Uczyła też w szkole matematyki. Gdy ją prosili, opowiadała o Polsce. O zimie, bo to dla Masajów prawdziwa "egzotyka". "Jak jeździć na motorze, gdy jest tak zimo?", "Co zrobić ze zwierzętami?" - pytali. To była jednak wzajemna fascynacja. - Urzekło mnie ich podtrzymywanie tradycji, kultury, obyczajów, a już najbardziej to, że są tak rodzinni - opowiada. Zżyła się z tą ziemią i ludźmi, poczuła, że nie może tego tak po prostu zostawić.
Dwa lata później znów przyjechała do wioski. Jeszcze przed wyjazdem zrobiła spontaniczną zbiórkę pieniędzy wśród rodziny i znajomych. Tym sposobem do mieszkańców trafiły kolejne dary. Oprócz artykułów pierwszej potrzeby, przywiozła ogromną niespodziankę dla dzieci - piłki. Radość masajskich maluchów była nie do opisania. A nie była ich jedyną radością. - W 2011 roku mała masajska organizacja charytatywna otrzymała środki na wybudowanie szkoły. Trzy pomieszczenia z blachy falistej z wybetonowaną podłogą. Była to ogromna szansa dla dzieci. Do najbliższej szkoły była godzina drogi dla dorosłego człowieka - opowiada Magda.
Szkolnictwo w Kenii jest bezpłatne. - Ale żeby dziecko poszło do szkoły, musi mieć mundurek. Dla wielu rodziców to zbyt duży koszt. Brakuje też nauczycieli państwowych, więc rodzice sami ich zatrudniają - mówi Magda. Kenia należy do najbardziej zróżnicowanych kulturowo krajów w całej Afryce. Szacuje się, że Kenijczycy mówią w ponad 40 różnych językach. Urzędowo w dwóch: suahili i angielskim. Ten ostatni jest językiem wykładowym w szkołach. - System kształcenia jest podobny do naszego, bo dzieci w wieku 6 lat idą do ośmioletniej szkoły podstawowej. By te maluchy zrozumiały nauczyciela, tworzy się trzyletnie przedszkola, w których uczy się je angielskiego - opowiada Magda. Ale nie chodzi tylko o język. - W szkole dzieci mają też zapewniony posiłek. Czasami jest jedynym w ciągu całego dnia - mówi.
Szkoła podstawowa przygotowuje do egzaminu. Liczba uzyskanych na nim punktów decyduje o tym czy dziecko otrzyma stypendium. - Bez niego większość dzieci nie ma co liczyć, że ukończą liceum lub zdobędą jakiś zawód. Rodziców na to nie stać - mówi Magda. W działalność przedszkola i szkoły zaangażowani są wszyscy. - Matkom bardzo zależy, by ich dzieci miały lepszą przyszłość. Podobnie jak dyrektorce szkoły, Phillipie Kobaai- opowiada.
To Masajka, która wyjechała na studia do stolicy Kenii, Nairobi. Po ich ukończeniu, ku zdziwieniu wszystkich, postanowiła wrócić w rodzinne strony i pomagać biednym. Założyła fundację Osimlai (w języku masajskim "Wspólnota"), która za cel wzięła sobie walkę z ubóstwem, pomoc dziewczętom w edukacji i walkę z obrzezaniem kobiet. Poświęcenie Phillipie jest ogromne. - Sprzedała własne krowy, by wyremontować szkołę dla dzieci - opowiada Magda, która sama nie pozostała obojętna na potrzeby placówki.
- W 2012 roku po powrocie z Kenii założyłam Komitet "Mogę się uczyć". Dziś dzięki zbiórkom pieniędzy wspiera już edukację 52 dzieci. 37 ma już swoich indywidualnych opiekunów. Dzięki nim mali Masajowie mają opłacone czesne, wyżywienie, przybory i pomoce szkolne - wymienia Bydgoszczanka. Marzy, by opłacić dzieciom lekarza. - Niektóre są niedożywione, mają spowolniony proces rozwijania się, wyglądają na dużo młodsze - tłumaczy. - I jeszcze zorganizować warsztaty dla kobiet. Żeby nauczyły się pisać, czytać. Żeby mogły stanowić same o sobie - dodaje. Optymizm i samozaparcie Magdy wydają się być niepohamowane.
- Miałam też chwile zwątpienia. Szczególnie przy prowadzeniu zbiórki. Na przykład w styczniu ubiegłego roku. Na konto komitetu nie wpłynęło nic. Wiedziałam, że tam, tysiące kilometrów stąd, dzieci czekają na moją pomoc. Było mi bardzo ciężko. Przecież nie mogłam zadzwonić i powiedzieć, że ktoś zrezygnował z płacenia i nie będzie funduszy na jedzenie i szkołę - opowiada. Zapłaciła sama. Obawiała się, że za miesiąc będzie podobnie.
Nigdy za to nie wątpi w to, co robi, mimo że często musi się tłumaczyć: a dlaczego pomaga uczniom z Kenii? A dlaczego nie polskim dzieciom? - Przecież nie jesteśmy znowu tak bogatym krajem, by pomagać innym - słyszy. Odpowiada z anielską cierpliwością, że to wzięło się z pasji, że nie można kogoś rozliczać z pomagania, że wszystkie dzieci powinny mieć równy dostęp do nauki, że polskim dzieciom też pomagała.
- Różnica jednak w potrzebach dzieci ze szkoły w buszu a dziećmi w Polsce jest bardzo duża. Tam nie ma opieki społecznej, tam ludzie zostawieni są sami sobie. Matki robią wszystko, by ich pociechy miały co jeść. Możliwość edukacji jest wyróżnieniem. Dzięki niej mogą zerwać krąg ubóstwa - przekonuje. I dodaje: - Każdy ma swoją misję. Jedni pomagają chorym, inni bezdomnym, a jeszcze inni poświęcają się ochronie rysiów czy Arktyki. Jest też spora grupa osób, która w ogóle nie pomaga i nikt ich z tego nie rozlicza - tłumaczy.
Akcję "Mogę się uczyć" realizuje za pozwoleniem MSW na obszarze Rzeczpospolitej Polski. Swoją pasją próbuje zarazić innych. Wie, że potrzeba naprawdę niewiele, by pomóc masajskim dzieciom. - Miesięczne czesne przedszkolaka wynosi 12 złotych. Za 30 złotych można opłacić miesiąc nauki w szkole, wyżywienie i przybory szkolne dla jednego dziecka - wylicza.
Kolejny wyjazd do Kenii już w lutym. - Dostaję wiadomości od Phillipy, że dzieci czekają, że mają dla mnie niespodziankę - opowiada. Magda prowadzi zbiórkę pieniędzy na portalu Polakpotrafi, oraz zbiera gry i puzzle dla dzieci. W bagaż może zmieścić jedynie 40 kilogramów. Resztę musi kupić na miejscu. Przyjaciołom akcji oferuje laurki i pozdrowienia od podopiecznych. I jeszcze zdjęcia uśmiechniętych dzieci. Dla Magdy - kompletnie bezcenne.
Informacje o akcji można uzyskać pod adresem e-mail: magda.poros@mogesieuczyc.pl