PolskaPodlascy Medyceusze

Podlascy Medyceusze

Przeciętnie niezamożni z nieprzeciętną pasją. Ratują
niszczejące pałace, zrujnowane zamki i zapyziałe dworki.
Wkładają w to serce i czas. Z pożytkiem dla całego regionu.

24.11.2005 | aktual.: 05.12.2005 16:28

Nie piję, nie palę, nie uczestniczę w życiu towarzyskim – zwierza się prof. Marek Kwiatkowski. – Bankietów i herbatek mam dość z racji dyrektorowania w Królewskich Łazienkach. Nie marnuję ani chwili. Nie mam radia i telewizora, aby nic nie wciągało mnie w jałowe spory polityczne. W czasie wolnym dużo maluję, piszę książki, artykuły naukowe. Większość zarobionych środków i nagrody przeznaczam na kolejne dzieło mojego życia – ratowanie drewnianej architektury Podlasia. Od kilkunastu lat przeżywam jednak wewnętrzne rozdarcie. Wiem, że powinienem zapewnić żonie odpowiednio wysoki do jej pozycji społecznej poziom życia. Ale co chwilę pojawia się pokusa przetransportowania do Suchej kolejnego zabytku. I żona przegrywa.

W połowie lat 80. prof. Kwiatkowski zaczął często odwiedzać Podlasie. Urzekła go uroda ziemi węgrowskiej, której pejzaże utrwalał na płótnach. Zaczął szukać pomieszczenia na pracownię. Tak trafił do położonej przy dawnym trakcie brzeskim wsi Sucha. W mocno zapuszczonym parku znajdowała się tam ruina dworu Cieszkowskich. Lokalne władze ułatwiły mu zakup posiadłości. Odbudowa dworu i oczyszczenie parku zajęły cztery lata. W 1993 r. dwór stał się wiejską rezydencją profesora i jego małżonki Marii Marczewskiej. Część pomieszczeń wyposażonych w zabytkowe sprzęty (m.in. dary od przyjaciół) została udostępniona zwiedzającym. Powstała tam m.in. ekspozycja publikacji najwybitniejszego mieszkańca Suchej, urodzonego we dworze filozofa, ekonomisty i polityka Augusta Cieszkowskiego.

W tym samym czasie trwał już na dobre proces bezmyślnego niszczenia drewnianej zabudowy podlaskich wsi i miasteczek. Rozbierano drewniane chałupy, a na ich miejsce stawiano kamienice. Profesor postanowił ratować, co tylko się dało. Wokół dworu w Suchej zaczął powstawać skansen, w którym udało się zgromadzić ponad 20 obiektów o unikatowym charakterze. Są to m.in. klasycystyczny dworek z Rudzienka, zespół wiejskich chałup, drewniany ośmioboczny maneż, pokaźna dzwonnica, kościół, kaplica, karczma z Drohiczyna, organistówka, plebania, dworek miejski, wikarówka, stara kuźnia, powozownia, stajnia, wiatrak.

– O ile część obiektów otrzymałem za darmo, a za inne zapłaciłem stosunkowo małe sumy, o tyle ich rozbiórka, transport i odtworzenie w Suchej wymagały już sporych nakładów – mówi profesor. – Trzeba było samemu zakasać rękawy. Nauczyć się starych i ginących zawodów – ciesiołki, sztuki stawiania pieców, krycia domów strzechą, wylepiania gliną ścian i pował.

W ciągu 12 lat dwór i skansen odwiedziło już ponad 120 tys. osób. Ponieważ profesor nie ma dzieci, zamierza przekazać zgromadzone eksponaty społeczeństwu ziemi węgrowskiej.

Dobrowolny areszt domowy

– Jak pan widzi, mieszkam skromnie – mówi Wiktor Litwińczuk, właściciel Muzeum Regionalnego w Surażu, miasteczku znajdującym się ok. 20 km na południowy zachód od Białegostoku. – Biletów nie sprzedaję. Zadowalam się tym, co zwiedzający wrzucą do skarbonki. Nie mogę sobie pozwolić na dłuższe wyjazdy. Co roku moje muzeum odwiedza około 10 tys. osób. Latem zdarza się, że oprowadzam od rana do nocy, ledwie znajduję czas, by przełknąć obiad. Ale nie narzekam. To muzeum sprawia, że czuję się ludziom potrzebny.

Ten przebywający już od kilku lat na emeryturze lekarz bakcylem poznawania historii regionu zaraził się od swojego ojca, prostego rolnika po pięciu klasach elementarnej szkółki carskiej. W 1936 r. podczas orki Władysław Litwińczuk wykopał kilkadziesiąt neolitycznych kamiennych toporków. O znalezisku powiadomił muzeum w Grodnie.

Archeolog J. Jodkowski uznał skarb za wartościowy i sam rozpoczął naukowe poszukiwania w okolicy. Finansował je hr. Franciszek Potocki z Rudki. Pomiędzy uczonym i rolnikiem wytworzyła się emocjonalna więź. Wkrótce stał się dla archeologów cennym partnerem. Doskonale orientował się w okolicy i wskazywał, gdzie poszukiwać kolejnych skarbów. II wojna światowa przerwała jednak badania. Po jej zakończeniu archeolog amator powrócił do swej pasji i gromadzeniu pamiątek poświęcał każdą wolną chwilę. W 1960 r. udostępnił zbiory społeczeństwu. Jego syn Wiktor dwukrotnie je powiększył, nabywając nowe eksponaty drogą wymiany, zakupów, poszukiwań i darowizn.

Dziś kolekcja zgromadzona w adaptowanej oborze oprócz archeologicznego ma działy: historyczny, militarny, numizmatyczny, geologiczny i etnograficzny. Litwińczukom udało się także zebrać pokaźną bibliotekę składającą się z publikacji naukowych dotyczących Podlasia i ziemi suraskiej. Całość tych zbiorów jest wykorzystywana przez studentów i naukowców. W oparciu o nie powstało już 11 prac magisterskich i powstaje doktorska.

Dziedzic Gasztołdów i...

– Z Tykocinem jestem związany od wielu lat – opowiada współwłaściciel białostockiej firmy budowlanej, mgr inż. Jacek Nazarko. – Historia przekazała nam prawdziwy skarb zwany bez przesady „perłą Podlasia”. Od nas zależy, czy go zachowamy dla przyszłości, czy też przekształcimy w coś podobnego do prowincjonalnego amerykańskiego miasteczka bez tradycji, z domami obłożonymi sajdingiem, blaszanymi szwedzkimi dachami, kolorami tynków w tonacji jadowitej zieleni i wściekłego różu. Z grupą podobnych do mnie entuzjastów staraliśmy się do tego nie dopuścić. Udało się.

Byłem w Tykocinie 20 lat temu. Miasteczko i wtedy było urocze. O jego wyjątkowości świadczył wówczas stan zapuszczenia. W wąskich uliczkach i zaułkach, w zarośniętych chwastami ogrodach majaczyły powidoki dawnej Polski. Tej przedwojennej, biednej. Dziś Tykocin jest starannie odnowiony. Jego widoków nie paskudzi żaden blok z czasów socjalizmu.

Mieszkańcy miasteczka nie mieli wyboru. Po upadku części zakładów w Białymstoku, Zambrowie i Łapach, dokąd jeździli po pracy, musieli postawić na turystykę. Udało się. Na parkingu przed kościołem można tu dziś zobaczyć samochody z rejestracją z całej Polski. Niemal nikt, kto ma w planie odwiedzenie pobliskich parków narodowych, nie omija już Tykocina. Jednak problemem pozostało, jak zatrzymać tu turystów na dłużej niż pół dnia. Aby obejrzeli m.in. unikatowe muzeum sztuki judaistycznej w synagodze, barokowy kościół, najstarszy w Polsce świecki pomnik (Stefana Czarnieckiego), mały oddział Muzeum Podlaskiego, kirkut i odległy o 1,5 km rezerwat przyrody – „wioskę bocianią” w Pentowie.

Rozwiązanie nasuwało się samo – odbudowa tzw. Alumnatu, wzniesionego w 1633 r. przytułku dla żołnierzy weteranów pochodzenia szlacheckiego i wyznania katolickiego. Podupadły budynek wykupił od gminy tutejszy proboszcz, dziś na emeryturze, ks. Witold Nagórski. Odbudował go i przekształcił w hotel z restauracją. Coraz chętniej korzystają z Alumnatu organizatorzy szkoleń, konferencji biznesowych i spot-kań integracyjnych. Ksiądz nie narzuca gościom zakonnych reguł pobytu... Coraz więcej odwiedzających Tykocin turystów wędruje na drugą stronę Narwi, gdzie piętrzy się bryła odbudowywanego zamku.

20 lat temu mało kto tam zaglądał. Po zamku należącym do pierwszego męża Barbary Radziwiłłówny Olbrachta Gasztołda, a później króla Zygmunta Augusta, niewiele poza wystającymi z ziemi fundamentami do naszych czasów dotrwało. – W latach 60. zabezpieczono fundamenty fortalicji, planowano także odbudowę jednej z wież. Ale zabrakło wtedy determinacji – mówi Jacek Nazarko. W 2000 r. kupił wraz z rodziną część dawnej twierdzy i postanowił odbudować reprezentacyjną część zamku.

– Gdybym chciał się porwać na rekonstrukcję całości, musiałbym żyć jeszcze 200 lat. Nie pamiętam, kiedy miałem ostatnio wolną sobotę, wolny wieczór, kiedy sprawy zamku nie zaprzątałyby moich myśli. Ale nie narzekam. Przez kilkanaście miesięcy studiowałem dzieje tej twierdzy, zdobywałem materiały archiwalne. Sporo wiedzy dostarczyły dokonywane przy okazji budowy wykopaliska. Układanie mozaiki ze szczątkowych zapisków i znalezionych tu skorup, a nawet resztek jedzenia, okazało się sprawą na tyle pasjonującą, wciągającą, że radość odkrywania nowych faktów rekompensowała wszelkie trudy i wyrzeczenia.

Dziś zamek osiągnął już tzw. stan surowy. Jeszcze tylko trzeba pokryć go dachówką. Trwa także doprowadzanie instalacji do jego pomieszczeń. A potem przyjdzie czas na wykończanie i urządzanie wnętrz. – Większą część zamku zamierzam udostępnić społeczeństwu – mówi współwłaściciel. – Znajdzie się tu miejsce na dużą bibliotekę, muzealną wystawę znalezisk archeologicznych, a także na restaurację serwującą dania kuchni staropolskiej.

– Byłem współwłaścicielem hotelu Cristal w Białymstoku – wspomina Andrzej Żamojda. – Doszedłem jednak do wniosku, że ludzie mają już dość standardowych hoteli i knajp. Trzeba im zaproponować coś, co będzie ich ekscytowało. Postawiłem na wskrzeszenie staropolskich tradycji. Rodzina moja pochodzi z kresów. Tam czas trochę się zatrzymał. Moją wielką pasją jeszcze w dzieciństwie stała się historia. Ileż to ja już razy przeczytałem „Trylogię” Sienkiewicza! A ile książek historycznych, starych dokumentów! Do tego doszła tradycja domu rodzinnego. Zawsze zastanawiało mnie, co było przyczyną długowieczności w mojej rodzinie. Prababka Anna Łotyszowa żyła 95 lat, dziadek Andrzej Hadukiewicz – 102. Doszedłem do wniosku, że sprawiły to m.in. nalewki, których stare receptury przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie i wytwarzali na domowy użytek. Kilkanaście lat przed swoją śmiercią dziadek ofiarował mi swoje przepisy na nalewki. Z czasem podjąłem się ich produkcji, przekazując ją później jednemu z Polmosów i zachowując
„prawa autorskie”. Dziś są dostępne w kilku sieciach handlowych pod nazwami m.in. Chrzanówki i Kiermusianki.

Zabawy w Staropolskim stylu

Ta druga wzięła nazwę od wsi Kiermusy położonej 3 km na zachód od Tykocina. Siedem lat temu Żamojda wybudował tam osadę turystyczną. W 2004 r. uzyskała tytuł „najlepszego polskiego produktu turystycznego” przyznany przez Polską Izbę Turystyki. Najpierw powstał tam modrzewiowy Dwór nad Łąkami, a przy nim oszałamiająca wystrojem i kuchnią karczma Rzym. Później na skraju lasu dobudował kilka „czworaków”, a na wydmie wśród rozlewisk Narwi – Jantarowy Kasztel. To obiekty na poziomie wyższym od niejednej scenografii filmu historycznego. Właściciel nazywa całość „ostatnią ostoją tradycji szlacheckiej na Podlasiu”, której wskrzeszaniu poświęcił już kilkanaście lat.

Wnętrza wszystkich tych budowli wyposażył w stare sprzęty, obrazy, fotografie, każdemu z hotelowych pokoi nadając niepowtarzalny charakter. Wszystko to kupuje na giełdzie staroci w kiermusiańskim lesie. Przyjeżdżają na nią sprzedawcy i kolekcjonerzy z całej Polski, z Litwy i Białorusi. Podtrzymuje także goszczące na targach zespoły folklorystyczne – „żydowski” i „podlaski”. Raz do roku organizuje „smakowanie nalewek staropolskich”.

Żamojda ma duszę artysty. Planuje kolejne obiekty, atrakcje dla gości, przebieranki i zabawy, dopieszcza każdy szczegół jadłospisu w karczmie i wyposażenia pokoi, wymyśla lokalne legendy. Zaprasza też do siebie znanych artystów, naukowców i polityków. Tym najbardziej zasłużonym proponuje posadzenie dębów w „alei sław” prowadzącej z dworu do kasztelu. Mają tu już swoje drzewa m.in. Krzysztof Penderecki, Jerzy Maksymiuk, Stanisław Moniuszko (posadziła je jego prawnuczka), Daniel Olbrychski, Adam Hanuszkiewicz, Zbigniew Religa, ks. Arkadiusz Nowak, Janusz Gajos.

Jak widać, prywatny mecenat nad kulturą może mieć miejsce nawet w najbiedniejszych regionach kraju, a do takich należy Podlasie. Trzeba go tylko umiejętnie wpisać w ofertę turystyczną. I dobrze wypromować. I widać jeszcze coś: ludzie z pasją mają ciekawe życie.

Henryk Urbanowski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)