Pochód "Nieśmiertelnego pułku" w Moskwie. Na ulicach setki tysięcy ludzi
Setki tysięcy ludzi - według źródeł oficjalnych nawet do 400 tysięcy - wzięło udział w Moskwie w pochodzie "Nieśmiertelnego pułku". Jego uczestnicy przeszli przez centrum miasta, niosąc tablice ze zdjęciami bliskich, którzy walczyli w II wojnie światowej. Jak podkreślały media rosyjskie, na czele pochodu portret swego ojca niósł prezydent Władimir Putin.
W godzinach popołudniowych pochód ruszył z placu Puszkina, wypełniając gęsto środek ulicy Twerskiej, z której pobocza nie widać było początku ani końca kolumny. Przy wtórze wojskowych pieśni ludzie szli wolno, niosąc na drzewcach tablice, wykonane według podobnego wzoru. Przedstawiały powiększone fotografie podpisane imieniem, nazwiskiem i stopniem wojskowym.
Na niektórych tablicach były dwie fotografie, czasem trzy. Czarno-białe archiwalne wizerunki ludzi młodszych wydawały się częstsze niż kolorowe zdjęcia wyglądające na powojenne i przedstawiające starszych ludzi z medalami na piersi. Niektóre tablice ktoś wykonał samodzielnie. Jedno ze zdjęć przedstawiało tylko płytę nagrobną z nazwiskiem poległego.
Na placu Puszkina kobieta w średnim wieku niesie portret podpisany nazwiskiem Wasilij Korolenko. - To mój dziadek, który walczył od pierwszego dnia wojny, został powołany w 1941 roku w mieście Tyraspol, w dawnej Mołdawskiej Republice Radzieckiej. Zginął w kwietniu 1945 roku, już w Niemczech. O ile wiem, był zwiadowcą - opowiada o dziadku, po którym zachowało się kilka listów.
Z dwoma innymi portretami stoją obok syn i synowa z córką. - Uczestniczymy po raz pierwszy w tej akcji, wyszliśmy na pochód Nieśmiertelnego Pułku po to, by złożyć hołd tym kombatantom w ogóle i tym bohaterom, którzy oddali życie w tej krwawej wojnie - dodaje rozmówczyni PAP.
Pochód przeszedł przy wtórze pieśni wojskowych; od czasu do czasu z tyłu kolumny ku przodowi przetaczał się potężny krzyk: "Hurra!".
Kobieta niosąca portret Aleksandry Samsonowej (Safonowej) opowiada o przyrodniej babce: "Była lejtnantem armii radzieckiej, doszła do Berlina. Urodziła się w 1912 roku". Z kolei po rodzonym dziadku, który zginął od ran, nie została nawet fotografia. Na pytanie, co Aleksandra Samsonowa opowiadała o wojnie, rozmówczyni odpowiada, że wspominała początek wojny w obwodzie smoleńskim: "Tam była rzeź, niszczono wszystko to był straszny czas".
Inna uczestniczka marszu niesie tablicę ze zdjęciem dziadka o imieniu Filip i informacją, że przepadł bez wieści. Zaginął w 1941 roku po nalocie artyleryjskim, jego oddział osłaniał właściwe siły, tak by zajęły pozycje i zdołały się umocnić.
Na pytanie o to, co znaczy dla niej pamięć o dziadku, kobieta opowiada: "Wcześniej nie bardzo to do mnie docierało, a teraz uświadamiam sobie to bardzo mocno. Wojna mnie dogoniła dwukrotnie. To 'druga wojna czeczeńska', mój syn walczył, a teraz wojna w Donbasie". Wyjaśniając, że kilka osób z jej rodziny mieszka na wschodzie Ukrainy, kobieta mówi ze łzami: "Trudno mówić o tym. Wojna nas dogania".
Kiedy pochód zbliża się do murów Kremla, starsza kobieta w towarzystwie rodziny składa kwiaty pod grobem nieznanego żołnierza. Kiedy wybuchła wojna, miała 12 lat - wyjaśnia jej córka - przeżyła wojnę w Moskwie m.in. pracując w szpitalu, a pod koniec wojny w obsłudze lotniska.
Zapytana, co chciałaby powiedzieć młodszemu pokoleniu, starsza kobieta mówi: "Żeby nie było więcej wojny. To koszmar. Do jakiego Boga się modlić, żeby nie było wojny".
Według sondażu opublikowanego pod koniec kwietnia przez niezależne Centrum Lewady dla 42 proc. Rosjan Dzień Zwycięstwa 9 maja jest najważniejszym świętem (tyle samo wybrało w odpowiedzi swoje urodziny, a 80 proc. - Nowy Rok). 52 proc. wskazało, że ktoś z ich krewnych zginął w czasie wojny w latach 1941-45, 32 proc. - że ktoś z krewnych był ranny, a 20 proc. - że zaginął bez wieści.