PiS wraca do pomysłu budowy "Międzymorza". Prof. Góralczyk: To nie jest w naszym interesie
• Zacieśnienie stosunków Polski i Węgier to pierwszy krok w kierunku budowy nowej koalicji w UE
• Budowę "Międzymorza" mogą przyspieszyć coraz głębsze podziały między "nową" a "starą" Europą
• Zdaniem ekspertów, budowa koalicji jako przeciwwagi dla Berlina nie ma politycznego sensu
• Na podziałach skorzystać może Rosja
08.01.2016 | aktual.: 10.01.2016 13:34
Podczas gdy nowy polski rząd mierzy się z krytyką unijnych polityków i zachodnich - szczególnie niemieckich - mediów, jest w Europie jeden przywódca państwa, który jednoznacznie opowiada się po stronie Warszawy. To premier Węgier Viktor Orban, który w dzień po spotkaniu z Jarosławem Kaczyńskim publicznie ogłosił, że jego kraj będzie się sprzeciwiać jakimkolwiek sankcjom, które mogą grozić Polsce w związku z zarzutami łamania przez rząd PiS zasad państwa prawa. Po ostatnim chłodnym przyjęciu węgierskiego premiera przez premier Ewę Kopacz w Warszawie, obecne ocieplenie w stosunkach obu państw jest ewidentne - i będzie postępować jeszcze dalej: w ciągu najbliższych tygodni do stolicy Węgier z wizytą udać mają się szef MSZ Witold Waszczykowski oraz premier Beata Szydło.
Jednak choć coraz częściej mówi się o powstaniu w Unii osi Warzawa-Budapeszt, to sam sojusz z Węgrami Polsce nie wystarczy: nawet do zablokowania ewentualnych (choć mało prawdopodobnych) sankcji z Artykułu 7. traktatu o UE Polska potrzebuje więcej sojuszników. Tymczasem ambicje obu państw są większe.
- Spotkanie Orban-Kaczyński to m.in. próba powrotu do koncepcji śp. Lecha Kaczyńskiego współpracy środkowoeuropejskiej, czyli tego, co kiedyś nazywano "Międzymorzem" - twierdzi w rozmowie z WP prof. Bogdan Góralczyk, politolog UW i były ambasador RP.
Moment do budowy szerokiej koalicji państw Europy Środkowo-Wschodniej od Bałtyku po Morze Czarne jest dziś być może najdogodniejszy od lat. Wszystko za sprawą rysującego się w UE na nowo podziału Wschód-Zachód, który dobitnie unaocznił kryzys migracyjny.
- Wschodnia i zachodnia część UE odpowiedziały inaczej. Merkel uchodźców zaprosiła, a Orban zaczął budować mur z zasiekami. Większość państw naszego regionu skłania się bardziej do rozwiązania Orbana, niż Merkel, co przynajmniej w liberalnych niemieckich elitach wzbudza wściekłość. Stąd biorą się niemieckie ataki na Polskę, a teraz ataki ze strony niektórych kręgów w Polsce na Niemcy. - mówi prof. Góralczyk.
Jednak zdaniem byłego dyplomaty, to nie tylko ta przyczyna podziału jest głębsza.
- W efekcie kryzysu gospodarczego po 2008 roku Niemcy stały się hegemonem Europy. Francusko-niemiecki duet zwany kiedyś "Merkozy" przestał być zespołem równorzędnych graczy, a do tego rozpadło się to, co było spoiwem "nowej" i "starej" Europy, czyli Trójkąt Weimarski. Nikt o nim już nie mówi, ani w Paryżu, ani w Berlinie, ani też teraz w Warszawie - tłumaczy były dyplomata.
Przeciwwagą dla potęgi Berlina miałby być w założeniu właśnie blok państw "nowej" Europy, pod przywództwem największego państwa regionu - Polski. Tu jednak pojawia się szereg przeszkód. Choć od lat gorącym zwolennikiem idei polskiego przywództwa jest Viktor Orban, to inne państwa tak entuzjastycznie na ten scenariusz się nie zapatrują. Dotyczy to szczególnie na tradycyjnie nieufnej wobec polskich ambicji Litwie i mocniejszych gospodarczo Czech. Jeszcze poważniejszym problemem mogą być różnice interesów i poglądów państw regionu.
- Ta grupa państw jest zbyt mało jednorodna i ma zbyt różne koncepcje polityki zagranicznej, by mogła stanowić pewną siłę polityczną. Tym bardziej, że różnice dotyczą kluczowych kwestii, jak choćby stosunek do Rosji - mówi WP Judy Dempsey, analityczka instytutu Carnegie Europe. Zdaniem ekspertki idea budowy jako siły konkurencyjnej wobec Niemiec nie ma politycznego sensu. - Zarówno Polska, jak i inne państwa regionu potrzebuje Niemiec: dla każdego z tych państw Niemcy są partnerem numer jeden jeśli chodzi o gospodarkę. Rola Berlina jest też bardzo ważna dla bezpieczeństwa regionu - mówi Dempsey. Ekspertka przyznaje, że kryzys migracyjny doprowadził do podziałów, a działania nowego polskiego rządu rzeczywiście spotkały się z ostrą reakcją niemieckich elit. Stoi to jednak w kontraście z postawą kanclerz Angeli Merkel, która według niej, Carnegie Europe była dotąd wyjątkowo ostrożna i sprzyjająca tej części Europy.
- Antagonizowanie Berlina w takiej sytuacji nie jest mądrą polityką. Ostatecznym beneficjentem takiego kierunku będzie putinowska Rosja - ocenia Dempsey.
Podobnego zdania jest prof. Góralczyk, według którego próby stworzenia koalicji państw Europy Środkowo-Wschodniej w opozycji do Niemiec i dobrze zintegrowanych państw Europy Zachodniej nie leży w interesie ani Polski, ani samej Unii.
- Efektem takich działań będzie podział Europy na twarde jądro skupione wokół Niemiec i resztę, będącą między Rosją i Niemcami. Jakiś sojusz można zbudować, tylko gdzie znajdziemy silnik i paliwo do niego? W Rosji? Bo przecież nasze własne potencjały to za mało, a na Zachodzie będziemy postrzegani jako podmioty podejrzane lub niepewne - mówi politolog. - Ten pomysł idzie ku fragmentacji Unii, a to niebezpieczne dla naszego interesu i dla Europy. Ale najwyraźniej obecne władze tak nie uważają. Doprowadzi to do tego, że Europa będzie przypominała podzielone osiedla, strzeżone przez patrole, z murami i zasiekami - podsumowuje Góralczyk.
Zobacz również: W UE może powstać "drużyna interesów". Narodowy pakt Kaczyńskiego z Orbanem i Fico?