Pięć lat od śmierci Pawła Adamowicza. "Zaskarżyliśmy uzasadnienie wyroku ws. zabójcy"
13 stycznia mija pięć lat od zamachu na Pawła Adamowicza. Rodzina zamordowanego prezydenta Gdańska zaskarżyła uzasadnienie sądu pierwszej instancji dla zabójcy, który zapadł w marcu. - Sąd poszedł w swoich dywagacjach za daleko - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Piotr Adamowicz. Poseł KO wspomina brata oraz dzieli się wnioskami z procesu.
Rafał Mrowicki, Wirtualna Polska: Mija 5 lat od śmierci pańskiego brata. 10 miesięcy temu poznaliśmy wyrok dożywocia dla zabójcy wydany przez sąd pierwszej instancji.
Piotr Adamowicz, poseł Koalicji Obywatelskiej, brat zamordowanego prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza: Nie lubię na ten temat rozmawiać, bo przywołuje tragiczne wspomnienia. Tym bardziej, że historia wcale się nie skończyła. Na 18 stycznia zaplanowana jest rozprawa apelacyjna w Sądzie Apelacyjnym w Gdańsku.
Pamięta pan swoją reakcję na wyrok i uzasadnienie?
Wyrok jest surowy (sąd wymierzył Stefanowi Wilmontowi karę dożywocia - przyp. red.).
Jeżeli chce pan dopytywać, czy jestem usatysfakcjonowany, to nie mam tego typu odczuć i rozważań. Nic nie przywróci życia mężowi i ojcu, synowi i bratu. A przecież nasz ojciec - mój i Pawła - też w międzyczasie zmarł. Nie doczekał sprawiedliwości.
Była to zbrodnia zabójstwa, bardzo spektakularna i to pozostaje mi w głowie. To nie dotknęło tylko mojej rodziny. Wiem, że wiele osób zasięgało porad psychologicznych i leczyło się. Tych, którzy będąc na scenie lub obok niej widzieli i przeżywali.
W momencie ogłoszenia wyroku stał pan naprzeciwko zabójcy. Obok pana stała pańska bratowa. Siedząc w tej samej sali widziałem, że zabójca uśmiechał się w państwa stronę.
(milczenie)
Jest to człowiek bardzo niebezpieczny. Zresztą odgrażał się.
Wygłosił manifest.
I powinien być bezwzględnie izolowany.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Uważa pan, że w trakcie procesu poznał pan prawdę o okolicznościach śmierci brata?
Wilmont odmówił składania wyjaśnień. Podobnie jego rodzina - bardzo szybko wycofała się ze składania zeznań. Mają do tego pełne prawo.
Niewątpliwie gdyby on i jego rodzina mówili, to pewnie dowiedzielibyśmy się czegoś więcej. To, co wiemy o mordercy, wiemy z bardzo bogatego materiału procesowego i tego, co mówił bezpośrednio po zamachu. Istotne jest to, że pewien etap został zamknięty, choć całość nie zostanie zamknięta dopóki nie będzie prawomocnego wyroku. Pamiętajmy, że druga instancja nie zamyka możliwość odwołania się, bo jest jeszcze kasacja do Sądu Najwyższego. Nie będę zdziwiony, jeżeli Wilmont i jego obrona będą z tego korzystali.
Będzie to męczące, ale takie jest prawo i przyjmuję to do wiadomości.
A przyjmuje pan uzasadnienie sądu?
Zaskarżyliśmy je. Sąd poszedł w swoich dywagacjach za daleko.
Dlaczego?
Samego wyroku nie kwestionujemy, ale zaskarżyliśmy fragment uzasadnienia. Co się bardzo rzadko w praktyce sądowej zdarza. Zresztą nasz pełnomocnik, prof. prawa i karnista, Zbigniew Ćwiąkalski powiedział, że w karierze obrończej nigdy nie skarżył uzasadnienia wyroku.
Chodzi o fragment uzasadnienia, w którym sąd stwierdził, że zabójstwo nie było na tle politycznym oraz, że pański brat był ofiarą przypadkową.
Z całego bogatego materiału dowodowego jednoznacznie wynika, że Wilmont chciał czynu spektakularnego.
Początkowo zastanawiał się nad zamachem w Galerii Bałtyckiej (centrum handlowe w Gdańsku - przyp. red.), ale potem zmienił koncepcję na zamordowanie prezydenta Gdańska. Jak można tu mówić o przypadkowości? Dodajmy do tego zakup noża bojowego. Przypadkowe byłoby użycie pierwszego lepszego narzędzia, np. noża kuchennego i wybór przechodnia na ulicy, czy pasażera w tramwaju. To byłoby przypadkowe!
Wybór znanej powszechnie postaci nie był przypadkowy. Sąd przeholował w swoich rozważaniach.
Sąd był innego zdania.
Inną kwestią jest polityka.
Stefan Wilmont nie był osobą obojętną politycznie. Z bogatego materiału śledczego wynika, że Wilmont głosował we wszystkich wyborach, które były w ostatnich latach. Mało tego: podczas widzeń informował rodzinę, że głosował na Prawo i Sprawiedliwość. W wyborach prezydenckich głosował na Andrzeja Dudę, a w wyborach samorządowych na Kacpra Płażyńskiego. To wszystko jest w materiale śledczym! Dokonywał świadomego wyboru. Będąc w zakładach karnych i aresztach głosował.
Wielu głosowało na PiS oraz Andrzeja Dudę. Sam ten fakt nie musi oznaczać, że wybory polityczne wpływają na popełnione zbrodnie.
Dodajmy jednak do tego manifest, który wygłosił ze sceny (chodzi o słowa "Siedziałem niewinny w więzieniu. Platforma Obywatelska mnie torturowała. Dlatego właśnie zginął Adamowicz!", które zabójca wygłosił ze sceny po zamachu - przyp. red.). Oraz to, co mówił w czasie widzeń i to, co pisał do różnego rodzaju instancji.
Łącznie z chwaleniem oraz ganieniem ministra Ziobro, że "robi dobrą robotę, ale za wolno". Postaciami wzorcowymi byli dla niego Zbigniew Ziobro oraz Jarosław Kaczyński, który według Wilmonta powinien być dyktatorem Polski.
Współosadzeni mówili, że gdy w telewizji pokazywano Donalda Tuska, to dostawał szału i rzucał ciężkimi obelgami. To osoba o określonych, zdecydowanych poglądach politycznych. Twierdzenie, że nie było w tym polityki, jest niezasadne.
Widzi pan powód, dla którego sąd tak stwierdził?
Nie chcę spekulować.
Ten fragment uzasadnienia wyroku był chętnie kolportowany przez polityków PiS.
(śmiech) No oczywiście, że tak! I przez media, które zawłaszczyli. To, co zrobił sąd, to świetny materiał, by uciekać od problemu i powiedzieć, że nie było tam polityki. Dla nich to było bardzo wygodne.
Jak pan to ocenia?
Politycy są tacy, jak mogliśmy to oglądać przez 8 lat. Vide prezes Kaczyński, który twierdzi, że nie widział gestu Kozakiewicza w wykonaniu byłego ministra Kamińskiego. Żeby było śmieszniej, to o tym mówiono od kilku dni, a on prawie napluł na dziennikarzy, obraził się i wyszedł. W jakim świecie my żyjemy? Albo ktoś żyje w bańce albo zatracił ogląd rzeczywistości.
Czyli nie zgadza się pan, że był to przypadek, ale zgadza się, że zabójca działał sam bez osób trzecich, a celem mógł być rozgłos?
Oczywiście. Miał pretensje i chciał zaistnieć.
Politycy PiS lubią mówić, że pański brat był zwalczany przez Platformę Obywatelską - zwłaszcza w kampanii samorządowej 2018.
Kampanie rządzą się swoimi prawami. Nawiązuję tu do wypowiedzi działaczy głównie lokalnej PO. To ich sprawa, co niektórzy z nich mówili. To nie był głos PO jako takiej.
Ówczesny szef PO Grzegorz Schetyna apelował jednak do pańskiego brata, by nie kandydował.
Wiem o tym, ale np. Bogdan Borusewicz był przeciwnego zdania.
Pozwolę sobie przypomnieć, że choć nie był wtedy szefem PO, to Donald Tusk nie wypowiedział się oficjalnie ws. poparcia w wyborach prezydenckich dla Jarosława Wałęsy czy Pawła Adamowicza.
Donald Tusk wiedział, że Paweł będzie kandydował i wiem, że ani bezpośrednio ani pośrednio nie odwodził go od tego ruchu. Odnośnie tego, co robi PiS, to mieliśmy lejącą się nienawiść z tzw. mediów publicznych. Chwytają się każdego środka, by powiedzieć "to nie my, to oni, my nie mieliśmy z tym nic wspólnego".
Wiadomo, co wyczyniała telewizja Jacka Kurskiego. Były badania, które analizowały wzmianki nt. Pawła w TVP. Ponad 1000 i wszystkie negatywne. Jeżeli oni mówią, że mają czyste ręce, to ja im gratuluję.
Myśli pan, że ktoś jeszcze powinien ponieść odpowiedzialność? Może Jacek Kurski?
Obóz PiS już poniósł odpowiedzialność. 15 października - choć twierdzą, że wygrali – to przegrali.
Po zamordowaniu Pawła wiele osób publicznie skrytykowało działalność. Np. Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar, satyryk Krzysztof Skiba, dziennikarz Wojciech Czuchnowski, prof. Wojciech Sadurski, Bogdan Borusewicz. Tzw. telewizja publiczna wytoczyła im szereg procesów w trybie karnym i cywilnym. Byłem świadkiem na kilku z nich, TVP żadnego nie wygrała. To była fundamentalna i uzasadniona krytyka. Prof. Sadurski powiedział jednoznacznie o "goebbelsowskim charakterze" telewizji publicznej. Sąd uznał, że ze względu na charakter sprawy było to dopuszczalne określenie. Sąd Najwyższy oddalił kasację TVP w tej sprawie.
W grudniu Donald Tusk wspominał w Sejmie pańskiego brata. Poseł PiS Marek Suski przygotowywał sobie ad vocem, a dziennikarze "Faktu" dopatrzyli się, że w swoich notatkach nazwał zabójcę pańskiego brata "odważnym i silnym człowiekiem".
To świadczy dobitnie o poziomie moralno-etycznym posła Suskiego i jego formacji politycznej. On nie jest odosobniony.
Sugerowano mi, bym złożył wniosek ws. posła Suskiego do komisji etyki. Nie chcę się w tym babrać, bo to mnie męczy. Gdyby Suski wylazł na mównicę i zaczął to wygadywać, to bym mu odpowiedział. Zostawmy to, bo on i tak niczego nie zrozumie. Jego elektorat również.
Miał pan okazję go spotkać od tamtej pory?
Tak. Na komisji kultury i środków przekazu, gdzie robił awanturę ws. TVP, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej. Nie będę dyskutował z Suskim. Rozmawiałem z nim przez cztery lata, gdy był wiceprzewodniczącym komisji kultury, której byłem członkiem (obecnie to Piotr Adamowicz jest wiceprzewodniczącym komisji - przyp. red.). On jest żołnierzem PiS.
Czy wierzy w to, co mówi? Coraz bardziej podejrzewam, że wielu z nich wierzy w to, co mówią. To nie zaczęło się wczoraj. Pomijając kwestię zamordowania mojego brata, to ten podział, który wykreowali, zaczął się po nieszczęściu smoleńskim w 2010 r. Żyjący jeszcze wtedy były premier Tadeusz Mazowiecki użył trafnego określenia "zaczadzeni". Oni tę religię smoleńską rozkręcili i uprawiali przez wiele lat. Robili różne brzydkie rzeczy, łącznie z łamaniem Konstytucji, a po 15 października okazało się, że nie rządzą. Nie są w stanie tego zrozumieć i się z tym pogodzić.
Widzi pan pozytywne zmiany w mediach publicznych?
Byłem dziennikarzem piszącym, a nie telewizyjnym. Nie będę oceniał poziomu merytorycznego, bo na to za wcześnie. Jeżeli chodzi o zmiany, to są bezwzględnie konieczne i potrzebne. Wracamy do wcześniejszej kwestii: czy oni wierzą w to, co robią i w to, co mówią? Problem funkcjonowania tzw. mediów publicznych powracał systematycznie na komisji kultury przez cztery lata.
Ich – Suskiego i jego kolegów i koleżanek - zdaniem sprowadza się to do tego, że "przed 2015 r. mieliście media, ale teraz my mamy swoje media". W Polsce są trzy liczące się stacje telewizyjne: TVP, Polsat i TVN. Dwie ostatnie to stacje prywatne i robią to, co uważają. I od nich wara. TVP była kiedyś telewizją publiczną. Przejęli ją, a teraz jej nie mają. Trzeba było doinwestować jeszcze bardziej Sakiewicza przy pomocy Orlenu i spółek Skarbu Państwa. Chcieliście mieć własną telewizję, to trzeba było to zrobić, a nie zawłaszczyć coś, co było medium publicznym. Rydzyk też ma telewizję!
A forma zmian? Ona budzi zastrzeżenia również osób niesympatyzujących z PiS czy również Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Nie jestem prawnikiem. Wiem, że minister Sienkiewicz działał tak, by przywrócenie publicznego charakteru telewizji i radiu odbyło się zgodnie z prawem i szybko. Jeżeli ktoś uważa, że łamano prawo, to o tym decydują sądy. Na komisji kultury nastąpił frontalny atak ze strony przedstawicieli PiS na czele z byłym wicepremierem Glińskim, posłem Suskim i posłanką Lichocką. Były wiceminister Sellin nie zabierał głosu.
Była sterta zarzutów. Idźcie do prokuratury i złóżcie zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, a nie róbcie cyrk i show medialny! Prokurator Krajowy Dariusz Barski nie chce się podać do dymisji. Idźcie do Barskiego! Nie idą, tylko robią dym (rozmowa odbyła się przed piątkowym odwołaniem Dariusza Barskiego z funkcji Prokuratora Krajowego - przyp. red.).
Donald Tusk mówił w Sejmie oraz w noworocznym orędziu, że oprócz rozliczenia i osądzenia rządów PiS, liczy na pojednanie.
Najtrudniejsza rzecz.
Pan już pięć lat temu nie wierzył, że podobnie jak śmierć papieża i katastrofa smoleńska, tak i śmierć pańskiego brata nie przyniesie uspokojenia emocji.
Mówiłem też o zakończeniu mowy nienawiści. Premier Tusk też przyznał, że to będzie najtrudniejszy proces. To nie będzie zmiana z dnia na dzień. To potrwa długo. PiS wprowadza do gry kolejne elementy, 11 stycznia zwołał przed Sejm narodową pielgrzymkę w obronie mediów publicznych. To kpina.
Adresatami są ich wyborcy, czyli będzie daleko idąca polaryzacja i wzmocnienie twardego elektoratu, który potrzebuje mocnego przekazu. To będzie proces, który będzie przebiegał długo. To już 14 lat odkąd do polskiego życia publicznego wprowadzono religię smoleńską. Co miesiąc słyszeliśmy z ust Jarosława Kaczyńskiego "dochodzimy do prawdy". I jak się to skończyło? Prawda była inna niż to sprzedawali przez lata, ale to ludzi trzymało.
Zastanawia się pan czasem, co pański brat zrobiłby w pewnych sytuacjach albo jak zareagowałby na wynik wyborów?
Byłby uszczęśliwiony. Oczywiście, że mi go brakuje. Jeżeli kilkadziesiąt lat przeżyło się razem, to oczywiście, że tego kogoś brakuje.
Co najmilej pan wspomina myśląc o bracie?
Najmilej wspominam jego nieustanną chęć poznawania innych ludzi i świata. Dużą otwartość i w konsekwencji poświęcanie czasu, a to z kolei powodowało, że miał mniej czasu dla swojej rodziny.
Wielu podkreśla, że przeszedł drogę od konserwatysty do osoby dużo bardziej otwartej.
To było właśnie następstwo tej otwartości na poznanie nowych ludzi, rozmowę z nimi, a także lekturę. Paweł bardzo dużo czytał.
Słyszałem, że "zadawał" lektury swoim współpracownikom.
Zdarzało się. Uważał, że jeżeli jakaś książka jest wartościowa, to jego współpracownicy powinni ją przeczytać. Gdy podróżował dłużej samolotem, to miał czas na zaległe książki i bywał zdziwiony, że pewne osoby publiczne zamiast czytać, bawią się grami komputerowymi.
Podobno starsza córka miała na niego wpływ w tej zmianie.
Tak, to prawda. Młodzi ludzie zazwyczaj mają inne, świeższe spojrzenie na rzeczywistość, w której żyjemy.
Może pan powiedzieć jak pańska matka przyjęła informację o wyroku? Mówił pan kiedyś, że śledzi proces, ale unika pan rozmawiania z nią na ten temat.
Ciągle z nią o tym nie rozmawiam.
Mama niedługo skończy 90 lat i ostatnio ciężko chorowała. Ma chore serce i to są zbyt duże emocje. Moja mama jest, tak samo jak zmarły ojciec, osobą głęboko wierzącą. Modli się, być może nawet za mordercę. Niech tak zostanie. Nie wchodzimy w szczegóły, bo jest zmęczona życiem i nieszczęściem i nie chcę jej dodatkowo męczyć. Chyba, że mnie zapyta, to wtedy będę musiał, ale ponieważ nie pyta, to sam z własnej woli nie mówię. Mamy niepisane reguły.
W sobotnim spotkaniu w miejscu, w którym zamordowano Pawła, nie weźmie udziału. Jeśli zdrowie pozwoli, to z pewnością w niedzielę będzie w Bazylice Mariackiej na mszy świętej i będzie modliła się za spokój jego duszy.
Rozmawiał Rafał Mrowicki, dziennikarz Wirtualnej Polski