Paweł Kowal o bojkocie Euro na Ukrainie: błędny ruch
- Bojkot Euro na Ukrainie to pochopny pomysł. (...) Euro to nasza wspólna sprawa. Trudno sobie wyobrazić, żeby kraj, który organizuje mistrzostwa, apelował o ich bojkot - mówi Wirtualnej Polsce Paweł Kowal, były wiceminister spraw zagranicznych w rządzie PiS, obecny prezes partii Polska Jest Najważniejsza oraz szef delegacji PE do współpracy parlamentarnej UE-Ukraina. Polityk jest zaskoczony oświadczeniem wydanym przez Jarosława Kaczyńskiego. - Trudno mi wytłumaczyć jego działanie. Jest to błędny ruch, za który w przyszłości możemy słono zapłacić - przyznaje. Dodaje jednocześnie, że "dzisiaj, kiedy sprawy zaszły tak daleko, premier Donald Tusk jest w bardzo trudnej sytuacji i ma poważny kłopot".
07.05.2012 | aktual.: 08.05.2012 15:16
WP: Paulina Piekarska: Kolejni europejscy przywódcy zapowiadają bojkot ukraińskiej części Euro 2012, protestując przeciwko złemu traktowaniu Julii Tymoszenko w ukraińskim więzieniu. Jarosław Kaczyński apeluje, by Polska przyłączyła się do bojkotu. To pana zdaniem dobry pomysł?
- Perswadowanie, by Julia Tymoszenko była bezpieczna i wolna od politycznych nacisków – tak. I tu nasza postawa nie może budzić wątpliwości – Ukraińcy to zapamiętają. Ale bojkot to pochopny pomysł. Zasada jest prosta – zanim przejdzie się do takich środków jak bojkot, blokada, wojna handlowa itd. najpierw trzeba spróbować wykorzystać wszystkie metody dyplomatyczne, zakulisowe. One w tym wypadku nie zostały w pełni użyte. Nie mamy zresztą żadnej pewności, że zastosowanie bojkotu pomoże Julii Tymoszenko, a nie pogorszy jeszcze bardziej jej sytuacji. Poza tym Euro to nasza wspólna sprawa. Trudno sobie wyobrazić, żeby kraj, który organizuje mistrzostwa, apelował o ich bojkot. Dlatego obecne apele, nawet jeśli rzeczywiście kryje się za nimi troska o Julię Tymoszenko, po pierwsze mogą okazać się nieskuteczne w walce z władzami Ukrainy, a po drugie źle służą polityce Polski.
WP: Rzecznik PiS Adam Hofman twierdzi, że to dobry moment, by wymusić na ukraińskim prezydencie Wiktorze Janukowyczu zmianę decyzji ws. Tymoszenko. - Trzeba działać, bo Ukraina szybko może stać się Białorusią - uważa poseł PiS.
- Ja bym zapytał Adama Hofmana, na czym buduje pewność, że to akurat jego apele zostaną wysłuchane przez prezydenta Janukowycza? Nie ma osób, które chwaliłyby politykę władz Ukrainy wobec opozycji. Problem polega na tym, że różnimy się w ocenie tego, czy polityka bojkotu jest polityką skuteczną. Obserwowaliśmy już taką politykę wobec Białorusi. Skutki są takie, że reżim Łukaszenki trwa, a my nie mamy na niego żadnego wpływu. Lekcja z Białorusi jest lekcją i dla Adama Hofmana, i dla wielu innych polityków, którzy pochopnie wygłaszają skomplikowane politologiczne sądy na temat Ukrainy, nie mające jednak żadnego uzasadnienia w rzeczywistości.
WP: Donald Tusk twierdzi, że "mamy ograniczone możliwości, to nie jest tak, że nasz głos będzie rozstrzygał o tym, co zrobi premier lub prezydent Ukrainy" i zachęca kibiców, by ws. Julii Tymoszenko pisali listy do ukraińskich władz. Czy polski premier nie powinien jednak zareagować bardziej zdecydowanie, zaproponować konkretne działania dyplomatyczne wobec Ukrainy?
- Premier powinien zareagować już po pierwszych wystąpieniach przywódców Unii Europejskiej, którzy samowolnie poszerzyli swoje uprawnienia. Organem odpowiedzialnym za politykę zewnętrzną Unii nie jest bowiem Komisja Europejska, ale Rada Europejska, która powinna brać pod uwagę głos Polski, jako najbliższego sąsiada Ukrainy. Tymczasem wielu polityków europejskich pokazało, że ewidentnie nie respektuje tego faktu. Dodatkowo ich działania poparła opozycja w Polsce. Dzisiaj, kiedy sprawy zaszły tak daleko, premier jest w bardzo trudnej sytuacji i ma poważny kłopot.
WP: Widzi pan jakieś rozwiązanie tej sytuacji?
- W rozmowach z Ukrainą nadal powinniśmy stosować perswazję polityczną. Radziłbym spokojnie, bez zdenerwowania i z cierpliwością - cóż, na tym polega dyplomatyczna robota - pokazywać stronie ukraińskiej korzyści polityczne i gospodarcze wynikające z dobrych stosunków z Unią Europejską, wskazując jednocześnie konsekwencje dalszego zaostrzania sytuacji. Nie chodzi przecież tylko o Euro, ale przede wszystkim o umowę o wolnym handlu z UE czy o planowane na ten rok podpisanie umowy stowarzyszeniowej między Unią a Ukrainą. Stanowisko europejskich liderów nawołujących do bojkotu meczów na Ukrainie może być nawet korzystne dla polskich dyplomatów – w rozmowach z ukraińskimi władzami mogą to wykorzystać za przykład obrazujący do czego taka polityka prowadzi. Ostre słowa, pod adresem władz Ukrainy, powinny jeszcze pozostawać w zaciszu kuluarów.
WP: Mówi pan o Jarosławie Kaczyńskim? Europoseł PO Paweł Zalewski uważa, że postawa szefa PiS wobec Ukrainy to element „totalnej wojny politycznej z rządem Donalda Tuska”.
- Oświadczenie Jarosława Kaczyńskiego mnie też bardzo zaskoczyło. On jak mało kto zdaje sobie sprawę, że jeśli Polska zgodzi się teraz, by przywódcy Unii Europejskiej samowolnie, bez pytania nas o zgodę, decydowali o tym, co dzieje się na naszych granicach, to w przyszłości będzie to miało dla nas daleko idące konsekwencje - taka sytuacja może się powtórzyć np. kiedy Jarosław Kaczyński dojdzie do władzy. Podobnie jeśli chodzi o politykę wobec Ukrainy – prezes PiS doskonale rozumie, że jako sąsiad musimy zachować kontakt z obiema stronami sporu jednocześnie – z jednej strony powinniśmy zabiegać o respektowanie praw Julii Tymoszenko, ale konieczna jest również, jeśli w krytycznym momencie chcemy autentycznie wesprzeć opozycję, rozmowa z obecną władzą. Kaczyński wie, jak trudna i misterna jest to gra. Dlatego trudno mi wytłumaczyć jego działanie. Jest to błędny ruch, za który w przyszłości możemy słono zapłacić. I jeszcze jedno: w 2004 roku, przed pomarańczową rewolucją, kiedy Polska wchodziła do UE Kaczyński
jako jeden z pierwszych liderów mówił o konieczności otwarcia się na Ukrainę: przypominam, że politycznie sytuacja nad Dnieprem była wówczas, po zabójstwie G. Gongadze bardziej skomplikowana niż dzisiaj… Rację miał tamten Jarosław Kaczyński.
WP: Kaczyński zdecydowanie zmienia swoją postawę wobec Ukrainy. Przekreśla politykę swojego zmarłego brata prezydenta Lecha Kaczyńskiego, dla którego bardzo ważne było przybliżenie tego kraju do UE.
- Praktycznie każda rozmowa Lecha Kaczyńskiego na arenie unijnej zmierzała do tego, żeby zagwarantować Ukrainie tzw. europejską drogę. Co ciekawe, dziś do bojkotu wzywają głównie ci, którzy wtedy robili najbardziej na przekór polskiemu prezydentowi . Austriaccy i niemieccy politycy, którzy teraz upominają się o Julię Tymoszenko zapomnieli już, że kiedy była premierem, odmawiali Ukrainie perspektyw członkostwa w Unii. Prawda jest taka, że w ten sposób osłabiali skutecznie jej polityczną pozycję na Ukrainie.
WP: Czy PiS wykorzystuje sytuacje na Ukrainie do własnych interesów?
- W sytuacji, gdy Julia Tymoszenko kolejny dzień głoduje, a jej stan zdrowia może lada chwila się pogorszyć, szczególnie bym się zastanowił, czy warto to robić. Jeśli zaostrzymy kurs, rozmawiać będzie coraz trudniej.
WP: W 2004 roku Polska odegrała kluczową rolę w wydarzeniach pomarańczowej rewolucji. Dlaczego dzisiaj nie ma takiego wpływu na sytuację na Ukrainie?
- Różnic niestety jest sporo. Wówczas to Aleksander Kwaśniewski zaciągał Solanę do Kijowa i wpływał na politykę UE wobec Kijowa, podobnie Saryusz-Wolski w Parlamencie Europejskim itd. Teraz stało się odwrotnie: instytucje europejskie zadziałały bez nas, a chwilami wbrew naszym oczywistym interesom. Wtedy Kwaśniewski, Wałęsa, Buzek, bracia Kaczyńscy działali w sprawach ukraińskich jednym frontem, dzisiaj doszło do wyścigu, kto pierwszy przyzna rację brukselskim komisarzom do wypowiadania się bez nas w kwestii, która nas żywotnie dotyczy. Wtedy wspólnie z prezydentem Adamkusem nadawaliśmy ton europejskiej debacie o Ukrainie, dzisiaj na oczach zdumionej Europy kłócimy się z Litwą i między sobą jak na straganie. Cała ta historia pokazuje jak słabo wykorzystaliśmy nasze członkostwo w UE ws. polityki wschodniej, chociaż tak dobrze się zapowiadało. Ta sprawa zresztą, pozornie błaha, może oznaczać realny zwrot osłabiający naszą pozycję w UE. WP: Na początku kwietnia odwiedził pan byłą premier Ukrainy w więzieniu.
Jak wyglądało to spotkanie? W jakiej kondycji była Tymoszenko?
- Rozmawialiśmy w celi widzeń. Miała duże problemy z poruszaniem się, przez całe spotkanie leżała. Jej choroba kręgosłupa wymaga szybkiej i specjalistycznej interwencji chirurgicznej. Jeśli mamy na względzie rzeczywistą pomoc Julii Tymoszenko, to nie mamy wiele czasu na debaty polityczne, oświadczenia czy napinanie mięśni. W tym przypadku powinniśmy kierować się przede wszystkim dobrem pacjenta.
WP: Tymoszenko skarżyła się już wtedy na złe traktowanie przez służbę więzienną?
- Głównym problemem był wówczas brak dostępu do zaufanego lekarza i szpitala, w którym mogłaby przejść operację. Kwestie łamania zasad jej elementarnego bezpieczeństwa doszły później.
WP: Mówił pan o ważnej roli mediatorów. Kto mógłby pośredniczyć w kontaktach z władzami Ukrainy, by pomoc Tymoszenko?
- Powinny to być osoby z kręgu przywódców europejskich, które znają się na Ukrainie i cieszą zaufaniem obu stron. Ich zadaniem będzie znalezienie wspólnego języka i platformy porozumienia między Janukowyczem a Tymoszenko. To właśnie takie osoby w sytuacjach kryzysowych są na wagę złota, a nie ci, którzy mówią o bojkocie i zamykaniu granic. Skutkiem takiej twardej strategii jest zazwyczaj nie złagodzenie, ale zaostrzenie represji. Ta sprawa została zbyt upolityczniona w Europie i obawiam się, że to nie idzie w dobrym kierunku.
WP: Ukraina otrzymała prawo do współorganizowania mistrzostw Europy na fali entuzjazmu pomarańczowej rewolucji. W ciągu paru lat sytuacja na Ukrainie zdecydowanie się zmieniła, zjednoczenie z UE odeszło w dal. Jak to się stało?
- Niewielu obserwatorów mówi o tym, że pomysł wspólnego organizowania Euro przez Polskę i Ukrainę zrodził się jeszcze przed pomarańczową rewolucją, za czasów późnego Leonida Kuczmy, kiedy sytuację na Ukrainie oceniano w Europie podobnie źle jak teraz. To normalne, że po pomarańczowej rewolucji doszło do pewnego znużenia obozem reformatorów, którzy popełnili mnóstwo błędów. Pamiętajmy, że dwa - trzy lata temu mówiliśmy głównie o konflikcie między prezydentem Wiktorem Juszczenką a premier Julią Tymoszenko. To wszystko spowodowało, że duża część wyborców odwróciła się od obozu pomarańczowego i dała władzę prezydentowi Janukowyczowi. Dziś Ukraina jest podzielona mniej więcej na pół. Znamy to z własnych doświadczeń – po 1989 roku przyszło rozczarowanie elitami solidarnościowymi, w związku z czym do władzy powrócili postkomuniści. Ukraina też przez to wszystko przejdzie, pod warunkiem, że będzie miała przyjaciół na Zachodzie, którzy nie zatrzasną jej w międzyczasie drzwi.
WP: Pojawiają się głosy, że zapowiedzi bojkotu mistrzostw na Ukrainie są elementem wielkiej gry o przyszłość tego kraju? Na którą stronę się przechyli – Europy czy Rosji?
- To w tym momencie najistotniejsze pytanie. Wszyscy, którzy mówią dziś o bojkocie Euro na Ukrainie, muszą być świadomi, że tak naprawdę mówią generalnie o przyszłości tego kraju, a także przyszłości Polski, jako jej najbliższego sąsiada. Ponieważ graniczymy z Ukrainą i wiele spraw nas łączy, nie możemy wybudować na ponad trzystupięćdziesięciokilometrowej wschodniej granicy muru. W tym roku ważnymi wydarzeniami, które będą miały wpływ na przyszłość Ukrainy, będzie nie tylko Euro, ale przede wszystkim jesienne wybory parlamentarne, a także podpisanie umowy o partnerstwie i współpracy z Unią Europejską. Ci, którzy obecnie podgrzewają atmosferę, być może sprawią, że na mecze Euro na Ukrainie nie przyjedzie jeden czy drugi komisarz, ale jednocześnie najprawdopodobniej doprowadzą do długotrwałej izolacji Ukrainy, z której trudno będzie wyjść. Czas do Euro to ostatni moment, kiedy w negocjacjach z władzami Ukrainy możemy coś istotnego uzyskać. Później będzie już za późno. To kolejny powód, dla którego takie
straszenie bojkotem nie jest najlepszym pomysłem, szczególnie jeśli dodaje się zaraz, że „to tylko straszenie”.
WP: Rosja za to zaciera ręce.
- Z jednej strony Rosja, a z drugiej te kraje, które zawsze były przeciwko rozszerzeniu Unii na Wschód. Jeszcze raz: zwróćmy uwagę, że najgłośniej zagrzewają do bojkotu ci politycy, którzy w przeszłości najwytrwalej blokowali jakiekolwiek zapisy mówiące o przyszłym członkostwie Ukrainy w UE.
WP: Co robić w tej sytuacji?
- Skoro już doszło do ogłaszania bojkotu, róbmy swoje, koncentrując się na wsparciu dla polityków przebywających w więzieniu - także Jurija Łucenki i innych, a nie na polemikach z tymi, którzy często także ze szlachetnych przesłanek ogłosili swój bojkot – mają do tego prawo. Polskie MSZ powinno zmobilizować dodatkowo siły do negocjacji na Ukrainie, a prezydent wyciszyć wewnątrzpolskie napięcie wokół Ukrainy. Sam zaproponowałem przewodniczącemu Parlamentu Europejskiego powołanie stałej grupy posłów do PE monitorującej sytuację prawną i humanitarną Julii Tymoszenko, łącznie z uczestnictwem w jej procesie. Nasze zaangażowanie, skoro jesteśmy sąsiadami, powinno się składać z tego typu konkretnych gestów.
Rozmawiała Paulina Piekarska, Wirtualna Polska