ŚwiatOni zbroją się na potęgę - szykują się kolejne konflikty?

Oni zbroją się na potęgę - szykują się kolejne konflikty?

Bliski Wschód i Afrykę Północną ogarnął chaos rewolucji. Kolejni przywódcy tracą władzę, a przyszłość ich krajów staje się niewiadomą. Zamieszanie winduje ceny ropy naftowej. Jak dodatkowe petrodolary wykorzystują najwięksi gracze w regionie - Iran i Arabia Saudyjska - analizuje dla Wirtualnej Polski Tomasz Otłowski.

Oni zbroją się na potęgę - szykują się kolejne konflikty?
Źródło zdjęć: © AP | Alastair Grant

Ostatnie wydarzenia w Libii i Bahrajnie dowodzą, że sytuacja na szeroko rozumianym Bliskim Wschodzie nadal ulega przyspieszonej i dość żywiołowej destabilizacji. Jeszcze nie tak dawno wydawało się to rzeczą niemal niemożliwą w przypadku tej i tak wiecznie niespokojnej części świata. Prócz wielu potencjalnych następstw politycznych (a niekiedy wręcz geopolitycznych), które będą w pełni zauważalne i odczuwalne dopiero za jakiś czas, dramatyczne wydarzenia zachodzące w arabskich państwach regionu wywołują już dziś efekty, póki co wymykające się nieco percepcji analityków. Chodzi tu przede wszystkim o strategiczne skutki dla regionu bliskowschodniego, wynikające ze znaczącego wzrostu cen ropy naftowej w ostatnich tygodniach.

Rynek ropy naftowej, jak większość rynków surowców naturalnych, jest niezwykle podatny na fluktuacje. Wynikają one najczęściej nie tyle z faktycznych, „twardych” realiów relacji między podażą a popytem, co z przyczyn natury psychologicznej oraz skłonności (zarówno u kupujących, jak i sprzedających) do nerwowych reakcji na obiektywnie niewiele znaczące wydarzenia. Oczywiście, wiele z tych pozornie nerwowych ruchów na rynkach to czyste i dokonywane z zimną krwią spekulacje. Nie zmienia to jednak w istocie zasadniczego obrazu rzeczy: współczesny międzynarodowy rynek ropy naftowej zawsze dostaje kataru, gdy na Bliskim Wschodzie ktoś kichnie.

Nic więc dziwnego, że już pierwsze wydarzenia w tej części świata (Tunezja, Egipt) podniosły cenę baryłki ropy niemal do poziomu 100 dolarów. Zamieszki w pławiącym się w ropie Bahrajnie wywindowały ceny ropy powyżej tej psychologicznej bariery. A teraz, w obliczu chaosu i rzezi w Libii (bądź co bądź członka OPEC), koszty sprzedaży tego najważniejszego na świecie surowca energetycznego mogą poszybować w górę ze zdwojoną prędkością. Już dziś średnie dzienne tempo skoku cen ropy wynosi jeden procent. Niby niedużo, ale strach pomyśleć co będzie, jeśli taki trend utrzyma się np. przez cały miesiąc... W takiej sytuacji tylko szybka interwencja głównych producentów będzie w stanie uchronić rynki naftowe przed załamaniem, a rozwiniętą technologicznie część świata przed widmem ekonomicznego paraliżu.

Zastrzyk petrodolarów

No właśnie, wiele już powiedziano i napisano o makroekonomicznych negatywnych skutkach nagłego i znacznego wzrostu cen ropy – zwłaszcza dla gospodarki Zachodu. Warto również jednak zastanowić się nad wpływem wysokich notowań cenowych tego surowca na sytuację strategiczną w samym regionie bliskowschodnim. Wszak rosnące ceny ropy to także rosnące dochody jej producentów – a ci znajdują się właśnie głównie na Bliskim Wschodzie.

Pytań i niewiadomych, zwłaszcza wobec ogólnego rozwoju sytuacji w regionie, jest w tym kontekście sporo. Najważniejszym z nich jest to, czy ten nagły i całkiem spory zastrzyk dodatkowych petrodolarów będzie mieć w ogóle jakikolwiek wpływ na dalsze wydarzenia w regionie i na sytuację wewnętrzną krajów-głównych producentów ropy? Wiele wskazuje na to, że zwłaszcza władze tych państw, które nie znajdują się w „pierwszej lidze” naftowych potentatów (jak Maroko, Algieria, Jemen, Sudan czy Oman), już od wielu tygodni przeznacza lwią część dochodów z eksportu ropy na studzenie coraz bardziej rozpalonych nastrojów swych obywateli.

Mnożą się więc przeróżne zapowiedzi dodatkowych subsydiów, dotacji, podwyżek płac i obniżek cen. Wszystko po to, aby odwlec widmo powtórki wydarzeń z Tunisu, Kairu czy Trypolisu. Najbliższa przyszłość pokaże, na ile te alarmowe działania (wyraźnie jednak noszące znamiona nieco spóźnionej akcji z rodzaju „damage control”) przyniosą jakiś pożądany - z punktu widzenia obecnych reżimów - efekt.

Szczególnie interesujące w tym kontekście wydaje się być jednak to, co z tymi ekstra petrofunduszami zrobią teraz takie państwa, jak Arabia Saudyjska czy Iran, od wielu dekad rywalizujące między sobą o prymat już nie tylko w regionie Zatoki Perskiej, ale i na obszarze całego Bliskiego Wschodu. I Rijad, i Teheran również uchyliły ostatnio nieco szerzej drzwi swych skarbców, sypiąc gęściej publicznym groszem na potrzeby społeczeństwa. Równocześnie jednak znacznie zwiększyły wydatki na promowanie swych interesów i celów strategicznych w regionie. To zaś może mieć równie ważkie skutki dla przyszłości Bliskiego Wschodu, co ostatnie gwałtowne zmiany reżimów w arabskich krajach Afryki Północnej. Sprzeczne interesy

Problem polega na tym, że strategiczne interesy oraz cele Arabii Saudyjskiej i Iranu są całkowicie sprzeczne. Oba państwa, ujmując rzecz w zarysie, dążą do przejęcia wiodącej roli nie tylko na obszarze bliskowschodnim, ale i szerzej - w całym świecie islamu. Obaj naftowi potentaci widzą też siebie w roli regionalnego hegemona, mocarstwa zdolnego do narzucania pozostałym aktorom regionu swej woli i ideologiczno-religijnego światopoglądu.

Co gorsza, ta saudyjsko-irańska rywalizacja – głęboko sięgająca w przeszłość swymi teologicznymi i ideologiczno-politycznymi korzeniami – toczy się głównie w kilku określonych geograficznie rejonach Bliskiego Wschodu: w Zatoce Perskiej, Lewancie i na Półwyspie Arabskim. „Linie frontu” tego geopolitycznego starcia dwóch tytanów przebiegają więc zarówno w Iraku, w samej Arabii Saudyjskiej i Bahrajnie, jak też w Libanie, Autonomii Palestyńskiej czy Jemenie. Z grubsza rzecz ujmując są to obszary, gdzie żyją społeczności szyickie (najczęściej – za wyjątkiem Bahrajnu i Iranu – pozostające w mniejszości) lub też gdzie Islamska Republika Iranu posiada wpływy wśród radykalnych sunnickich ugrupowań politycznych (jak palestyński Hamas w Autonomii Palestyńskiej).

Wszędzie tam, gdzie Teheran aktywnie wspiera szyitów, widząc w nich naturalnych sojuszników w realizacji własnych celów regionalnych – jak w Bahrajnie, Iraku, Libanie, Jemenie – Rijad równolegle poszukuje własnych sprzymierzeńców, szczególnie wśród sunnitów. Wyjątkiem w tym schemacie pozostaje wspomniany palestyński radykalny Hamas, który w sojuszu z Iranem upatruje konsekwentnie źródła własnego przyszłego sukcesu w rywalizacji ze skompromitowanym, skorumpowanym i politycznie wypalonym ruchem Fatah prezydenta Mahmuda Abbasa – popieranego oczywiście przez Królewski Dom Saudów. Ostatnio polem saudyjsko-irańskiej geopolitycznej konfrontacji staje się także Egipt, do niedawna najpoważniejszy konkurent Rijadu w wyścigu o palmę pierwszeństwa w świecie arabskim.

Akcja jednej ze stron wywołuje kontrakcję drugiej, i na odwrót. Ten mechanizm, nieco spowolniony w ostatnich miesiącach, odżywa teraz na nowo. Niemal w każdym z tych miejsc daje się zauważyć w ostatnich tygodniach wyraźny wzrost aktywności saudyjskich i irańskich emisariuszy. Najpewniej jest to możliwe dzięki dość niespodziewanemu napływowi dodatkowych setek milionów petrodolarów do portfeli obu rywali, co niewątpliwie niezwykle ułatwia bieżącą grę polityczną. Rijad i Teheran podejmują także inne, bardziej bezpośrednie działania. Czy można bowiem uznać za przypadek fakt, że irańskie okręty bojowe właśnie teraz podjęły próbę wpłynięcia via Kanał Sueski na wody Morza Śródziemnego, gdzie nie były obecne od chwili wybuchu rewolucji islamskiej przed trzydziestu laty? Ta czystej wody demonstracja siły Irańczyków spotkała się z reakcją Saudów, którzy wysłali do swej Prowincji Wschodniej dodatkowe siły wojskowe (ponoć kilka doborowych brygad armii i Gwardii Narodowej), dając tym samym znać miejscowym szyitom, żeby
nawet nie myśleli o próbach powtórzenia scenariusza z pobliskiego Bahrajnu.

Zbrojenia na potęgę

Zwiększenie wpływów na konta banków centralnych Iranu i Arabii Saudyjskiej (a także innych arabskich potentatów naftowych) daje również większa swobodę w planowaniu wydatków na rzecz podniesienia potencjałów militarnych i modernizacji sił zbrojnych. Sama tylko Arabia Saudyjska zapowiedziała w ostatnich miesiącach zakupy uzbrojenia i sprzętu (głównie w Stanach Zjednoczonych) o wartości ok. 60 mld USD, rozłożone na kilka najbliższych lat. Łącznie, arabskie państwa Zatoki Perskiej zrzeszone w Radzie Współpracy Zatoki planują wydatki zbrojeniowe na poziomie ponad 82 mld USD do roku 2015. Można śmiało zakładać, że liczone w milionach dolarów dziennie wzrosty przychodów z tytułu eksportu ropy dadzą państwom Zatoki dodatkowe możliwości budżetowe w zakresie planowania dalszych zakupów zbrojeniowych. Iran nie pozostaje w tyle, inwestując nie tylko w rozwój sił zbrojnych (zwłaszcza marynarki wojennej i sił rakietowych), ale także – a może przede wszystkim – intensyfikując prace w ramach programu nuklearnego.

Bliski Wschód zmienia się na naszych oczach z szybkością, która musi niepokoić. Czas pokaże, czy są to pozytywne zmiany. Póki co, ani gwałtowne rewolucje w Afryce Północnej, ani wzrost napięcia w Lewancie i Zatoce Perskiej, ani też ponowne nasilenie rywalizacji saudyjsko-irańskiej ożywionej zastrzykiem świeżych petrodolarów – nie rokują dobrze. Jak widać, ropa naftowa, swego czasu uważana za dobrodziejstwo dla Bliskiego Wschodu, coraz częściej okazuje się dla niego przekleństwem. Nawet wówczas, gdy zapewnia państwom tego regionu niewyobrażalne dochody.

Tomasz Otłowski specjalnie dla Wirtualnej Polski

Autor jest analitykiem w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Tezy i opinie zawarte w tekście nie są oficjalnym stanowiskiem BBN, wyrażają jedynie opinie autora.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)