"Nie boję się pocisków, idę na wybory"
- Idę głosować, to mój obowiązek – powtarzają często Afgańczycy, pytani o to czy wezmą udział w dzisiejszych wyborach prezydenckich i do rad prowincji. Jednak wśród mieszkańców Afganistanu pojawiają się również głosy krytyczne. - Afgańczycy co najwyżej nauczą się dzięki nim lepiej oszukiwać – twierdzi afgański reżyser.
20.08.2009 | aktual.: 20.08.2009 13:28
Opinie Afgańczyków z całego świata zebrała dla Wirtualnej Polski Maria Amiri, afganolog i niezależna dziennikarka, która wielokrotnie podróżowała po Afganistanie.
Mohammad Wais Khetab, dziennikarz i współzałożyciel agencji informacyjnej Pajhwok w Afganistanie:
Na pewno będę głosować, jak i wszyscy członkowie mojej rodziny. To bardzo ważne, jeśli chcemy poprowadzić nasz kraj w kierunku demokracji. Jedyną drogą jest udział w wyborach. Także większość dziennikarzy powinno pójść na głosowanie. Do urn nie będą mogli jednak iść Afgańczycy mieszkający za granicą - Niezależna Komisja Wyborcza (IEC) nie ma na to ani budżetu, ani warunków. W ostatnich wyborach Afgańczycy z diaspory mogli głosować tylko w Iranie i Pakistanie. W tym roku nawet tam nie oddadzą swoich głosów ze względu na bezpieczeństwo.
Siddiq Barmak, reżyser filmowy z Kabulu:
Uważam, że obecne wybory są z góry przesądzone. Dzięki nim Afgańczycy co najwyżej nauczą się, jak lepiej oszukiwać i posłuchają pięknych, ale pustych słów polityków.
Czytaj więcej o naruszeniach wyborczych.
Assem Akram, pisarz, analityk, mieszka w USA:
Nie wierzę, że warunki demokratycznych wyborów będą spełnione w Afganistanie – kraju, gdzie trwa wojna i codziennie ponad sto tysięcy zagranicznych wojsk wykonuje operacje militarne, naruszając suwerenność państwa, a zagraniczni bojownicy podkładają bomby w miejscach publicznych. Tych wyborów nie można uznać za spełniające jakiekolwiek standardy.
Dochodzą do tego zakulisowe rozgrywki między głównymi (zagranicznymi i afgańskimi) politykami, o których nie wie przeciętny obywatel. Nie można potępiać Afgańczyków, że dają się wciągnąć w tę grę i wierzą, że ich głos się liczy. Winę ponoszą osoby zajmujące się wizerunkiem wyborów. To one wprowadzają ludzi w błąd, dając możliwość działania tym, którzy w rzeczywistości nie dbają o wolne wybory, a popierają teokratyczną dyktaturę.
Nushin Arbabzadah, dziennikarka, pisarka, mieszka w Kalifornii:
Bardzo chciałabym głosować, niestety musiałam zrezygnować z obywatelstwa afgańskiego na rzecz niemieckiego w latach 90. Wówczas w Niemczech rządziła konserwatywna partia i nie pozwalała na posiadanie dwóch paszportów. Poza tym, nawet gdybym miała afgańskie obywatelstwo, nie mogłabym oddać swojego głosu poza granicami Afganistanu. Oficjalnie rząd nie ma pieniędzy na sfinansowanie takich punktów wyborczych, ale słyszałam, że władze nie są zainteresowane głosami Afgańczyków poza granicami kraju. Pewnie Karzaj boi się o swoje poparcie. Ludzie mieszkający zagranicą mają większy dostęp do informacji, są lepiej wykształceni i niechętnie głosowaliby na Karzaja.
Wiem, że niektórzy Afgańczycy mieszkający w Anglii kupili sobie bilety lotnicze do Kabulu, aby pojechać tylko zagłosować. Nie wiem, kto wygra. Afganistan jest krajem nieprzewidywalnym i wszystko jest możliwe. Jeśli miałabym prawo głosować, to poparłabym Ramazana Bashardosta.
Czytaj więcej: Kto zostanie prezydentem najniebezpieczniejszego kraju?
Freshta Omar, pracuje na placówce w Londynie:
Jeżeli mogłabym głosować, to na pewno poszłabym na wybory, ponieważ znam wartość każdego oddanego głosu. My wszyscy odpowiadamy za przyszłość Afganistanu. Trzeba wybrać właściwą osobę, która zostanie przywódcą naszego kraju. Śledząc doniesienia mediów, myślę, że wygra Karzaj.
Afgańczycy zagranicą nie mogą głosować, bo kampania wyborcza nie zapewnia odpowiednich warunków placówkom dyplomatycznym. Do tego potrzebne jest duże zaangażowanie, przygotowanie oraz rejestracja wszystkich Afgańczyków mieszkających poza państwem. Być może w przyszłości będzie to możliwe.
Mohammad Parwiz Yosafzai, pracuje dla Amerykańskiej Agencji do Spraw Rozwoju Międzynarodowego (USAID) w Kabulu:
Oczywiście, że będę głosował. Nie boje się iść na wybory, choć talibowie nas straszą. Umrzeć możemy przecież w każdej chwili z powodu choroby, a nie tylko przez pociski. Na pewno wezmę udział w wyborach, nawet jeśli będzie padał mocy deszcz. Ci, którzy nie pójdą głosować, nie są prawdziwymi Afgańczykami.
Czytaj więcej: wywiad z byłym rzecznikiem talibów. Polityk z Kabulu (woli nie podawać nazwiska):
Pójdę głosować, ale nie zdradzę na kogo. Gra rozgrywa się między następującymi kandydatami: Hamidem Karzajem, dr Abdullahem Abdullahem, Ashrafem Ghanim, Ramazanem Bashardostem oraz Merwaisem Yasinim. Najbliższe dni pokażą, że zwycięzcą będzie Karzaj.
Adżmal Rahimzaj, student wydziału biznes i administracja na Uniwersytecie w Kabulu, pracownik organizacji pozarządowej:
Wybieram się na wybory. Nie boję się. Myślę, że większość studentów pójdzie na głosowanie. A ci, którzy nie pójdą, postąpią tak ze strachu przed atakami.
Pracownik banku w Kabulu:
Nie wiem jeszcze, czy pójdę na wybory prezydenckie. I tak wszystko jest już ustalone i zależne od Stanów Zjednoczonych. Uważam, że nie ma znaczenia, czy ja oraz inni pójdą głosować, bo z góry wiadomo, kto wygra. Może to Karzaj, nie wiem, to nie ma znaczenia. Może nagle ktoś z zewnątrz zostanie prezydentem.
Pracownik pałacu prezydenckiego:
Będę brał udział w głosowaniu. To moje fundamentalne prawo. Nie wiem, czy mój głos może coś zmienić, ale wierzę, że jeśli wszyscy mieszkańcy Afganistanu zagłosują, bo chcą zmian, to tak się stanie. Z drugiej strony podczas wyborów mogą pojawić się trudności, ponieważ w ponad 43 dystryktach wzdłuż granicy z Pakistanem jest niebezpiecznie i ludzie tam nie mają szans zagłosować.
Głosowanie na odpowiednią osobę może przyczynić się do poprawy bezpieczeństwa, ale tylko wtedy gdy zostanie wybrany właściwy, kompetentny i lojalny przywódca. Nie ludzie, którzy w przeszłości byli zaangażowani w wojnę, niewrażliwi na międzynarodową społeczność, media, parlament oraz Narody Zjednoczone. Trzeba pamiętać, że wojna domowa w Afganistanie kosztowała życie ok. 60 tys. niewinnych Afgańczyków.
Mohammad Dżahongir, rzecznik gubernatora Ghazni, szef departamentu kultury w prowincji:
Oczywiście, że pójdę na wybory, moja rodzina też. To mój obowiązek, jak i wszystkich Afgańczyków. Nie boję się iść głosować. Talibowie prowadzą walkę psychologiczną, zastraszając ludność, żeby jak najmniej osób poszło głosować. Nawet dzieci z sierocińca, które ukończyły 18 lat pójdą głosować.
Pracownik administracji w Afganistanie:
Uważam, że pojedynczy głos może zmienić przyszłość kraju. Kogo mam się bać?! Nie lękam się talibów i ich pogróżek. Oni próbują tylko zastraszyć ludzi. Nie mają realnej siły. Jednak rząd i siły koalicyjne nie działają wystarczająco, by zapewnić bezpieczeństwo.
Amon Amin, farmaceuta, od ponad 20 lat mieszkający w Australii:
Gdybym był w Afganistanie, to poszedłbym na wybory. W poprzednich wyborach w 2004 roku byłem w kraju i głosowałem. Jestem z tego zadowolony, bo wypełniłem swój obowiązek.
Afganka mieszkająca Niemczech:
Opuściłam Afganistan w latach 80. Wróciłam do Afganistanu po upadku talibów, ale to już nie ten sam kraj co dawniej. Nie wiem, czy poszłabym na wybory, gdybym była teraz w Afganistanie. Nie są mi bliskie partie i programy obecnych kandydatów. Dawniej byłam zwolenniczką partii komunistycznej.
Lailuma Sadid, pracownik MSZ, obecnie na placówce dyplomatycznej w Belgii:
Pójdę zagłosować, jeśli będę w tym czasie w Afganistanie. To ważne nie tylko dla mnie, ale dla przyszłości mojego kraju i jego mieszkańców. Moja rodzina na pewno pójdzie na wybory.
Płk Radżab Ali Raszid, dowódca 3. brygady armii afgańskiej w prowincji Ghazni, od 28 lat pracuje w Ministerstwie Obrony Narodowej:
Na pewno będę chciał oddać swój głos. To obowiązek każdego z nas. Nie boję się. To my jesteśmy odpowiedzialni za innych i my musimy zapewnić im bezpieczeństwo.
Wypowiedzi zebrała: Maria Amiri, dla Wirtualnej Polski