PolskaMiecugow i Sianecki - o dwóch takich, co się lubią

Miecugow i Sianecki - o dwóch takich, co się lubią

Grzegorz Miecugow i Tomasz Sianecki prowadzą „Szkło kontaktowe” w TVN24. Nam opowiedzieli m.in. o swojej przyjaźni, polityce i zawodowych wpadkach.

Miecugow i Sianecki - o dwóch takich, co się lubią
Źródło zdjęć: © AKPA

22.06.2007 | aktual.: 22.06.2007 08:38

Słowo Polskie - Gazeta Wrocławska: - Długo się znacie?

Tomasz Sianecki: - Dwadzieścia lat. Znamy się jak stare, łyse konie.

Grzegorz Miecugow: – I dlatego mało ze sobą rozmawiamy, bo już nie ma o czym. Poznaliśmy się w radiowej Trójce. Bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy. Tomek pracował w radiu, a po godzinach mył przystanki autobusowe.

T. S. – Bo tam się lepiej zarabiało niż w radiu. Robiłem dużo ciekawych rzeczy. Byłem magazynierem w Holandii, jeździłem wózkiem widłowym. Gdy po raz pierwszy do Polski przyjechał Ojciec Święty, sprzedawałem na ulicy lody „Bambino”. Mogę się także przyznać w ramach lustracji, że handlowałem lodami także na festynach „Trybuny Ludu” i podczas pochodów pierwszomajowych.

G. M. – A ja w 1974 r. rozładowywałem wagony w porcie w Sztokholmie, byłem baby-sitter w Paryżu i pomocnikiem stolarza w Wiedniu. A w Polsce byłem geodetą, latałem z tyczką. Gdy z powodu stanu wojennego miałem przerwę w pracy dziennikarskiej, zajmowałem się pracą chałupniczą: kleiłem papierowe torby i błystki, takie urządzenia do wędek. I zbierałem butelki. To był niezły biznes, bo towarzystwo w Lasku Bielańskim chętnie popijało. A gdy rodził się Krzysiek, mój 23-letni dziś syn, nie miałem z czego żyć. Moja żona pracowała w domu kultury, ale to wie pani... trzeba było pracować i już. Do Polskiego Radia wróciłem w 1984 roku. Do redakcji dziecięcej. Wyciągnął mnie stamtąd do Trójki Marek Niedźwiecki.

Teraz jesteście szczęśliwi?

G. M. - Szczęście jest trudne do zdefiniowania. Szczęście jest w dążeniu...

T. S. - Nie, no nie mogę. Zaraz zacznę się śmiać. Grzesiu jest filozofem.

G. M. - Chodzi więc o to, że jak się już coś w życiu osiągnie, to człowieka czekają kolejne cele. Nigdy nie można być do końca szczęśliwym, spełnionym. Rodzi się tu pytanie, czy nie jesteśmy wypaleni w tym, co robimy. Uważam, że nie. Ciągle analizujemy „słupki” i porażki. Zastanawiamy się, co robić, żeby było lepiej. Podejmujemy nowe wyzwania.

T. S. - Był taki moment, kiedy byłem autentycznie przerażony. Wokół programu „Szkło kontaktowe” zrobił się szum, padały ostre reakcje polityków, pisały o tym gazety. Ja wolę ciszę i spokój, więc źle to znosiłem. Ale sytuacja się uspokoiła. Mamy swoje miejsce w zawodzie, jesteśmy w dobrej firmie, ludzie odnoszą się do nas, z drobnymi wyjątkami, z sympatią. Można spokojnie pracować. * Mieliście jakieś spektakularne wpadki?*

G. M. - Ja miałem. Ostatnio niezręcznie postąpiłem wobec jednego z łódzkich prokuratorów. Od razu muszę wyjaśnić, że zawsze jest moralny dylemat, czy pokazywać to, co dany polityk mówi poza anteną. Powinien być w takich przypadkach chroniony, ale czasem nie mamy oporów moralnych. Tak jest np. wówczas, kiedy uda nam się nagrać, jak jeden polityk z drugim ustalają, co powiedzieć przed kamerą. A z tym łódzkim prokuratorem było tak, że mieliśmy nagranie, kiedy on próbował coś powiedzieć, ale nie mógł, bo co chwilę wybuchał śmiechem. Wyemitowaliśmy to, a ja dodałem, że ten prokurator zajmuje się sprawą Barbary Blidy... Przesadziłem. Zadzwoniłem i przeprosiłem go.

T. S. - Moje wpadki są takie raczej głupie. Wynikają z zaćmienia umysłu. Na przykład zapomniałem, czy żołędzie rosną na dębie czy na buku...

G. M. – Nie wiesz? Rosną na grabie!

T. S. – No właśnie. Komentator programu też mi wtedy nie pomógł, tylko się naśmiewał... Kiedy indziej przez cały program miałem na szyi smycz z identyfikatorem, bo zapomniałem zdjąć.

G. M. – Jaka to wpadka?

T. S. – Głupio to wyglądało.

G. M. – A bez identyfikatora wyglądasz mądrze?!

T. S. – No dobrze, to opowiem o białych skarpetkach. Pojechałem służbowo do Liverpoolu, kiedy Jerzy Dudek i jego drużyna wygrali Ligę Mistrzów. Wróciłem, zmontowaliśmy materiał. Potem, niemal od razu, było „Szkło kontaktowe”. Przebrałem się z dżinsów i sportowych butów w garnitur. I okazało się, że nie mam innych skarpetek niż te białe, na nogach, które do dżinsów wyglądały dobrze, ale do garnituru...Wiadomo. A w programie siedzimy i najczęściej zakładamy nogę na nogę.

G. M. – Tomek rozpiął wtedy spodnie i zsunął, żeby nogawki były jak najniżej i zakrywały jego skarpetki.

T. S. – Ale ich biel i tak błyskała. Skończyło się tak, że wystąpiłem bez skarpet.

Pasjonuje Was prywatnie polityka?

T. S. – Mnie nie. Grzesia bardzo.

G. M. – Bo to od polityki zależy tak wiele. Np. to, do jakiej szkoły pójdzie Kacperek, półtoraroczny syn Tomka. Jeśli w kraju będzie źle, to nawet w najlepszej będą go uczyć kiepscy nauczyciele, bo najlepsi wyjadą za granicę. My nie wyjedziemy. I zależy nam, żeby było tu dobrze. To nie tak, że tylko krytykujemy. Jeżeli myślę, że ludziom nie chce się nic robić, pytam siebie, co zrobiłem, żeby było bezpieczniej, ciekawiej, lepiej. Wysłałem np. ostatnio dwa pisma do zarządu dróg, że sygnalizacja świetlna na Wisłostradzie jest do niczego, ale nie dostałem odpowiedzi. Panie Tomaszu, Kacperek to Pana pierwsze dziecko?

T. S. – Tak... (błogi uśmiech).

G. M. – Tomek zginąłby bez żony. Niech go pani zapyta, gdzie jedzie na wakacje?

Gdzie Pan jedzie na wakacje?

T. S. – Yyyyy... Noooo... Yyyyy... Nad morze pojedziemy!

G. M. – A nie mówiłem?! Proszę go spytać, kiedy pojadą. Też nie będzie wiedział.

T. S. – Pojadę wtedy, kiedy ty nie pojedziesz!

Jutro Pan Tomasz zagra w meczu: dziennikarze kontra politycy. Komu chciałby Pan dokopać?

T. S. – Na to pytanie nie odpowiem. To przecież sport. Jasne zasady, uczciwa gra.

Lubi Pan futbol?

G. M. – Tomek uwielbia sport. Codziennie przebiega pięć kilometrów.

T. S. – Grzesiu też. Niestety, miał trzy operacje na kolana i nie wolno mu ani biegać, ani grać w piłkę.

G. M. – Za to na nartach jeżdżę. Dwa razy do roku wyjeżdżam w Alpy.

Jakieś inne pasje? Zwierzęta?

G. M. – Mam w domu kotkę Fruzię, którą syn znalazł zabiedzoną półtora roku temu. Trzech weterynarzy nie dawało jej szans, czwarty podjął się leczenia i uratował ją. Mamy też psa, Fredzia. Fredziem miał być jako szczeniak, Fredem gdy podrośnie, a Alfredem, kiedy będzie całkiem duży. Został Fredziem na zawsze.

T. S. – Ale nie dlatego, że nie urósł. Wręcz przeciwnie. To wielki zwierz. Berneński pies pasterski.

G. M. – Kocha gości, wchodzi im na kolana. To pies z Żoliborza. Nigdy nie wyszedł poza dzielnicę. Zna tam wszystkie śmietniki. Na spacery wyprowadza go opiekunka, ale on dyktuje trasę.

T. S. – Jest jedynym psem, jakiego znam, który ma opiekunkę. Tylko proszę nie myśleć, że Grzesiowi się w głowie poprzewracało. Ta pani opiekowała się jego teściową i zaprzyjaźniła z domem. I z Fredziem.

G. M. – I dwa miesiące po śmierci teściowej pani Janeczka zapytała, czy może Fredzia odwiedzić. A on nie znosi samotności. Przez dwa miesiące, kiedy zostawał sam, zjadł z rozpaczy dwa mechanizmy do otwierania bramy. Pani Janeczka podjęła się opieki nad Fredziem, i wszyscy jesteśmy teraz zadowoleni.

„Szkło kontaktowe” Program TVN 24, w którym wydarzenia polityczne z każdego dnia są komentowane na żywo, w zabawny sposób. Prowadzą go Grzegorz Miecugow, Tomasz Sianecki, Marek Przybylik, Wojciech Ziemiński, Krzysztof Daukszewicz, Artur Andrus i Tomasz Jachimek. Rozpoczyna się o godz. 22.

W programie uczestniczą widzowie: piszą smsy lub dzwonią. W ubiegłym tygodniu „Szkło kontaktowe” było emitowane – po raz drugi w swojej historii – spoza studia w Warszawie. Nadano je z Legnicy, z „Satyrykonu”. Widzowie uwielbiają ten program.

To dzięki „Szkłu...” taką popularność zyskał pewien owczarek niemiecki, nazwany przez prezydenta Irasiadem, a publiczność programu została ochrzczona przez Ludwika Dorna mianem wykształciuchów. Tutaj doszło też do spektakularnego wtargnięcia do studia Hanny Gronkiewicz-Waltz. Nie zauważyła, że program leci na żywo i weszła sobie, ubrana w futerko, na wizję, bo chciała dać książkę Grzegorzowi Miecugowowi...

Edyta Golisz

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)