Matka Boska przeskoczyła przez płot
Nie da się zrozumieć sierpnia '80 bez zrozumienia Lecha Wałęsy. A nawet Lech Wałęsa nie rozumie samego siebie z tamtych dni. Jak dziś mówi w rozmowie z Piotrem Najsztubem, był w amoku.
21.08.2003 | aktual.: 21.08.2003 08:15
Lech Wałęsa: Byłem wtedy w transie. Wielu rzeczy, które robiłem, sam nie rozumiałem. Wykonywałem, a potem, jak się zastanowiłem, to myślałem: "O mój Boże, to było idealne! To było nieprawdopodobne, najlepsze!". A ja to mówiłem od razu, bez zastanowienia. Miałem wybitny refleks, wybitne szczęście, wybitne!
Piotr Najsztub: W 1980 roku miał pan 37 lat. Jakiego 37-letniego Wałęsę pan pamięta?
Lech Wałęsa: Ja na coś podobnego czekałem 10 lat. Bo właściwie jako jedyny z dowodzących strajkiem w '70 roku przetrwałem. Wychodząc wtedy przegrany, powiedziałem sobie: "Boże, daj mi tu wrócić, jeszcze raz zatańczyć z komuną". I przez 10 lat przerabiałem różne akcje, podziemie, Wolne Związki Zawodowe, więc byłem dość dobrze, jak na samouka, przygotowany do '80 roku.
Piotr Najsztub: Jak wyglądało wtedy pana życie poza działalnością podziemną?
Lech Wałęsa: Choć byłem obarczony obowiązkami, żona, dzieci, to nieźle mi się wiodło, bo byłem taką "złotą rączką". Wszystko, co brałem do ręki, to zamieniałem na interesy, ale uczciwe - nie kradłem. Musiałem dorabiać, jak chciałem mieć trochę więcej.
Piotr Najsztub: Czy pańskim zdaniem dzisiaj jakiś 37-latek mógłby powtórzyć pańską drogę?
Lech Wałęsa: Miałby bardzo trudno, dlatego że jesteśmy bardzo mocno podzieleni. To jest kapitalizm, to jest demokracja i w związku z tym ktoś tam dobrze zarabia i nie ma ochoty na walkę, a ktoś gorzej zarabia i może miałby ochotę. Nie ma jedności. Rozbito te wielkie zakłady, więc nie ma silnej klasy robotniczej. Ci, którym się nie podoba, nie są w stanie się podnieść. Nie ma komu przewodzić.
Piotr Najsztub: A może raczej brakuje przywódców?
Lech Wałęsa: Z moich doświadczeń wynika, że mniej więcej co 10 lat wyrastali nieformalni przywódcy grup. Przez swoje zachowanie, przez swoje słowa mieli posłuch. Oni przewodzili, ich głos się liczył. Z nich wyrastali przywódcy. Dzisiaj prawdopodobnie też tak jest, tylko otoczenie się zmieniło. Dawniej przytłaczająca większość to byli niezadowoleni z systemu, dzisiaj przybywa ludzi zadowolonych. Dziś tak wyrosnąć na buncie jest znacznie trudniej, mimo że nie ma już policji politycznej.
Piotr Najsztub: Ma pan głowę wolną od wspomnień z 1980 roku?
Lech Wałęsa: Oczywiście mam wspomnienia, tylko jestem człowiekiem chwili. Tej chwili oddaję wszystko, mam braki w wykształceniu i inne też, więc koncentruję się na chwili maksymalnie, robię, ile tylko można, ale już do dawnej chwili nie wracam, bo ja mam następny problem, do którego muszę się przygotować. Myślę "teraz i jutro". "Wczoraj" mnie nie interesuje.
Piotr Najsztub: A gdyby pan mógł coś w swoim postępowaniu z 1980 roku zmienić, to co by pan zmienił?
Lech Wałęsa: Kompletnie nic.
Piotr Najsztub: Idealnie pan wtedy postępował?
Lech Wałęsa: Tak. Od początku był w tym wszystkim palec boży. Nawet w tym moim skoku przez płot. Właściwie nie miałem wtedy żadnych szans na wejście do stoczni. Gdybym dotrzymał ustaleń, które między sobą robiliśmy, gdybym jechał tak, jak się umówiliśmy, na szóstą czy na siódmą, to nie miałbym szans. Po prostu by mnie zwinęli. A ja się spóźniam z jakichś błahych powodów. Stocznia już się podnosi, szefowie bezpieki i policji naradzają się, co zrobić, ta grupa, która ma mnie pilnować, nie może się połączyć przez krótkofalówki, bez przerwy dzwonią, ja jadę późno tramwajem i tym sposobem dostaję się do stoczni fuksem. A więc od początku byłem wyznaczony, los mnie po prostu wyznaczył.
Bezpieka mnie nie zwija, a powinna mnie zwinąć. Widzę, że jadą tym samym tramwajem, już ich znałem, bo parę lat się ścigaliśmy. I dojeżdżam do bramy, tam, gdzie teraz pomnik stoi. Próbuję wejść, ale wiem, że nie mogę się szarpać. Nie wpuszczają mnie, więc jakoś tam bokiem, bokiem, już bezpiekę chyba zgubiłem, idę na następną bramę - szkolną. Jest zamknięta, bo ona była otwarta tylko w konkretnych godzinach, jak wchodzili uczniowie, więc znów nie mogę wejść. Idę na następną bramę, przy kolejce, tam też podobna sytuacja. Wycofuję się i przeskakuję płot gdzieś na wysokości tej szkolnej bramy.
Piotr Najsztub: Wysoki był ten płot?
Lech Wałęsa: Dość wysoki, z tym że nie ten płot, który tam dzisiaj stoi. Tam zaraz obok płotu stała jakaś wiata ceglana, ja przeskakiwałem między jakimś małym budynkiem a murem. Wchodziłem takim jakby tunelem, gdzieś na metr, półtora głębokim, między bramą a tą wiatą. Nie zastanawiałem się, moim zadaniem było wejść, a nie zapamiętać jakiś płot.
Piotr Najsztub: A na przykład nie żałuje pan, że wtedy dopuścił do komitetu strajkowego ekspertów i doradców z Warszawy?
Lech Wałęsa: Najwięcej Borusewicz, a on był wtedy moim szefem, mówił: "Wygonić ich, wziąć pismo z poparciem i wygonić". Inni też tak krzyczeli. A ja wtedy, ponieważ miałem to wszystko przemyślane i już go wtedy nie słuchałem, bo podejmowałem decyzje, czy im się to podobało, czy nie, bo miałem siłę, bo byłem stoczniowcem, a oni wszyscy przyjezdni, postawiłem sprzeciw. Oni chcieli zmonopolizować strajk, mówili: "Nikogo nie wpuszczamy". A ja rozumiałem tak: musimy mieć jak najwięcej ludzi wartościowych, przyłączyć ich, żeby się nie wycofali, to zwyciężymy. Pierwszy chyba przyszedł Bądkowski, pisarz, więc ja go szybko robię rzecznikiem prasowym, bez uzgodnienia z innymi. Panie! W stoczni mam pisarza, niech teraz strzelają! Taki Gruszecki przyszedł z politechniki, doktor, docent, to ja, panie, znów go od razu do prezydium! Chciałem dostać znacznych ludzi, bo wtedy będzie im trudniej, niech strzelają do profesorów. Ja tutaj sterowałem dość zdecydowanie. I jak było ciężko, jak mi się sprzeciwiali, to mówiłem:
"To mnie zmieńcie, proszę bardzo".
Piotr Najsztub: Pan mówi prawdę, czy dzisiaj pan dorabia strategię do tamtych wydarzeń?
Lech Wałęsa: Mówię prawdę, przysięgam, żadnych kłamstw. Pewno, że każdy będzie interpretację naciągał trochę dla siebie, ale główna prawda jest jedna. Przewodziłem i miałem sukcesy, choć mnie się sprzeciwiano. I Borusewicz, i kumple moi nie chcieli dopuścić Mazowieckiego, Geremka i innych. Miałem najwięcej kłopotu właśnie z moimi przyjaciółmi, którzy od razu chcieli postawić na demokrację, ale taką szeroką, na konsultację bez walki. A tu się pali, tu trzeba podejmować decyzje. Na przykład dyrekcja zaproponowała, że ci, co strajkują, nie dostaną pensji, a ci, co nie strajkują, dostaną. Ludzie już o tym wiedzą. A ja natychmiast "siadam na głośnik" - ci, co strajkują, dostają od nas podwójnie, a reszta mnie nie interesuje. Posłałem po pieniądze do księży, do Bogdana Lisa, do innych i wypłaciłem natychmiast. Merkel po pieniądze pobiegł, pożyczał. Chciano mnie pokonać w prosty sposób. Kobiety i żony przyszły pod bramy, bez pieniędzy, lamentowały, że bieda. Przyszły po pieniądze. Ja wiedziałem, co się dzieje,
więc mówię: "Spalą nas, powieszą nas ci bez pieniędzy", więc szybko zorganizowałem wypłatę.
Piotr Najsztub: Naprawdę uważa pan, że nic lepiej nie mógł pan wtedy zrobić?
Lech Wałęsa: Nie, z tych dużych spraw nic inaczej bym nie zrobił. Moim zadaniem było zbudować monopol, który pokona monopol komunistyczny. I tego dokonałem. Zwycięzcy się nie sądzi. A jak pan podważy jeden element, to trzeba się będzie zastanowić nad następnym, potem następnym i panu się wymyka ten sukces. Nie warto.
Piotr Najsztub: A wieczorami, w nocy, o czym pan myślał?
Lech Wałęsa: Noce miałem spokojne, bo byłem i jestem wierzący... A zdarzyła się ta sprawa z obrazkiem, wcześniej ktoś mi powiesił na szyi różaniec. To był czas pielgrzymki na Jasną Górę. Jakaś kobieta wróciła z tej pielgrzymki i przy kamerach całego świata zawiesiła mi na marynarce obrazek Matki Boskiej. Ja mówię do tych kamer spontanicznie, że zawsze, dopóki będę pracował społecznie, to będę nosił ten obrazek. Dlaczego o tym mówię? Bo jak było ciężko, właściwie tu już nam grożą, że wjeżdżają, że wszystko się łamie, Gwiazdowa zachorowała, to ja wtedy mówiłem: "Panowie, dyżury ustawione? To przerwa". Ja się kładłem i mówiłem: "Matko Bosko, zrobiłem wszystko, co mogłem, teraz Twoja sprawa, ja się poddaję, rób, co chcesz".
Piotr Najsztub: I głowa wolna?
Lech Wałęsa: Kompletnie. Zawierzenie. Matka Boska mi pomagała. Dlatego mogłem sobie odpocząć, a inni wariowali, nie wytrzymywali. Ja miałem kogoś, kto był silniejszy, i na niego się zdawałem. To mi pozwalało niczego się nie bać.
Piotr Najsztub: Nie jest pan zarozumiały?
Lech Wałęsa:Nie. Tylko tam, gdzie jestem czegoś pewien, to nie popuszczę nikomu i koniec. A tam, gdzie mam wątpliwości albo ktoś mnie przekona, a nawet dziecko może mnie przekonać, to odpuszczę. Wtedy słuchałem wielu, decyzję podejmowałem sam.
Piotr Najsztub: Pewnie wtedy przychodzili do pana załamani, przestraszeni stoczniowcy. Co im pan mówił?
Lech Wałęsa: Ponieważ byłem robotnikiem, to oni mi wierzyli. Że nie zrobię głupot. Byłem zdecydowany, ale nie wariat, nie pchałem narodu na rzeź.
Piotr Najsztub: Jak pan ich przekonywał, żeby się nie bali? Bo chyba się bali?
Lech Wałęsa:Wszyscy się bali oprócz mnie.
Piotr Najsztub: Jednak jest pan zarozumiały.
Lech Wałęsa: Nie, ja byłem w amoku! Wiedziałem, że nie mam żadnych szans, ale człowiek pokonuje drabinę strachu. Zabili mi kumpla, niejednego zresztą, i w związku z tym wiedziałem, że mnie też mogą zabić, że tylko mogę iść do przodu, mnie popychała wiara, że jeśli mam zapisany krzyżyk, to nic na to nie poradzę.
Piotr Najsztub: Potem zdarzały się panu okresy takiego transu?
Lech Wałęsa: Nie, takiego już więcej nie przeżyłem. Potem najważniejsza była już walka, choć też pełna wiary, do pierwszego zwycięstwa w wyborach prezydenckich. Wtedy wierzyłem w to, co robię. Wierzyłem, że Okrągły Stół był klęską i musimy zrobić drugi ruch - przejąć wojsko, policję, teczki bezpieki. Jak to zabierzemy, to jest zwycięstwo. I wierzyłem, że jest na to szansa, ale musimy mieć prezydenta. Wygrałem wybory. W połowie pierwszej kadencji coś się stało. Wpadłem w jakąś chorobę, nie wiem, co się ze mną działo, były momenty, że traciłem świadomość, że prawie mdlałem. Lekarze badali mi ciśnienie, cukier, wszystko i nic nie mogli stwierdzić. Ja sobie dziś tłumaczę, że to było takie wypalenie. Tak intensywnie przez wiele lat pracowałem, że się wypaliłem kompletnie. Od połowy do końca kadencji byłem skończony.
Piotr Najsztub: Czyli dopuszcza pan do siebie myśl, że już nie wkroczy tak mocno na scenę polityczną?
Lech Wałęsa: Jeśli będzie u nas jako tako, to właściwie nie ma dla mnie miejsca. Im lepiej, tym mniejsza szansa, im gorzej, tym większa szansa. W demokracji ma rację ten, kto ma więcej pieniędzy, możliwości, układów, znajomość prasy.
Piotr Najsztub: Czy czasami ludzie pana zaczepiają i mają pretensje o nową Polskę?
Lech Wałęsa: Teraz nawet więcej niż kiedyś, bo w demokracji ktoś musi być winny.
Piotr Najsztub: Pan dla niektórych już zawsze będzie winny.
Lech Wałęsa: Ja nie przyznam nikomu racji, jeśli uważam, że jej nie ma. Zwykły człowiek, ten, co słyszał, że nakradłem, a sam nie ma dużo pieniędzy, mówi, że go zdradziłem, zostawiłem. A ja mu odpowiadam: "Zaraz, zaraz, to ty mnie zdradziłeś! Ja miałem pomysł, ja ci chciałem dać inną prywatyzację, ja chciałem zdążyć za złodziejami systemem prezydenckim i dekretami, a ty się ich bałeś!". Czy to nie było dobre? Wszystkie moje pomysły były dobre. Tylko że naród w pewnym momencie przestał mi wierzyć, a ból reform pomagał w tej niewierze.
Piotr Najsztub: Panie prezydencie, pan mówi: ja zrobiłem, ja dałem, ja wiedziałem...
Lech Wałęsa:Bo tak było.
Piotr Najsztub: A może pan jest opętany manią wielkości? Pański spowiednik nie zaleca panu skromności?
Lech Wałęsa: Nie, to nie chodzi o skromność. Taka jest prawda, więc czemu mam nie mówić prawdy? Tak, przeciwstawiałem się wszystkim, moim kolegom też, dlatego że tak widziałem zwycięstwo, a gdybym ich posłuchał, to byłaby klęska. Cały czas zresztą miałem problem z ludźmi, ale skąd miałem wziąć innych, no skąd, ja, elektryk z warsztatu samochodowego? Nie pomagali mi. Na przykład po wygraniu wyborów prezydenckich mówiłem mojemu konkurentowi, premierowi Mazowieckiemu: "Nic się nie stało, jedźmy dalej razem". I do dzisiaj mam krechę z Mazowieckim za to, co on mi wtedy odpowiedział: "Pan chce, żebym ja pracował, a pan będzie śmietankę spijał, dlatego nie będę już premierem". Wie pan, że ten cwaniak Wałęsa spija śmietankę! Ale przecież dla Polski pracowaliśmy, nie dla Wałęsy. I od tego momentu nie ma między nami porozumienia. Ja robiłem dla Polski, a że przez to zyskiwałem dla siebie, to w porządku. Nie robiłem odwrotnie, najpierw dla siebie, a potem Polska.
Lech Wałęsa
Charyzmatyczny przywódca Sierpnia 1980, urodził się w roku 1943 w Popowie. Ukończył zawodówkę w Lipnie. Od 1967 roku pracował jako elektryk w Stoczni Gdańskiej. Dziewięć lat później ówczesna władza wyrzuciła go z pracy za "Źle widziane wystąpienia". W 1980 roku w Stoczni Gdańskiej został przywódcą strajku zakończonego Porozumieniami Sierpniowymi. Stanął na czele NSZZ Solidarność.
W stanie wojennym internowany w ośrodku rządowym w Arłamowie. Uhonorowany pokojową Nagrodą Nobla w 1983 roku. Uczestnik obrad Okrągłego Stołu w 1989 roku. Rok później został pierwszym demokratycznie wybranym prezydentem RP. W 1995 roku przegrał o włos z Aleksandrem Kwaśniewskim w walce o fotel prezydenta. Dwa lata później został przewodniczącym Chrześcijańskiej Demokracji III Rzeczpospolitej. W roku 2000 po raz trzeci wystartował w wyborach prezydenckich - przegrał z kretesem. Mimo to wciąż należy do najpopularniejszych ludzi w Polsce. Razem z żoną Danutą wychował ośmioro dzieci.
Narodziny Solidarności
Wielki ruch społeczny Solidarność rozpoczął się14 sierpnia 1980 r. strajkiem w Stoczni Gdańskiej. Stoczniowcy żądali przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz. Na ich czele stanął zwolniony w 1976 roku Lech Wałęsa, który słynnym skokiem przez płot dostał się na teren stoczni. Dzień później do strajku dołączyły inne zakłady.15 sierpnia w Gdańsku powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy z Lechem Wałęsą na czele. Do stoczni zaczęli zjeżdżać z całej Polski opozycjoniści wspierający robotników: artyści, naukowcy, dziennikarze. Komitet strajkowy przedstawił rządowi 21 postulatów.
20 sierpnia razem ze stocznią strajkowała cała Polska - 750 tysięcy osób. 31 sierpnia Lech Wałęsa i wicepremier Mieczysław Jagielski po dziewięciu dniach rozmów podpisali w stoczni Porozumienia Gdańskie, które umożliwiły powstanie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność".