Mateusz Ratajczak u Jacka Gądka zdradza kulisy "naciągania frajerów": chwytów jest naprawdę dużo

To była praca dla bezmózgów umiejących manipulować. Gdy ktoś "złapał frajera", naciskał dzwonek i wszyscy bili mu brawo - mówi w "WP rozmowa" Mateusz Ratajczak, dziennikarz money.pl, który zatrudnił się w warszawskiej firmie naciągającej klientów na "inwestycje" przez telefon.

30.09.2016 | aktual.: 30.09.2016 19:34

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Dzwoniłeś i starałeś się wyciągnąć szybko od ludzi jak najwięcej pieniędzy - mówi Jacek Gądek. - Mniej więcej tak było. Prestiżowa dzielnica, obok duże korporacje, to żadna piwnica. A w środku "sprzedawcy marzeń". Chcesz lepiej żyć, mieć fajniejszą żonę, nową furę - zaufaj mi, wystarczy trochę pieniędzy - tłumaczy Mateusz Ratajczak.

- Elementarz zawodowca z dopiskiem "bezmózg niech nie dotyka". To była praca dla bezmozgów czy inteligentnych umiejących manipulować innymi? - pyta prowadzący program "WP rozmowa".

- Chyba dla bezmózgów umiejących manipulować. Chwytów jest naprawdę dużo. Dosyć często - jak ktoś mówi, że nie ma pieniędzy, nie jest chętny - to często sprzedający odnosi się do zdrowia rodziny. To haczyk, które często łapie: "co będzie, jak córka panu umrze?". Gdy ktoś słyszy coś takiego, często nie rozłącza się i zaczyna myśleć: może faktycznie warto zainwestować 10 tys. zł.?

- Menedżerowie podkręcają to. Mówić głośniej, krzyczeć, często chodzić - mimo że praca biurowa, to często trzeba chodzić. W zależności, ilu klientów domkniesz, tyle zarobisz, nie ma ograniczeń. Ale jak będziesz fajny, dostaniesz nowy telefon, skoczymy razem ze spadochronem, pójdziemy na imprezę, której nigdy nie zapomnisz. "Wilk z Wall Street"- tyle że w Warszawie. Padła propozycja, że skoro pracowałem w bankach, to mógłbym przynieść bazę danych. 160 tys. dol. z moich klientów to 1 proc. dla mnie. Prowizja tam to podstawa. Dochodziło do kosmicznych kwot. Ktoś ci wpłaci 100 tys. dolarów na ferrari, to dostaniesz od tego 7 albo więcej proc. Ale to nie jest jeden telefon, 30 sekund i koniec. To cały proces wydzwaniania, zaprzyjaźniania się. Po pewnym czasie część osób wierzy, że po drugiej stronie jest ktoś, kto ci faktycznie dobrze życzy. Te dwie osoby nigdy się nie widzą - mówi Ratajczak.

- Tam dzwoni też dzwonek w biurze - co on oznacza? - pyta Gądek.

- Złapaliśmy frajera. Ten, kto zadzwonił dzwonkiem jest bohaterem, a reszta bije mu brawo. Reszta bije brawo, ale zazdrości. Ty dzisiaj nie zadzwoniłeś dzwonkiem, jest ci przykro. Jeżeli ktoś przyjeżdża z małej miejscowości i słyszy: "jesteś u nas rok - masz mieszkanie, samochód, bardzo ładną dziewczynę" - bo "dziewczyny lecą na kasę", takie są tam rozmowy, to sobie myśli - to jest to! Dostaje pierwszą wypłatę 5-7 tys. zł. - to jest kosmos - mówi dziennikarz money.pl.

Zdaniem dziennikarza, "KNF przynajmniej od 2013 roku wie, że coś takiego się dzieje". - Najczęściej to się kończy rekomendacją dla polskich firm, nadzorowanych przez KNF. Ale jeśli firma działa gdzieś na wyspach, ma polskiego pośrednika, to KNF rozkłada ręce i mówi: "no sorry, poinformujemy cypryjski czy inny nadzór, będziemy coś robić" - mówi Ratajczak.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
warszawajacek gądekWP rozmowa
Komentarze (28)