"Lądowanie w Smoleńsku to był błąd - piloci nie mieli prawa tego robić"
Informacje o pogodzie załodze Tu-154 powinien przekazać kontroler z lotniska Siewiernyj. Jeżeli warunki nie spełniały kryteriów, piloci nie mieli prawa lądować - powiedział radiu RMF FM gen. dyw. Anatol Czaban. Szef Szkolenia Sił Powietrznych WP dodał, że nawet jeśli lotniska nie było w bazie TAWS (specjalny system komputerowy, który z wyprzedzeniem ostrzega pilotów przed np. wzgórzami lub masztami antenowymi, które mogą napotkać, podchodząc do lądowania), pilot i tak powinien zareagować na ostrzeżenia systemu. Zdaniem generała załoga powinna powiadomić prezydenta o trudnych warunkach.
Anatol Czaban powiedział, że jeśli widzialność na lotnisku w Smoleńsku wynosiła 500 metrów, to były to warunki, w których pilot nie powinien lądować. Przypomniał, że dla tego samolotu minimalna widzialność przy lądowaniu powinna wynosić 1,8 tys. metrów lub - w szczególnych przypadkach - 1,2 tys. metrów. - Decyzja o lądowaniu była błędna. Przy tych warunkach, piloci nie mieli prawa tam lądować. - powiedział generał.
Szef Szkolenia Sił Powietrznych Wojska Polskiego zaznaczył, że przy lotach o statusie HEAD, gdy przewożone są ważne osoby piloci nie są uczeni podejmowania jakiegokolwiek ryzyka. Nadaje go Szef Biura Ochrony Rządu, który informuje o tym instytucję organizująca lot. Takie samoloty są wyłączone z ograniczeń obowiązujących inne samoloty nieuprzywilejowane.
- Nie wiem, co mogło się stać, że załoga tę wysokość przekroczyła - powiedział generał. Anatol Czaban wykluczył wersję wydarzeń, wg której do lądowania w trudnych warunkach mógł załogę samolotu zmusić prezydent.
Czaban przypuszcza, że piloci mieli komplet informacji o warunkach pogodowych. - Kontroler lotniska w swoim zakresie obowiązków ma przekazanie kompletnych informacji o stanie pogody, a więc o podstawie chmur, o widzialności, o zjawiskach niebezpiecznych, o wietrze - zaznaczył.
Jak powiedział, wiedzę taką piloci mogli mieć z trzech źródeł: z kontroli obszaru nad Białorusią, od kontrolera lotniska Siewiernyj - i to była najwłaściwsza i najbardziej wiarygodna informacja - i od załogi Jaka, który lądował na tym lotnisku godzinę wcześniej, przy widoczności 1,5 tys.-2 tys. metrów.
Czaban pytany, czy informacji na temat pogody nie powinno przekazać Wojskowe Centrum Hydrometeorologii Sił Zbrojnych RP (jak donosiły media), powiedział, że "nie ma (ono) w swoich obowiązkach informowania załogi w locie". - To należy do dyżurnego operacyjnego Centrum Operacji Powietrznych (COP) - dodał. Zaznaczył jednak, że Centrum nie mogło tego zrobić.
- Prognoza pogody z lotniska Siewiernyj przyszła gdzieś o 8.20, przekazana była na COP 8.22, start samolotu był o 7.54. Informacja przyszła więc 28 minut po starcie. Ten samolot był już na trawersie Mińska białoruskiego. COP odpowiada za przekazanie mu informacji w granicach Rzeczpospolitej - powiedział.
Czaban, pytany o funkcjonowanie systemu TAWS w samolocie, który ostrzegał, że istnieje ryzyko zderzenia z ziemią, przyznał, że jeżeli komputer obliczył, że za 30 sekund istnieje prawdopodobieństwo zderzenia z ziemią, to krzyczał "nabieraj wysokości". - Jeżeli lotnik nie widzi pasa - nabiera. To jest kardynalna zasada w lotnictwie - dodał. Pytany, dlaczego zatem pilot nie nabierał wysokości, powiedział, że to ustali komisja i na pewno nie będzie to łatwe.
Jak dodał, dzisiaj nie wiemy, czy to lotnisko było wprowadzone do tego systemu TAWS. Przypuszcza, że chyba nie.
Pytany, czy w przypadku złych warunków pogodowych piloci powiadamiają najważniejsze osoby: premiera czy prezydenta o tym, że są kłopoty z lotem, powiedział, że powinni powiadomić. Na pytanie, czy w takiej sytuacji prezydent lub premier mogli kazać lądować mimo wszystko, odpowiedział, że nigdy by takiej wersji nie rozpatrywał.
- Jeżeli warunki są trudne, to wybieramy wersję optymalną, a tych wersji było kilka - dodał. - Nigdy nie uczymy, żeby podejmować jakiekolwiek ryzyko, szczególnie przy lotach osób ważnych. Jeżeli jakiekolwiek z kryteriów nie jest spełnione - czyli podstawa (chmur) czy widzialność jest poniżej minimum pilota - to po prostu się nie ląduje. Nie wiem, co mogło się stać, że załoga tę wysokość przekroczyła - powiedział.
Na pytanie, czy dopuszcza myśl, że w ostatnich kilkudziesięciu sekundach piloci zaczęli się spierać, co tak naprawdę robić, powiedział, że nie sądzi. - Zawsze dowodzi kapitan, czyli pilot, który jest na lewym fotelu. To jest pan i władca w samolocie. Nie jest możliwe, żeby załoga przeszkadzała mu w czymkolwiek - powiedział.
Samolot z 96 osobami na pokładzie, wśród nich prezydent Lech Kaczyński z żoną Marią, przedstawiciele parlamentu, rządu, Rodzin Katyńskich, rozbił się 10 kwietnia pod Smoleńskiem. Delegacja udawała się na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej.