Kto się boi Palikota?
W najnowszym felietonie Michał Sutowski zauważa, że rozterki Janusza Palikota, dotyczące jego ewentualnego odejścia z Platformy, znów stały się głównym newsem dnia. Zdaniem politologa jeśli kontrowersyjny poseł pociągnie za sobą ludzi, dla "których kulturowy prowincjonalizm, dominacja Kościoła w życiu publicznym, barbarzyńskie prawo aborcyjne czy nekrofilska martyrologia są nie do zniesienia", polskiej socjaldemokracji grozi klęska.
Wyjdzie? Nie wyjdzie? Już wie, ale nie powie. Tzn. powie, ale później. Rozterki Palikota znów urastają do rangi newsa dnia. Schetyna liczy na „aksamitne odejście” posła z Lublina, Tusk woła: „zostań!”. Platforma po raz kolejny toczy radosny spór sama ze sobą.
Zupełnie jak na wiosnę, gdy cała Polska obgryzała paznokcie z wrażenia: Sikorski czy Komorowski? Również wówczas to PO stawiała problem i PO sobie sama odpowiadała. Prezydent z wąsami czy bez wąsów? Oto było pytanie. Dzisiaj brzmi ono: wielka Platforma z Palikotem w środku czy mniejsza Platforma bez Palikota z „młodzieżowym” klonem obok? Tylko czy to ma jakieś znaczenie?
Warto zacząć od tego, kto już nie ma znaczenia. Prawo i Sprawiedliwość jest ostatnią ucieczką i ostatnią obroną sfrustrowanej prawicy. „Bronek, nie darujemy krzyża” – to wyczerpuje obecny pomysł Jarosława Kaczyńskiego na politykę. Wymazane sprayem hasło na grobie rosyjskich żołnierzy w Ossowie w zupełności streszcza PiS-owską wizję tego, o co warto jeszcze w Polsce walczyć.
PSL pali się grunt pod nogami – wybory samorządowe mogą stanowić łabędzi śpiew partii, którą coraz więcej Polaków uważa za po prostu zbędną. Skutecznie dobija ją m.in. postępująca kompromitacja premiera Pawlaka przy okazji umowy gazowej z Rosją – i to być może jedyna korzyść z nadchodzącego monopolu Gazpromu, który w obszarze energetyki dostaje właśnie szansę miłościwie nam panować przez najbliższą ćwierć wieku. Opinia publiczna długo tolerowała jawny nepotyzm, arogancję i partyjny lobbing na rzecz jednej branży (biopaliwa). Jednak pomysłu wojny z UE o „suwerenne” prawo do podporządkowania całej branży obcej korporacji nawet cierpliwe społeczeństwo polskie może nie zdzierżyć i w końcu wyśle PSL na zasłużoną emeryturę (tą z KRUS oczywiście).
To, czy Palikot wyjdzie z Platformy czy poprzestanie na budowie silnej frakcji, interesować powinno głównie Grzegorza Schetynę i premiera Tuska. Od tego zależy rozmiar ich osobistych wpływów – mówiąc krótko, jak wielki folwark będzie pod ich całkowitą kontrolą. Naprawdę istotne jest co innego: czy Palikot pociągnie za sobą wszystkich tych, dla których kulturowy prowincjonalizm, dominacja Kościoła w życiu publicznym, barbarzyńskie prawo aborcyjne czy nekrofilska martyrologia są nie do zniesienia. Jeśli mu się uda, polskiej socjaldemokracji – tej w sejmie i tej poza nim – grozi klęska.
Ewentualny sukces Palikota oznacza kolejny „dwupodział” Polski: tym razem na liberalnych konserwatystów i libertarian. Ich wspólny mianownik to wolny rynek – podatek liniowy, elastyczny kodeks pracy, dalsze osłabienie związków zawodowych. Pospierają się o aborcję, eutanazję, in vitro, religię w szkołach, w najlepszym razie o opodatkowanie Kościoła. Można by powiedzieć, że to dobrze, bo dotychczas się nie spierali. Coś drgnęło – biskupi przestali być świętymi krowami, a rządowo-kościelna Komisja Majątkowa nie jest już nietykalna. Problem w tym, że wojna czysto „kulturowa” zamknie nas na powrót w błędnym kole – światły liberalizm kontra konserwatywny populizm, z którego od lat nie może się wydobyć polska inteligencja. Tym razem zamknie się w nim cały system.
Doświadczenie amerykańskie pokazuje, że lewica czysto „kulturowa”, obojętna na sprawy socjalne, wpycha wszystkich „niepewnych” (niekoniecznie najbiedniejszych) w ramiona populistów. A „niepewnych” przy elastycznym kodeksie pracy i demontażu państwa opiekuńczego jest coraz więcej. Zamiast socjaldemokratycznej klasy średniej walczącej o system, w którym pierwsza dekoniunktura nie spycha człowieka pod most, otrzymamy zalęknionych drobnomieszczan – wrogów imigrantów czy bezrobotnych. A przy dobrym PR prawicy – także gejów i liberałów. Dzięki czemu, przy poważniejszym kryzysie, Palikotowskie „społeczeństwo otwarte” trafi szlag.
Globalny kres starych dogmatów w ekonomii i lokalny bunt przeciw aberracjom polskiego konserwatyzmu dają niepowtarzalną szansę lewicy. Jeśli ta jej nie wykorzysta, Palikot wyreżyseruje nam spektakl, w którym światli liberałowie po raz kolejny będą mogli okazać wyższość ciemnemu ludowi. Swego ukochanego Gombrowicza zna na wylot – i na pewno rozumie, że taki pojedynek na miny świata nie zmienia. Bo tu nie o świat, tylko o dobre samopoczucie chodzi. A Palikot czuje się ze sobą wspaniale.
Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski