PolskaZabił ją i zdjął skórę - 10 lat tajemniczego śledztwa

Zabił ją i zdjął skórę - 10 lat tajemniczego śledztwa

Nie ma wątpliwości, że to bezprecedensowa zbrodnia w historii polskiej i światowej kryminalistyki. Niestety, w kategoriach historycznych nie można o niej pisać. Śledztwo trwa, bo nadal nie wiadomo, kto zabił i okaleczył ciało Katarzyny Z. W środę minęło 10 lat od dnia kiedy dziewczyna zaginęła. Jej los pozostaje wyrzutem sumienia Krakowa.

14.11.2008 | aktual.: 11.06.2018 15:05

12 listopada 1998 r. Katarzyna była umówiona po południu z matką w Nowej Hucie. Jedna po zajęciach na uczelni, druga po pracy, miały razem pójść na wizytę u lekarza. Dziewczyna w poczekalni nie pojawiła się. Zniknęła. Poszukiwania nic nie dały. Pewnie zostałaby w policyjnych statystykach jako zaginiona, gdyby nie przypadek.

6 stycznia 1999 r. Mieczysław M., kapitan pchacza Łoś żeglującego po Wiśle, siedział w sterówce. Było po szesnastej, robiło się ciemno, a on był zajęty manewrem cumowania transportowanej barki z kruszywem do nabrzeża Wisły na Zabłociu. Nagle obroty śruby pchacza gwałtownie spadły. Z 1400 do gdzieś 800 na minutę. Zaklął i pomyślał: "znowu jakieś drzewo albo opona", bo wypadki zablokowania pchacza, którego śruba z łatwością wciągała nieczystości z dna, były właściwie codziennością.

Dał całą wstecz. Nie pomogło. Usuwanie blokady zostawił na dzień następny. Nie wiedział, że będzie to najbardziej niesamowity dzień w jego trzydziestoletniej karierze marynarza. Od rana razem z mechanikiem i marynarzem zaczęli rozkręcać elementy pchacza, by dostać się do śruby. Kiedy zobaczyli przyczynę zablokowania śruby, początkowo nie wiedzieli co to jest.

- Dopiero jak zobaczyłem kawałek ucha ze śladem przekłucia na kolczyk, dotarło do mnie, że to przecież ludzka skóra - opowiada dziś kapitan. Za chwilę na pchaczu byli policjanci. We wstępnej notatce napisali, że lekarz medycyny sądowej wstępnie wykluczył "rozkawałkowanie ciała przez osoby trzecie". - Tak było - przyznaje dzisiaj dr Tomasz Konopka- ale zaraz jak rozłożyliśmy skórę, było jasne, że nie mogła jej ściągnąć z ciała śruba pchacza.

Od tego momentu policjanci wiedzieli, że mają do czynienia ze sprawą bezprecedensową. Zaczęli od sprawdzania przypadków zaginięć. Przeszukiwano koryto i brzegi Wisły. Długo bez żadnego efektu. Ale 14 stycznia na kracie, która zatrzymuje nieczystości, wśród konarów i śmieci, które Wisła osadza na stopniu wodnym, dostrzeżono ludzką nogę obciętą w kolanie i fragmenty spodni.

W miejscach nacięć idealnie pasowała do skóry. Po fragmentach odzieży policjanci zorientowali się, że zmasakrowane ciało należało do Katarzyny Z. W kwietniu ten domysł potwierdziły badania DNA. Trwała już akcja na szeroką skalę. Utrzymywana była w głębokiej tajemnicy.

- Było jasne, że zbrodnia miała motyw seksualny. Istniało więc ryzyko, że wkrótce przestępca powtórzy atak - tłumaczy prof. Józef K. Gierowski, psychiatra z UJ, który był jednym z ekspertów w śledztwie.

Przez kolejne miesiące i lata pojawiło się wiele tropów i hipotez, które miały wyjaśnić, jak i dlaczego zginęła Katarzyna Z. Problemy były olbrzymie, bo szczątki ofiary długo leżały w wodzie, nie wiadomo było kiedy i gdzie trafiły do Wisły. Sprawca nie zostawił na nich śladów. Wydawało się, że będzie można do niego dotrzeć szczegółowo badając życie ofiary.

Było to skomplikowane. Okazało się, że przez ostatnie dwa tygodnie dziewczyna wychodziła z rodzinnego mieszkania na zajęcia przy Rynku i ul. Grodzkiej, ale w nich nie uczestniczyła. Co wtedy robiła?

- Widziałam ją raz, na pierwszych zajęciach z etnologii religii, bo na kolejne już nie przyszła. Miała rozjaśniane i kręcone włosy, luźny ciemny sweter. Usiadła w ostatniej ławce, robiła wrażenie zamkniętej w sobie. Chyba dlatego ją zapamiętałam - wspomina Dominika Zakrzewska-Bernasik, która prowadziła ćwiczenia dla studentów religioznawstwa.

To był już trzeci kierunek studiów Katarzyny Z. Musiała być zdolna, bo po maturze dostała się na obleganą psychologię. Po jednym semestrze zrezygnowała. W następnym roku dostała się na historię. I znowu się poddała. Uczyła się jeszcze w szkole pomaturalnej, a potem wybrała religioznawstwo.

Kluczem do zrozumienia postawy dziewczyny może być ciężka choroba i śmierć jej ojca. Związane z tym wydarzenia miały wpłynąć na zdrowie dziewczyny. Jej zaginięcie nastąpiło, gdy wydawało się, że czuje się lepiej. Była osobą, która z trudem nawiązywała kontakty. Utrzymywała je tylko z dwiema koleżankami z liceum. Im też niewiele istotnego o sobie mówiła. Nie używała alkoholu. Jedyną jej pasją była muzyka Grateful Dead, kalifornijskiego zespołu, który był idolem hippisów i grał psychodeliczną odmianę rocka.

Kiedy Katarzyna zaginęła, matka powiadomiła policję i sama zaczęła szukać jedynaczki. Rozwieszała plakaty, zwróciła się o pomoc do jasnowidzów. Trafiła do Grzegorza Bohosiewicza, prywatnego detektywa.

- Zrobiliśmy wszystko, co się dało - opowiada dziś. Interesował się ludźmi, z jakimi dziewczyna nawiązała kontakty na muzycznej giełdzie w klubie studenckim "Pod Przewiązką". Chodziła tam ze szkolną koleżanką w poszukiwaniu nagrań Grateful Dead. Tydzień przed zaginięciem zamówiła kolejne kasety, ale już ich nie odebrała.

Detektyw sprawdzał też informacje z telefonów, jakie matka dostawała po rozwieszeniu plakatów. Bez skutku. Jeden z mężczyzn dzwonił dwa razy. Mówił, że dziewczyna "szlaja się po pubach w Zakopanem". Chciał spotkać się z matką wieczorem na Rynku. Detektyw odradził jej to. Myślał, że oszust chce wyłudzić pieniądze.

- To mógł być błąd, stracona jedyna okazja nawiązania kontaktu z mordercą. Sprawcy przestępstw seksualnych często próbują przerzucić odpowiedzialność za zbrodnię na ofiarę. Wmówić, że zamordowali, bo ona była taka i owaka. Stąd mogły paść te słowa o szlajaniu się - mówi jednak jeden z policjantów. Ostatniego maja 1999 r. wydawało się sprawa się wyjaśniła, bo morderca znów zaatakował. I był w rękach policji. Cdn..

Bez precedensu Naukowcy przebadali wszystkie protokoły sekcji zwłok, jakie przeprowadzono w krakowskim Zakładzie Medycyny Sądowej od jego założenia w roku 1880. Nie znaleźli ani jednego przypadku skalą okrucieństwa choćby tylko zbliżonego do historii 23-letniej studentki religioznawstwa UJ. Ktoś zamordował ją i zdjął z niej niemal całą skórę, znalezioną potem w Wiśle.

Marek Bartosik

krakówśmierćśledztwo
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)