Tankowiec Stena Immaculate, pływający pod banderą USA, został prawdopodobnie uderzony przez kontenerowiec Solong, pływający pod banderą Portugalii, podczas postoju na kotwicy pobliżu wejścia do portu w Hull na Morzu Północnym.
W wyniku tego zdarzenia obie jednostki stanęły w płomieniach, co potwierdził brytyjska straż przybrzeżna. Załogi opuściły oba statki. Na brzeg dotarły już 32 osoby, wśród nich jest cała 20-osobowa załoga tankowca. "Wszyscy są cali i zdrowi" - podaje BBC.
Stena Immaculate, jest to jeden z zaledwie dziesięciu tankowców biorących udział w programie rządu USA, którego celem jest dostarczanie paliwa siłom zbrojnym w czasie konfliktów zbrojnych lub stanów nadzwyczajnych - podaje ponadto BBC.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trump liczy na przełom w Rijadzie. "Dokonamy dużego postępu"
Dyrektor generalny portu Grimsby East. Martyn Boyers relacjonuje, że po wypadku widziano na wybrzeżu "wielką kulę ognia". Szczegóły wypadku nadal nie są jednak jasne.
- Pożary na statkach to jedna z najtrudniejszych akcji ratowniczych, jaka może się przytrafić na morzu - mówi Wirtualnej Polsce Sebastian Kluska, dyrektor Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa. Ekspert podkreśla, że gaszenie ognia na jednostkach pływających znacząco różni się od działań prowadzonych na lądzie. Wynika to m.in. różnicy materiału. Jednostki te zbudowane są ze stali, a ta ma zdecydowanie inne właściwości.
- Trzeba pamiętać, chociażby różnica jest taka, że jeżeli pali się, powiedzmy budynek i strażak wchodzi do budynku i leje tam wodę, to ściany są w stanie ileś tej wody przyjąć. W sytuacji, kiedy mamy do czynienia ze statkiem, kiedy jest rozgrzana blacha, to ona nie przyjmuje wody, tylko ta woda zamienia się w parę wodną, która ma powyżej 100 st. C., i ona po prostu parzy ratowników - wskazuje.
Drugi problem to oczywiście sama woda, której nie można w nieskończoność wlewać do jednostek. - Tutaj niestety trzeba mieć zachowany stosunek proporcji, żeby ta łajba nie "poszła nam w grunt" - jak to się mówi - czyli po prostu, żeby ona nie zatonęła i nie stwarzała dodatkowego zagrożenia - podkreśla Kluska.
Działania ratownicze
Dyrektor Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa podkreśla, że jednym z najczęstszych szkoleń na tego typu okrętach jest właśnie to przeciwpożarowe. - Tak jak mają strażacy na lądzie, to ta załoga musi w pierwszej chwili opanować pożar statku. Jeżeli tego się nie uda zrobić, nie uda się opanować, pozostaje ucieczka i zejście z jednostki. To jest jakby ostatnia deska ratunku - wskazuje. Kluska zaznacza jednak przy tym, że porzucenie jednostki powodującą to, że "mamy dryfujący statek bez możliwości kontroli nad nim". - Wtedy ta płonąca pochodnia może się zbliżyć do lądu - dodaje.
Kluska wskazuje jednak, że Brytyjczycy mają możliwości walki z żywiołem. - Brytyjskie służby ratownicze rozważają możliwość wysłania tzw. Maritime Response Group – specjalistycznych strażaków morskich, którzy mogą być opuszczeni na pokład płonącego statku wraz z odpowiednim sprzętem gaśniczym. To są specjaliści, fachowcy w tej dziedzinie - podkreśla rozmówca Wirtualnej Polski. Alternatywnie do akcji mogą zostać użyte bezzałogowe roboty gaśnicze, wykorzystywane m.in. przez Holendrów.
Ryzyko katastrofy ekologicznej
To właśnie tankowiec w tym momencie powinien być priorytetem ratowników. Ta jednostka niesie za sobą największe niebezpieczeństwo. Jeśli Stena Immaculate ulegnie zatonięciu lub jego ładunek wycieknie do morza, może to skutkować długotrwałymi konsekwencjami ekologicznymi. - W pierwszej kolejności należy zająć się tankowcem, bo to on stanowi największe zagrożenie. Eksperci z organizacji HELCOM (Komisja Ochrony Środowiska Morskiego Bałtyku - przyp. red.) ostrzegają, że rozlew ropopochodny w strefie nieprzygotowanej na to oznacza wykluczenie gospodarcze danego obszaru na co najmniej pięć lat - mówi Kluska.
- Stąd kluczowe jest, aby jednostki ratownicze zapobiegły dryfowaniu płonącego statku w kierunku brzegu oraz powstrzymały ewentualne wycieki substancji niebezpiecznych - dodaje.
- Taki statek jest bardzo dobrze wyposażony w środki przeciwogniowe. Tam jest albo dwutlenek węgla, albo jakiś inny neutralny gaz. Myślę, że ratownicy za wszelką cenę będą się starali, żeby ten statek nie szedł w kierunku brzegu i żeby nie doszło do wybuchu - podsumowuje ekspert.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski