Trwa ładowanie...
15-05-2014 08:34

Kazik Staszewski dla WP.PL: prawda o moim ojcu pozwoliła mi go pokochać

Założyciel słynnego Kultu postanowił przerwać milczenie na temat swojego ojca Stanisława Staszewskiego. 10 maja na rynku ukazała się książka "Tata mimo woli", w której opisywane są największe sekrety słynnego barda. Dowiadujemy się z niej m.in, że był wziętym architektem, niepokornym imprezowiczem, ale też... współpracownikiem UB. - Chcieliśmy uzyskać pełen obraz postaci. Pokazać wszystkie twarze Staszka. Był to człowiek zdecydowanie niekonwencjonalny - mówi w rozmowie z WP.PL Kazik Staszewski.

Kazik Staszewski dla WP.PL: prawda o moim ojcu pozwoliła mi go pokochaćŹródło: WP.PL, fot: Jan Stanisławski
dnzn04f
dnzn04f

WP: Jan Stanisławski, Wirtualna Polska: Dlaczego zdecydował się pan napisać książkę "Tata mimo woli"?

Kazik Staszewski: To był bardziej pomysł Jarka Dusia (współautor książki – przyp. red.). Prawdopodobnie sam bym się za to nie wziął, ponieważ dłuższa praca z komputerem mnie przerasta. 21 lat temu powstał film Jerzego Zalewskiego „Tata Kazika” - który notabene uważam za świetny materiał - przedstawiający mojego ojca jako barda, bon vivanta i nieco podupadłego czy nawet skloszardowanego emigranta (z czym akurat się nie zgadzam). Film pokazuje jednak jego niepełne oblicze. My chcieliśmy uzyskać całościowy obraz postaci.

Znaliśmy się z Jarkiem wcześniej. Jest z zawodu prokuratorem, który swego czasu był jednym z najlepszych śledczych w Polsce. Niestety odszedł z prokuratury w atmosferze skandalu. Został najpierw zawieszony, a później wysłany na wcześniejszą emeryturę. W książce znajdują się zresztą ironiczne podziękowania Jarka dla prokuratury, bo gdyby nie został wysłany na „odpoczynek”, nie miałby czasu na napisanie tej książki.

WP: Jaki jest wkład każdego z was?

dnzn04f

- Ja dysponowałem ogromną ilością materiałów dotyczących ojca. Jarek dotarł z kolei do ludzi, którzy osobiście go znali. To był ostatni dzwonek, bo większość z nich już nie żyje. Tak na dobrą sprawę powinniśmy zająć się tym dziesięć lat temu. Dotarł też m.in. do ksiąg parafialnych, dzięki czemu sam dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy. Całe życie byłem przekonany, że rodzina od strony ojca pochodzi z Pabianic. Okazało się jednak, że z Wielunia. Co zabawne Jarek też stamtąd pochodzi, więc wyszło na to, że jesteśmy ziomalami. Bardzo długo trwało porządkowanie i redagowanie zebranych materiałów. Wyszło tego naprawdę bardzo dużo. Zwracaliśmy uwagę, żeby nie było tam nierzetelnego chłamu.

WP: Podzieliliście się pracą po równo?

- Nie będziemy ujawniać, kto ile pracy włożył. Tak jak w małżeństwie: jest wspólnota majątkowa i nie dyskutuje się w takich sytuacjach, czy mąż zarobił więcej pieniędzy czy żona. To nasza wspólna praca i tyle. Kolejnym pomysłem było dodanie trzeciego autora – Stanisława Staszewskiego, ponieważ w „Tacie mimo woli” jest bardzo dużo jego listów, poezji i rysunków. Te materiały zajmują niemal połowę książki. To jedyna publikacja na świecie autorstwa trzech osób, z tym, że dwóch z nich nie żyło w tym samym czasie - mój ojciec umarł zanim Jarek Duś przyszedł na świat.

WP: Powiedział pan, że to ostatni dzwonek na biografię, bo większość z ludzi znających pana ojca już nie żyje. Dlaczego zatem dopiero teraz zdecydowaliście się na napisanie „Taty mimo woli”?

dnzn04f

- Po prostu nie miał kto się za to zabrać. Wcześniej nie było osoby, która ogarnęłaby to logistycznie. Ja na brak zajęć nie narzekam, gram cały czas koncerty, nagrywam kolejne płyty. Trudno mi byłoby zatem jeździć po Polsce i Europie w poszukiwaniu przyjaciół ojca. Poza tym siedzenie cały dzień przy komputerze i pisanie elaboratów jest dla mnie sprawą zupełnie obcą. Jestem zbyt mało zorganizowany.

WP: Udało wam się dotrzeć do przyjaciela ojca - Grzegorza Lasoty. Czy wniósł on dużo do opowieści? Co mówił?

- Lasota poruszył wszystkie aspekty, które zostały pominięte w filmie „Tata Kazika”. Opowiadał o tym jak - z jego punktu widzenia – wyglądało małżeństwo moich rodziców, na czym polegała jego praca jako architekta. Relacjonował też przebieg szalonych imprez w Płocku, na których rzecz jasna mamy nie było. Opowiedział szereg dykteryjek, które wcześniej nie były mi znane. Mówił jakim był człowiekiem, opowiadał też o problemach ojca z alkoholem – wszyscy z rodziny starali się zbagatelizować tę kwestię, a była to bez wątpienia poważna sprawa. On to przedstawił jako problem niezwykle istotny, który finalnie doprowadził do jego śmierci. Pół roku przed zgonem ojciec przeszedł poważną operację. Lekarz zabronił mu wtedy pić alkohol i jeść tłuste rzeczy. Po kilku miesiącach Staszek stwierdził jednak, że takie życie to wegetacja i wrócił do dawnych nawyków.

dnzn04f

WP: W opisie książki twierdzi pan, że jest to kompletne kompendium wiedzy o Stanisławie Staszewskim. Skąd oprócz pańskich wspomnień czerpaliście informacje na jego temat? Jak docieraliście do źródeł?

- Najtrudniej było z zamierzchłą przeszłością. Mówię o czasach dotyczących pradziadka czy prapradziadka. Opieraliśmy się głównie się na dokumentach miejskich z Pabianic i księgach parafialnych. Ten pierwszy rozdział jest przez to nieco suchy. Radzimy wspólnie z Jarkiem zacząć od ostatniego rozdziału, który jest najbardziej fabularny, a później dopiero przejść do początku. Musieliśmy opracować stos listów Stanisława do rodziny, ale też artykuły z „Przeglądu kulturalnego” czy dokumenty z IPN, i najważniejsze, czyli opowieści ludzi, którzy go znali.

WP: Dużą część zebranych materiałów stanowiły też rysunki – co przedstawiały?

dnzn04f

- Były to przede wszystkim erotyki, które ojciec rysował dla siebie. To też kazało mi dojść do wniosku, że związek rodziców - mimo że toksyczny - nigdy nie zakończył się wyjałowieniem miłości. Ich relacja była bardzo silna. Mama już nigdy nie związała się z żadnym facetem. Tata kilkukrotnie angażował się w przelotne romanse, ale za każdym razem były to zaledwie namiastki prawdziwego uczucia.

WP: Do kogo najczęściej Stanisław Staszewski pisał listy?

Do mnie było tylko kilka krótkich listów, głównie z zarzutami, dlaczego ja do niego nie piszę. Ale ja byłem zbyt mały, nie miałem zbyt wiele do napisania. Ograniczałem się głównie do próśb o przysyłanie gum do żucia i innych prezentów. Pytał mnie też, jak mama przedstawia jego obraz w moich oczach. I tu chciałbym zaznaczyć, że nigdy w domu nie usłyszałem złego słowa na ojca. Zawsze była to wzniosła postać na której miałem się wzorować. Był autorytetem. Mama i babcia całe życie marzyły, że zostanę architektem tak jak Staszek.

dnzn04f

Poza mną ojciec pisał głównie do brata, siostry Zochy, ojca, wujka Dzidka, bratanka Pawła i siostrzenicy Małgosi. Do mojej mamy raczej nie pisał, natomiast opisywał ich relacje w listach do swojej rodziny. Komentował także bieżącą sytuację we Francji, gdzie w 1968 roku Amerykanie robili zadymę na ulicach Paryża, bo nie podobały im się rządy gen. de Gaulle’a, który nie był przystępny USA. Opisywał też samo miasto, problemy ze znalezieniem pracy czy z dostaniem białego pieczywa czy koperku.

WP: Dzięki materiałom IPN, do których udało Wam się dotrzeć, wyszło na jaw, że pański ojciec był tajnym współpracownikiem UB. To był dla pana cios?

- Materiały IPN nie są takie demoniczne, jakby mogło się zdawać. Wszyscy rzucili się na ten temat, bo jest nośny, ale pamiętajmy, że trwało to zaledwie półtora roku i w teczce nie było nic poza kilkoma błahymi donosami. Moim zdaniem były to rzeczy w większości niegroźne. Przekazywał im informacje dotyczące bardziej zarysu czyjejś osobowości, opisu postaci, czyli rzeczy, które były doskonale wiadome Urzędowi Bezpieczeństwa. Nie wyobrażam sobie, że w okresie terroru stalinowskiego, nie mieliby takich informacji. No chyba, że ktoś ukrywałby się gdzieś w lesie. To wszystko jest o ludziach, którzy mieszkali w Warszawie i starali się odnaleźć w tej przerażającej rzeczywistości. Daleki jestem od oceniania czynów ojca, który w wieku 19 lat trafił do najcięższego obozu koncentracyjnego Mauthausen, gdzie przeżył prawdziwie piekło. Gdy wyszedł i zobaczył rzeczywistość komunistyczną, spodobała mu się. I dlatego też pewnie zaczął współpracować, nikt go do tego specjalnie nie musiał zmuszać.

dnzn04f

WP: Jak pan się dowiedział o współpracy ojca z UB?

- Pewnego dnia napisał do mnie historyk, były pracownik IPN, który zapowiedział, że opublikuje materiały kompromitujące Stanisława Staszewskiego. Stwierdziłem więc, że będzie dużo lepiej jak ja je opublikuję.

WP: Jakim współpracownikiem był TW Nowy?

- Niepoukładanym. Czyli takim, jakim był człowiekiem. Oficer prowadzący pisał skargi, że Staszewski nie przychodzi na umówione spotkania, a jeżeli już przychodzi to ściemnia. Ostatnia notatka pochodzi z grudnia 1954 roku, gdzie napisano, że jest bezużytecznym informatorem.

WP: Ojciec opisywał w donosach członków rodziny. Czy komuś w ten sposób zaszkodził?

- Nie. Nikt z rodziny nie poszedł do więzienia, ani nawet na przesłuchanie. Krążyły plotki w rodzinie, że dziadek wiedział o wszystkim, bo gdy podczas rodzinnych spotkań dochodziło do sporów politycznych, to rozglądał się, czy przypadkiem w pobliżu nie kręci się Staszek. A jeżeli był niedaleko, to szybko ucinał rozmowę.

WP: Pamięta pan, jak wyglądały wasze relacje, gdy tata mieszkał jeszcze w Polsce? Z tytułu książki wynika, że nie był zbyt zachwycony, że został ojcem. Okazywał to?

- Nie, nigdy. To, że nie był chętny, żeby mieć dzieci wiem tylko z opowiadań. Z relacji rodziny dowiedziałem się jednak, że gdy już przyszedłem na świat, ojciec pokochał mnie. Trudno mi wchodzić w motywację kogoś, kto przeżył piekło w obozie koncentracyjnym, podczas gdy ja już 51 rok żyję w cieplarnianych warunkach i jedynym dojmującym zdarzeniem, które mnie spotkało było pobicie przez ZOMO podczas manifestacji z okazji 3 maja. Mój ojciec przeżywał takie rzeczy na co dzień, miał więc pełne prawo nie chcieć wydawać potomka na tak zepsuty i bezlitosny świat. Podczas powstawania „Taty mimo woli” zdobyłem ogromną wiedzę na temat ojca, która pozwoliła mi go zrozumieć i wybaczyć mu. Pokochałem go dojrzałą miłością, kiedy dowiedziałem się, co wydarzyło się w jego życiu.

WP: Pamięta pan wasze relacje, gdy ojciec mieszkał jeszcze w Polsce?

Mimo że miałem zaledwie cztery lata, gdy wyjechał, to zadziwiająco dużo pamiętam. Mieszkaliśmy od początku oddzielnie – ja z mamą na ul. Niecałej przy Ogrodzie Saskim, a tata najpierw na ul. Sieleckiej, a później przeprowadził się do Płocka, gdzie dostał posadę naczelnego architekta miasta.

WP: Pojechaliście z nim?

- Ojciec zaproponował mamie, że wywiezie ją na wieś w okolicy Płocka. Argumentował to tym, że będziemy mieli świeże powietrze i spokój, a on będzie do nas przyjeżdżał w każdej wolnej chwili. Problem polegał na tym, że nie przyjeżdżał...

WP: Ani razu nie przyjechał?

Zdarzyło mu się chyba kilka razy. Ale za każdym razem pojawiał się "w dobrym humorze", w towarzystwie podpitych koleżanek i kolegów, przed którymi chciał pochwalić się synem. Nie ma co ukrywać – zdecydowanie był niekonwencjonalnym ojcem.

WP: Rozmawiał pan z mamą o jej relacji z ojcem?

- Próbowałem wiele razy, jednak zawsze natrafiałem na blokadę z jej strony. Już jako dorosły mężczyzna kilkukrotnie zabrałem ją na wakacje, żeby o nim porozmawiać , ale wszystko zatrzymywało się na granicy anegdot czy dykteryjek. Dopiero podczas pisania „Taty mimo woli” przeprowadziłem z mamą wywiad-rzekę podczas którego otworzyła się. Było dużo łez i przytulania. Bardzo cieszę się, że w końcu udało się taką rozmowę przeprowadzić. Dużo się dowiedziałem. W końcu poznałem prawdę o relacji moich rodziców.

WP: Dlaczego ojciec zdecydował się na emigrację?

Po kilku kontrowersyjnych imprezach w Płocku - na których bawiły się m.in. powabne licealistki - ojciec został wydalony ze stanowiska. Nazwano go deprawatorem młodzieży. Jego wygląd też mu nie pomagał - niezależnie od pogody paradował w czerwonych kaloszach i parasolce nad głową. Gryzł w oczy władze partyjne, które postanowiły się go pozbyć. Bezrobocie zmusiło go do wyjazdu za granicę.

WP: Stanisław Staszewski wybrał Francję. Miał tam znajomych lub zapewnioną pracę?

- Pojechał całkowicie w ciemno. Jego wybór był dość niezrozumiały, bo biegle mówił po angielsku i niemiecku, natomiast francuskiego nie znał wcale. W latach 60. odbył się we Francji szereg konkursów dla architektów i ci Polacy, którzy wygrali, osiedli tam na stałe. A później ściągali swoich kolegów po fachu. W latach 1963-67 z Polski wyjechało aż 500 architektów. Ojciec pojechał na fali tego boomu. Najpierw nie miał pracy, później był kimś w stylu „przynieś, podaj, pozamiataj” w pracowni architektonicznej. Z czasem trafił na lepsze stanowiska, gdzie udało mu się rozwinąć skrzydła, ale architektem sensu stricte nie został we Francji nigdy.

WP: W 1971 r. pojechaliście razem z mamą w odwiedziny do ojca. Jak przebiegała ta wizyta? Czy przez ten czas znowu byliście pełną, kochającą się rodziną?

- Wtedy wydawało mi się, że byliśmy kompletną i normalną rodziną. Jedyny kwas był pierwszej nocy, kiedy musiałem spać na dmuchanym materacu, który był bardzo niewygodny. Wymogłem wtedy na ojcu, że będę spał z nim w łóżku, a mama na materacu. Nie byli zbyt zadowoleni (śmiech). Pomijając ten epizod, wspominam tamten wyjazd jako raj na ziemi. Nie czułem przez ten czas żadnych konfliktów. Byliśmy kochającą się rodziną. Ojciec niczego mi nie odmawiał. Jak chciałem iść do kina czy na basen, szliśmy. Zobaczyłem w witrynie sklepowej fajnych kowboi, kupował mi je. I tak było ze wszystkim. Dopiero później dowiedziałem się z listów do jego rodziny, ile wyrzeczeń kosztowały go te moje fanaberie. Jednak mi nie dał tego odczuć ani przez moment.

WP: Jakie wrażenie na młodym chłopcu zrobiła Francja?

- To było zupełnie coś innego, wyjątkowego. Była bardzo kolorowa, wręcz bajeczna. Wszystko było dla mnie nowe i interesujące, ale nigdy nie myślałem, że mógłbym zostać tam na stałe. Poza tym, gdy wracałem do Polski, byłem traktowany jak lord, bo miałem zagraniczne zabawki i komiksy o których koledzy mogli tylko pomarzyć.

WP: Dlaczego nie zostaliście tam na dłużej? Pana matka nie myślała o emigracji?

- Początkowo taki był plan. W 1972 roku mieliśmy pojechać do Francji na sześć tygodni, zwiedzić Paryż i Korsykę, a potem osiąść na stałe w Paryżu. Niestety nie dostaliśmy paszportów, bo siostra mamy nielegalnie przedłużała podróż w Anglii, a wtedy obowiązywała odpowiedzialność zbiorowa. Przełożyliśmy wyjazd na 1973, ale w styczniu tego samego roku tata wrócił do Polski, niestety w trumnie.

WP: Jak wspomina pan informację o śmierci taty?

- Nie będę ściemniał, że mnie to zmartwiło. Przyjąłem to ze spokojem. Mama wyjechała z dnia na dzień do Francji mówiąc, że tata jest ciężko chory. Trafiłem pod opiekę babci, która przez cały tydzień przekonywała mnie, że tata jest chory, ale wyzdrowieje. A on już wtedy nie żył. Nie wiem dlaczego nie chciała mi powiedzieć. Pewnie nie chciała mnie martwić. W niedzielę rano dowiedziałem się o śmierci taty, a w poniedziałek przetransportowano ciało do Polski. Później odbył się pogrzeb na Bródnie podczas którego faktycznie uroniłem kilka łez. Prawda jest taka, że od małego wychowywałem się bez ojca więc fizycznie nic się dla mnie nie zmieniło. Szybko przeszedłem nad tym do porządku dziennego.

WP: Stypa była wesoła. Przyszło dużo osób?

- Bardziej przypominała wesele. Wszyscy przyjechali do rodziny ojca na Pragę. Był tłum ludzi, lał się alkohol, każdy opowiadał dykteryjki związane ze Staszkiem. Do tego mama przywiozła rzeczy ojca z Francji, m.in. elektryczne organy, płyty Beatlesów i Louisa Armstronga oraz magnetofon kasetowy, o którym marzyłem odkąd zobaczyłem go u taty w mieszkaniu. Byłem zachwycony.

WP: Mówił pan, że w domu ojciec był tematem tabu. Z drugiej strony matka nigdy nie nastawiała pana źle do niego. Jak wyglądało ich małżeństwo, a później relacja podczas rozłąki?

- Na pewno się kochali, to nie ulega wątpliwości. Zrozumiałem to, gdy w 1977 roku byliśmy z mamą z wizytą u przyjaciela taty Jerzego Szymańskiego, który należał do jego paczki. W pewnym momencie Jurek wyciągnął kasetę magnetofonową, pamiątkę po Staszku, i ją puścił. Mama strasznie się rozpłakała, nie mogła powstrzymać łez. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, jak tak naprawdę wyglądały ich relacje. To było toksyczne i niepokorne małżeństwo, ale przepełnione miłością. Kochali się bardzo, ale nie mogli się za cholerę dogadać...

WP: Prześledził pan bardzo dokładnie biografię ojca, przeanalizował stosy dokumentów, artykułów i listów. Czy po tak dogłębnej analizie może pan wreszcie powiedzieć, że dobrze zna własnego ojca?

- Myślę, że tak, ale dopiero teraz. Aczkolwiek nie wykluczam, że jeszcze czegoś ciekawego się o nim dowiem.

WP: Czy jesteście do siebie podobni? Jakie są wasze wspólne cechy?

- Całe życie byłem podobny do matki, a teraz na stare lata ludzie mówią mi, że widzą we mnie Staszka. Mówię tu zarówno o fizjonomii, ale także o charakterze. Coraz więcej jego cech znajduję w sobie, na przykład poczucie wewnętrznego niepokoju czy niedopuszczanie do świadomości nieprzyjemnych rzeczy. No i oczywiście skłonność do używek (śmiech).

WP: Jest coś takiego, co ewidentnie was odróżnia?

- Tata był dużo bardziej otwarty na ludzi. Ja stosuję pancerz ochronny. Na moje zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Poza tym mi się udało życie rodzinne, jemu kompletnie to nie wyszło.

WP: Ojciec nie chciał mieć dzieci. Pan przeciwnie – odnalazł szczęście w domowym ognisku. Jak poradził sobie młody chłopak z wiadomością, że zostanie ojcem?

- Gdy założyłem rodzinę, postanowiłem robić wszystko odwrotnie niż Staszek. Stwierdziłem, że nie będę ojcem mimo woli. Wiedziałem, że muszę stanąć na wysokości zadania. To było dla mnie oczywiste, mimo że miałem zaledwie 20 lat. Pamiętajmy jednak, że żyliśmy w czasach komunizmu i wtedy było łatwiej zapewnić byt rodzinie. Nie było bezrobocia, jakoś dało się prześlizgać. A od początku lat 90. udawało mi się utrzymywać rodzinę z muzyki i tak jest do dziś.

WP: Do książki dołączona jest płyta CD z oryginalnymi utworami Stanisława Staszewskiego, m.in.: „Baranek”, „Marianna” czy „Kochaj mnie a będę twoją”. Jak pan odnosi się do tych dzieł? Są dla pana ważne?

- Arcyważne. Przecież to są piosenki, które stworzył on sam od początku do końca. Dla mnie to bezsprzecznie jedne z największych dokonań polskiej piosenki. Ja tylko postarałem się niemrawo ukazać je światu. Niestety ojciec nie trafił w swój czas. W innym przypadku jego życie mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej.

WP: Dysponuje pan tekstami piosenek ojca, które jeszcze nigdzie się nie ukazały. Planuje pan wydać album pt. „Tata Kazika 3”?

- Myślałem o tym i doszedłem do wniosku, że nie ma to sensu. Zmieniłoby to całą koncepcję pomysłu według którego realizowane były dwie poprzednie części. Wcześniej dysponowałem tekstem i muzyką, niestety teraz mam tylko teksty - nie wiadomo jakie są do tego nuty. Nie chodzi o to, żeby napisać nową muzykę do poezji taty, a odtworzenie jego twórczości. Prawdopodobnie projekt nie dojdzie do skutku, chyba, że odnajdzie się ktoś posiadający wykonania tych wierszy.

WP: Dziękuję za rozmowę.

Jan Stanisławski, Wirtualna Polska
dnzn04f
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dnzn04f
Więcej tematów