Kampania wyborcza w sieci: Kukiz i Korwin-Mikke rządzą, Kopacz jak błąd "404" - nie istnieje
Gdyby zainteresowanie szefami partii w internecie decydowało o tym, kto wygra wybory, bezsprzecznie zwycięzcą zostałby Janusz Korwin-Mikke, a drugą siłą w Sejmie i Senacie byliby ludzie Pawła Kukiza. Obaj aktywnością w sieci biją na głowę wszystkich. O ile u muzyka spore zainteresowanie przekuwa się na poparcie (niektóre sondaże dają mu nawet dwucyfrowy wynik), tak Korwin-Mikke i jego ugrupowanie wciąż balansują na granicy progu. A jak radzi sobie reszta partyjnych liderów w internecie? Czy swoimi działaniami w sieci potrafią zachęcać wyborców do oddania głosów na swoje partie?
23.10.2015 | aktual.: 23.10.2015 16:50
Dlaczego warto skupić się na liderach? Oczywistym jest, że są twarzami swoich ugrupowań, że to oni są w pierwszym szeregu, reprezentują je na debatach, wiecach i to od ich charyzmy zależy to, czy potrafią przekonać wyborców do siebie i swoich ludzi. Ostatnie wydarzenia, a mianowicie przypadek Partii Razem udowodnił, jak bardzo Polacy wiążą osobę z konkretną partią.
Gdy Adrian Zandberg wyskoczył jak królik z kapelusza podczas przedwyborczej debaty, dopiero wtedy zaczęto kojarzyć Partię Razem, która przecież cały czas była obecna na scenie politycznej. Organizowała konferencje, prowadziła kampanię w internecie (według raportu SentiOne całkiem sprawnie - od 19.10 do 22.10 mówiono o nich 40 tys. razy). Razem od początku swojego istnienia stawiało na to, by nie mieć przewodniczącego, a władzę rozdzielono między ludzi zasiadających w Zarządzie Krajowym. Rzeczywistość szybko to zweryfikowała, bo Polacy mają jakiś sentyment do silnego przywódcy. W ten sposób Razem, nie chcąc wyłaniać lidera, zrobiła to posyłając Zandberga na debatę. To on jest teraz w świadomości wyborców twarzą tego ugrupowania, to jego zapraszano przez ostatnie dni do rozmów.
Internet sporo wniósł do relacji polityk-wyborca. Na wiecach, konwencjach i konferencjach nie ma miejsca na bezpośrednią rozmowę - w sieci może się to zdarzyć, co jest wykorzystywane mniej lub bardziej przez partyjnych przywódców. Problemem zawsze jest to - występuje on zwłaszcza w przypadku Facebooka - czy konta w serwisach społecznościowych są prowadzone przez liderów osobiście, czy też z małą pomocą sztabów. Bo o ile autentyczność wpisów Pawła Kukiza jest prawie niekwestionowana, tak te Beaty Szydło, Ewy Kopacz, czy też Ryszarda Petru wskazują jednak na częste wsparcie sztabowców.
Korwin "król"
Gdyby teraz sporządzić ranking dotyczący tego, jak radzą sobie w internecie poszczególni przedstawiciele partii, „królem” byłby Korwin-Mikke. Głównie dzięki swojej hegemonii na Facebooku, gdzie zgromadził 680 tys. polubień, a w ciągu ostatnich 30 dni (21.09 - 21.10.2015) ponad 250 tys. osób dodało komentarz, zdjęcie, czy też dało „like” pod jego wpisami. Na Twitterze lider KORWiN-a radzi sobie o wiele gorzej - „tylko” 20 tys. obserwujących. Dla porównania strona partii KORWiN na Facebooku zebrała około 168 tys. polubień.
Czy Korwin-Mikke dobrze realizuje kampanię w internecie? Jak najbardziej - profile pod jego nazwiskiem nie są zbitką grafik i obietnic - wpada tam sporo memów, czasami dłuższe wpisy z własnymi komentarzami. To napędza ruch. Dodatkowo sprytnie grał sprawą kryzysu migracyjnego, wywołując skrajne emocje (a za tym idą „lajki i kliki”), a hitem był wpis wycelowany w PO. Udostępniono po prostu zdjęcie cukierka w niebieskim opakowaniu z logiem Platformy oraz podpisem: Zabroń słodyczy w szkołach, rozdawaj je na ulicy. I właśnie takimi wrzutkami, a nie sztampowymi materiałami kampanijnymi, Korwin-Mikke i jego ugrupowanie rozbudowało niewielkie internetowe imperium, które jeżeli wszystko pójdzie po ich myśli zaowocuje co najmniej 5 procentami w najbliższych wyborach.
Dwóch aspirujących
Za plecami Korwin-Mikkego jest Paweł Kukiz, który jednak może pochwalić się prawie dwukrotnie mniejszą rzeszą fanów (360 tys. osób polubiło jego profil na Facebooku), a co najmniej 108 tys. chociaż raz weszło w interakcję na jego profilu. Tak samo jak w przypadku „króla”, u Kukiza gorzej jest z Twitterem (niewiele ponad 7 tys. obserwujących). Tutaj warto zaznaczyć, że Twitter w Polsce jeszcze raczkuje - nie wszyscy zdecydowali się założyć tam konto, a na razie wykorzystywane jest głównie przez dziennikarzy, polityków, a nie przeciętnego Kowalskiego.
Wracając do Kukiza: już podczas kampanii prezydenckiej udowodnił on, że potrafi poradzić sobie w sieci. Zdjęcia, przemyślenia, komentarze - tym wszystkim byli zasypywani jego przyszli wyborcy. I chętnie to komentowali i podsyłali dalej. Co warto zapamiętać z ostatniej kampanii muzyka? Bezbłędne zagranie (zwłaszcza dla kogoś, kto określa siebie jako antysystemowca), gdy wrzucił zdjęcia spod siedziby TVN. Pisał wtedy: „A to dla tych, którzy naiwnie myślą, że media wszystkich traktują równo. Tuż po wyjściu z programu 'Kawa na ławę' dziennikarze innych stacji telewizyjnych 'łapali' uczestników rozmowy z Rymanowskim. Wszystkich .... oprócz mnie”.
Wydawać by się mogło, że trzecie miejsce w takim zestawieniu przypadłoby Beacie Szydło - nic bardziej mylnego. Reprezentantkę PiS zdeklasował nowicjusz Ryszard Petru. Zresztą w internecie mniejsze partie mają lepiej: mniej rozpoznawalnych przedstawicieli, wyrazisty lider - to recepta na sukces. Petru przegonił Szydło nie tylko na Twitterze (obserwuje go prawie 60 tys. osób, podczas gdy kandydatkę PiS na premiera - 32 tys.), ale też na Facebooku (77 tys. polubień; Szydło - 66 tys.). Jego kampania jest wręcz wzorcowa. W przekazach Petru nie ma miejsca na błędy, są dłuższe teksty, często grafiki lub infografiki, wszystko dopięte na ostatni guzik. Mało tam miejsca na spontaniczność. Młoda partia, której przewodzi, jest obecna w mediach jak żadna inna z tzw. „maluchów”. Ciężko wybrać jakiś konkretny wpis, akcję, która wyróżniłaby Petru - wszystko, co pojawiało się na jego profilach, było od początku do końca przemyślane i nastawione na zbieranie polubień, udostępnień i komentarzy.
Całej tej trójce pomogła jedna rzecz - byli obecni w internecie już wcześniej, wcześniej komentowali wydarzenia i wychodzili w interakcję z internautami. To przewaga nie do nadrobienia przez np. Barbarę Nowacką, która zaktywizowała się w sieci dopiero po tym, jak ogłoszono ją liderką Zjednoczonej Lewicy. Podobnie Szydło - na Twitterze jest obecna od 2009 roku, ale dopiero od października 2014 (tuż przed ogłoszeniem kandydatury Andrzeja Dudy na prezydenta) zaczęła się tam udzielać.
Szydło za sztywna, Nowacką powinien poduczyć Palikot
Wracając do Szydło, z całego grona liderów, to ona najlepiej powinna wiedzieć, jak ważny jest internet. To właśnie w sieci sztab Andrzeja Dudy, którym kierowała, rozniósł totalnie Bronisława Komorowskiego. Kandydatka PiS na premiera miała lepsze i gorsze dni - na Facebooku raczej ograniczała się (lub ograniczano się, jeśli chodzi o sztab), do standardowych wpisów. Tam raczej furory nie zrobiła, chociaż w ciągu 30 dni prawie 20 tys. osób dało jej profilowi "łapkę w górę", to lepiej szło jej na Twitterze, gdzie pozwalała sobie na odrobinę luzu. Mały prztyczek w stronę premier Kopacz, czyli jeden z jej najpopularniejszych wpisów, pojawił się pod koniec kampanii. "Po dzisiejszym dniu, na wieczór lektura obowiązkowa 'Szaleństwa panny Ewy'" - napisała Szydło i od razu zyskała spore zainteresowanie. Dlatego też jej kampania w sieci nie jest może przełomowa, ale poprawna. Najbardziej w oczy rzuca się to, o czym wspominali eksperci podczas debat: Szydło ma momenty, gdy wydaje się sztuczna. I tak też zdarza jej się w
internecie.
Ciężko mówić o kampanii w wykonaniu Janusza Piechocińskiego - co jakiś czas wrzucał statystyki dotyczące kondycji polskiej gospodarki lub udzielał poparcia jakiemuś kandydatowi, jednak jego profile w mediach społecznościowych były zdominowane raczej przez jego obowiązki jako ministra. Widoczne to było zwłaszcza na Twitterze. Zresztą w „140 znakach” lider PSL nie radzi sobie najgorzej - zebrał 33 tys. obserwujących, jednak w ciągu ostatnich 30 dni to wzrost o zaledwie tysiąc osób. Facebook Piechocińskiego też nie wyglądał najlepiej podczas kampanii - 10 tys. fanów, niewiele komentarzy (zaledwie trzy wpisy tekstowe), sporo multimediów. Ale raz trafił w sedno - na koniec kampanii - gdy umieścił wideo, w którym wzywa Jarosława Kaczyńskiego do debaty i zarzuca mu „chowanie się za plecami Beaty Szydło”. Jak na możliwości i zasięg jego profili - najlepszy wpis kampanii.
Z kolei Barbarze Nowackiej udało się zachęcić swoich wyborców do sporego zaangażowania - jej profile nie są internetowymi gigantami (obserwuje ją 17 tys. osób na Twitterze, ma 25 tys. fanów na Facebooku), ale potrafi sprawić, że jej wpisy nie wpadną w internetową próżnię. Czy to rzeczywiste zainteresowanie liderką Zjednoczonej Lewicy, czy też jej osobisty urok - trudno stwierdzić. Nowacka wrzucała selfie, zapowiadała swoje wystąpienie w debacie, czasami odgryzła się przeciwnikom (oberwał Petru za memy, które wrzucał w sieci) - ale brakowało w tym przebojowości Palikota, który mógłby Nowacką poduczyć kilku chwytów. Największym atutem Nowackiej było to, że jej wpisy były autentyczne - na pewno pomagali jej sztabowcy, ale nie zabili naturalności liderki ZL.
Kopacz, czyli błąd "404"
Na koniec Ewa Kopacz i tutaj ciężko mówić o jakiejkolwiek kampanii. Premier kraju ma Twittera, tylko od kiedy do niego dołączyła, nie napisała nic... Służy on raczej do tego, by internauci mogli ją oznaczyć w swoich wypowiedziach - ale odpowie im głucha cisza. Facebookowy profil przewodniczącej PO raczej obsługują jej sztabowcy, oczywiście pojawiały się tam treści mogące zaangażować wyborców, jednak przechodziły bez echa. Kopacz to największy przegrany internetowego starcia, to co zrobiła Platforma w tym roku to anty-kampania. Pisałem wcześniej o tym, że w internecie częściej mówi się o Platformie Obywatelskiej w kontekście Donalda Tuska, a nie Ewy Kopacz. To efekt zaniedbania pozycji premier w mediach społecznościowych. Podsumowując, szefowa rządu jest jak błąd "404" - nie istnieje.
Czy warto przejmować się w ogóle kampanią w internecie? Przecież to nie sieć, a telewizja wypromowała Adriana Zandberga, to debatę oglądało ponad 6 mln ludzi. Kampania w internecie to zupełnie inny kawałek chleba. Przede wszystkim służy on podtrzymaniu kontaktu z już przekonanymi wyborcami - to widać po Kukizie, Petru i Korwin-Mikkem. Oni po prostu cały czas angażują swój elektorat w dyskusję, umacniają go i ewentualnie - poprzez spoty, wpisy i całą resztę aktywności - poszerzają. Ciężko jest przekonać kogokolwiek do swoich racji w sieci, ale można wywrzeć na kimś dobre wrażenie, pokazać, że ma się do siebie dystans (gościnne występy Korwin-Mikkego w internetowych produkcjach, „sweter” Petru). Ciężko więc stwierdzić, że ktoś wygra kampanię dzięki internetowi, ale na pewno można mówić, że ktoś ją w internecie przegrał.