Inwazja na Normandię - największy desant w historii

Rankiem 6 czerwca 1944 r. rozpoczął się największy desant w historii. W ciągu zaledwie jednego dnia na plażach Normandii wylądowało 160 tys. amerykańskich, brytyjskich i kanadyjskich żołnierzy, wspieranych przez 7 tys. statków i okrętów oraz 10 tys. samolotów. W czasie pierwszego miesiąca walk, przez kanał La Manche przeprawiono milion ludzi. W Normandii, po obu stronach frontu, walczyli również Polacy - piloci i marynarze po stronie aliantów oraz poborowi odbywający obowiązkową służbę wojskową w Wehrmachcie. - Należy pamiętać o jeszcze jednym aspekcie polskiej obecności w Normandii. Najaktywniejsze działania wywiadowcze we Francji prowadzili Polacy i Polki - pisze dr Tymoteusz Pawłowski w artykule dla WP.PL.

Inwazja na Normandię - największy desant w historii
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons

Wiosną 1944 roku wynik II wojny światowej nie był jeszcze rozstrzygnięty. Brytyjczycy i Amerykanie wiedzieli, że mogą pokonać III Rzeszę wyłącznie poprzez zniszczenie niemieckich sił zbrojnych. Działania o ograniczonym zakresie - jak bombardowania Niemiec, walki we Włoszech, czy na froncie wschodnim - nie przynosiły rezultatów. Niemieccy generałowie jeszcze w 1943 roku podjęli decyzję o oficjalnym lekceważeniu sowieckiego zagrożenia i skupienia swoich sił przeciwko Brytyjczykom i Amerykanom. Do Europy Zachodniej trafiały najnowsze czołgi i samoloty oraz najbardziej doświadczone oddziały. Niemcy planowali, że po zneutralizowaniu anglo-amerykańskiego zagrożenia, znów skierują swoje siły przeciwko Rosji i albo rozbiją wojska sowieckie, albo narzucą Moskwie pokój (Stalin niemal przez całą wojnę prowadził zakulisowe rozmowy dyplomatyczne z Berlinem).

Trzeba było znaleźć odpowiednio duże pole bitwy, zmusić Niemców do skierowania tam znacznych sił i zniszczyć je w boju. Brytyjczycy chcieli dokonać desantu na Bałkanach, przyjść z pomocą swoim środkowoeuropejskim sojusznikom. Tędy wiodła też najkrótsza droga do Polski. Nie odpowiadało to jednak ani Amerykanom, ani Sowietom. Moskwa sama chciała opanować Europę Środkową oraz - przede wszystkim - Bałkany (dostęp do Bosforu i Dardaneli to marzenie zarówno carów, jak i prezydentów Rosji). Amerykanom z kolei nie zależało na wzmocnieniu pozycji Brytyjczyków, woleli sami zostać wyzwolicielami Francji. Uznano więc, że polem walki będzie Europa Zachodnia.

Żołnierze brytyjscy podczas desantu na plażę w Normandii fot. Wikimedia Commons

Przygotowania do lądowania we Francji ruszyły pełną parą już wiosną 1942 roku. W tym samym czasie Niemcy zaczęli przygotowywać się do odparcia inwazji. Na Wyspy Brytyjskie zaczęły napływać wojska amerykańskie, rozpoczęto zbieranie danych wywiadowczych, studiowanie skutecznych taktyk, a przede wszystkim gromadzenie sprzętu potrzebnego do lądowania. Armaty, czołgi i samoloty były w gruncie rzeczy najmniej istotne. Dużo ważniejsze było wyprodukowanie środków przeprawowych, opracowanie sprzętu pomocnego w lądowaniu, a przede wszystkim zadbanie o skuteczne zaopatrzenie walczących wojsk.

Największy desant w dziejach

6 czerwca 1944 roku - w pierwszym dniu operacji - przez Kanał La Manche przerzucono bowiem 160 tys. żołnierzy, a w całym czerwcu milion ludzi. Udział w tym przedsięwzięciu wzięło blisko 200 tys. marynarzy, na niemal 7 tys. statków i okrętów, wspieranych przez prawie 10 tys. samolotów. Specjalnie dla tej kampanii opracowano nowe typy okrętów desantowych, czołgów pływających, szybowców zdolnych przewozić działa i czołgi. Używano także sprzętu rodem ze średniowiecza - do szturmowania umieszczonych na wysokim brzegu niemieckich pozycji użyto drabin strażackich. Aby armia ta mogła prowadzić działania bojowe w głębi lądu - a to wymagało zaopatrzenia - wybudowano w Anglii dwa sztuczne porty, które planowano przyholować do francuskich wybrzeży, a także opracowano specjalne rurociągi naftowe, które w przeciągu miesiąca miały połączyć Wyspy Brytyjskie z Europą. Gdyby nie powiodła się zakrojona na tak szeroką skalę operacja - a kosztowała amerykańskich i brytyjskich podatników majątek - wojna zakończyłaby się
podpisaniem pokoju z III Rzeszą.

Niemcy wiedzieli, że zbliża się aliancki desant. Nie znali jednak ani jego dokładnej daty, ani miejsca, w którym zostanie przeprowadzone lądowanie. Przewidywali, że stanie się to w najwęższym miejscu kanału La Manche - w Pas de Calais. Alianci robili wszystko, żeby w tym przekonaniu wroga utwierdzić, a oprócz tego wskazywali, że możliwe jest lądowanie na wielu innych plażach - od Grecji po Norwegię. Operacje maskujące były tak skuteczne, że nawet po przeprowadzeniu lądowania w Normandii - czyli wiele kilometrów od Pas de Calais - Niemcy nie skierowali tam wszystkich swoich odwodów, na próżno oczekując na jeszcze jedno alianckie uderzenie.

Lekkie działa przeciwlotnicze kalibru 40 mm czekają na przeprawę przez kanał La Manche fot. Wikimedia Commons/Imperial War Museums

Nie wiedzieli też, kiedy alianci wylądują. W dodatku w początkach czerwca 1944 roku kanał La Manche został nawiedzony przez niespotykanie silne sztormy. Niemcy uznali, że chwilowo nie ma niebezpieczeństwa, żołnierzy zwolniono na przepustki, a feldmarszałek Rommel - dowódca sił, które miały odrzucić aliantów - udał się na urlop do domu, do żony. Co prawda kilka dni przed lądowaniem niemiecki nasłuch radiowy zdołał przechwycić zakodowane informacje skierowane do francuskiego ruchu oporu o zbliżającej się inwazji, ale w niemieckim dowództwie panował taki bałagan, że nie wydano wojskom sygnału alarmowego.

Nie był to koniec niemieckich błędów. Dowodzący wojskami nad kanałem La Manche Rommel kłócił się ze swoim zwierzchnikiem - feldmarszałkiem Rundstedtem, dowodzącym w całej Francji - o tym, jaki jest najlepszy sposób wepchnięcia aliantów z powrotem do morza. Rundstedt uważał, że odwody należy umieścić w głębi lądu, co pozwoli elastycznie reagować na zagrożenie i rzucić je do walki w odpowiednim miejscu. Rommel był zdania, że powinny stać tuż przy brzegach, żeby od razu zareagować na desant. Ostatecznie decyzję podjął Adolf Hitler: dywizje odwodowe miały stać w miarę blisko brzegu, ale Rommel mógł ich użyć jedynie za zgodą najwyższego dowództwa. Był to kompromis najgorszy z możliwych, który zadecydował o klęsce Niemców.

Pierwsze zwycięstwo

Sztormy szalejące na morzu były kłopotem dla alianckich wojsk, ale nie tak dużym, jak chcieliby Niemcy. Naczelny dowódca wojska alianckich w Europie - amerykański generał Dwight Eisenhower - zdecydował jednak o przełożeniu lądowania o jeden dzień, więc lądujący w Europie żołnierze byli wymęczeni przez chorobę morską. Desant odbył się w Zatoce Normandzkiej, na południe od ujścia Sekwany. Pas lądowania został podzielony na 5 sektorów, w każdym z nich walczyć miała jedna lub dwie alianckie dywizje. Na położonych najbardziej na zachód plażach "Utah" i "Omaha" lądowali Amerykanie, na plażach "Gold" i "Sword" - Brytyjczycy, a pomiędzy nimi - na plaży "Juno" - Kanadyjczycy. W głębi pozycji niemieckich lądowały trzy alianckie dywizje powietrzno-desantowe.

Brytyjski okręt HMS Holmes w czasie operacji Overloard, zrzuca bomby głębinowe służące do niszczenia łodzi podwodnych fot. Wikimedia Commons/Imperial War Museums

Plan operacji oznaczonej kryptonimem "Overlord" zakładał, że już pierwszego dnia wszystkie przyczółki zostaną połączone w jeden, a Brytyjczycy zajmą leżące na wschodzie miasto Cean. Następnie cały front obróci się wokół tego punktu o 90 stopni i wszystkie siły alianckie będą skierowane w stronę Niemiec. Operacja ta miała być prowadzona powolnie, z wykorzystaniem przewagi materiałowej aliantów i miała doprowadzić do zużycia i zniszczenia wojsk niemieckich. Przy okazji nie planowano zajmowania Paryża, uznając, że byłoby to niekorzystne, tak ze względów politycznych, jak logistycznych - nie chciano ani kłopotać się przywódcą "wolnych Francuzów" generałem de Gaullem, ani żywić milionów Paryżan. Pierwsza faza operacji Overlord - wyzwolenie północnej Francji i zgromadzenie tam wojsk wystarczających na ofensywę w głąb Niemiec - miała zakończyć się dopiero we wrześniu.

Pierwsze dni walki wskazywały, że nawet tak skromny plan nie zostanie zrealizowany. Lądowanie powiodło się (poważniejsze problemy pojawiły się jedynie na plaży "Utah"), ale już posuwanie się w głąb lądu zostało powstrzymane: przyczółki połączono dopiero po tygodniu, a Caen pozostawało niezdobyte przez długie tygodnie. Żołnierze niemieccy bronili się bowiem z olbrzymią determinacją, dopływały też do nich liczne posiłki - tak z III Rzeszy, jak i z frontu wschodniego. Tymczasem sztormy na kanale la Manche uderzyły z taką siłą, że do wojsk alianckich przestało dopływać zaopatrzenie, a huragan zniszczył jeden z olbrzymich sztucznych portów. Na całe szczęście dla aliantów pogoda poprawiała się raz na jakiś czas, a wówczas alianckie samoloty i okręty bombardowały atakujących Niemców.

Polacy w Normandii

Polaków nie było wśród wojsk lądujących na normandzkich plażach. Najlepiej nadającą się do takiej akcji formację Wojska Polskiego - Samodzielną Brygadę Spadochronową - starano się zachować, aby przerzucić ją "najkrótszą drogą" do Polski. Nie oznacza to jednak, że biało-czerwona flaga nie pojawiła się nad Normandią. Od pierwszych godzin w desancie brały udział Polskie Siły Powietrzne: osiem dywizjonów myśliwskich ochraniało strefę lądowania, a trzy dywizjony bombowe atakowały cele na morzu i na ziemi. Samoloty 305. dywizjonu bombowego zniszczyły największy skład niemieckiego paliwa - 13 milionów litrów ropy i benzyny - czym walnie przyczyniły się do alianckiego sukcesu.

Desant był wspierany także przez polskie statki handlowe przewożące żołnierzy oraz zaopatrzenie, a także przez okręty. Kontrtorpedowce i eskortowce - m.in. ORP "Błyskawica" - ochraniały aliancką flotyllę, a polski krążownik ORP "Dragon" wspierał swoją artylerią walczące na lądzie wojska. 7 lipca okręt ten został uszkodzony przez niemiecką torpedę. Uszkodzenia były bardzo ciężkie, zginęło na nim 37 marynarzy, nie zdecydowano się na remont okrętu, przydzielając Polakom inny krążownik nazwany ORP "Conrad". Pierwotnie okręty miały nosić imiona "Wilno" i "Lwów", ale nie zgodzili się na to Brytyjczycy, którzy nie chcieli drażnić Stalina.

Polacy byli obecni w Normandii także po drugiej linii frontu. Niemcy przymusowo wcielili do Wehrmachtu kilkaset tysięcy młodych Polaków z zachodnich ziem Rzeczypospolitej. Przyszło im walczyć także w Normandii. Bardzo wielu spośród nich dezerterowało z szeregów armii niemieckiej i przechodziło na stronę aliantów - w ten sposób podwoiła się liczebność Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

Należy pamiętać o jeszcze jednym aspekcie polskiej obecności w Normandii - wywiadowczym. Francuzi pod okupacją niemiecką zachowywali się bardzo biernie i niechętnie współpracowali z aliantami. Doszło do tego, że najaktywniejsze działania wywiadowcze we Francji prowadzili Polacy i Polki. Dobrze znane są dzieje Krystyny Skarbek, nieco zapominane - kapitana Romana Czerniawskiego, który wziął m.in. udział w wielkiej akcji dezinformacyjnej w przededniu inwazji.

Pancerni gen. Maczka

W końcowych działaniach operacji Overlord wzięła udział również polska 1. Dywizja Pancerna, dowodzona przez generała Stanisława Maczka. Do Normandii trafiła pod koniec lipca, w początkach sierpnia walczyła - ze zmiennym szczęściem - w okolicach Caen. W tym czasie Niemcy zgromadzili przeciwko licznym dywizjom brytyjskim i kanadyjskim oraz polskiej dywizji ogromne siły, których zabrakło na innych odcinkach frontu. Okazję tę wykorzystali Amerykanie, którzy uderzyli na południe, przedarli się przez niemieckie pozycje, a następnie - po zatoczeniu wielkiego łuku - zbliżyli się do pozycji brytyjskich. W ten sposób w otoczeniu znalazły się najbardziej wartościowe oddziały niemieckie. Próbowały one wyjść z okrążenia, uderzając w okolicach miasta Falaise, akurat tam, gdzie znajdowała się 1. Dywizja Pancerna generała Maczka. Generał Bernard Law Montgomery - dowódca wojsk alianckich w Normandii - skomentował bitwę pod Falaise słowami: "Niemcy byli jakby w butelce, a polska dywizja była korkiem, którym ich w niej
zamknęliśmy".

I był to koniec walk w Normandii. W końcu sierpnia 1944 roku niemiecka obrona rozsypała się jak domek z kart, z Berlina przyszedł rozkaz odwrotu, a w Paryżu wybuchło powstanie. Chociaż było ono nie na rękę aliantom, rzucili na odsiecz Paryżanom swe najlepsze oddziały, czym uratowali miasto przed zniszczeniem. Francja została wyzwolona. Olbrzymie sukcesy zaczęli odnosić także Sowieci. Aby powstrzymać uderzenie Brytyjczyków i Amerykanów na zachodzie, Niemcy ogołocili front wschodni z najlepszych wojsk, co skwapliwie wykorzystała Armia Czerwona. Propagandziści sowieccy przez wiele lat starali się pomniejszyć rolę lądowania aliantów w Normandii, na przykład propagując określenie "otwarcie drugiego frontu". Do dziś termin ten używany jest przez wielu ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy, że Sowietom mogło chodzić najwyżej o drugi front... "Wielkiej Wojny Ojczyźnianej".

Bitwa pod Falaise i wyzwolenie Paryża były nie tylko końcem operacji Overlord, ale także końcem wojny światowej. Po klęsce w Normandii Niemcy nie zdołali odbudować swojej armii i nie byli już w stanie powstrzymać aliantów.

dr Tymoteusz Pawłowski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)