PolskaHistoria kina według Oscara

Historia kina według Oscara

25.02.2005 07:00, aktual.: 25.02.2005 09:48

W niedzielę w nocy poznamy tegorocznych laureatów i wielkich przegranych. Liczą się nie tylko ci pierwsi - komentuje "Słowo Polskie-Gazeta Wrocławska".

Gdyby dzieje kina miał spisać ów oblany złotem człowiek, wyprężony na baczność na rolce taśmy filmowej, zebrałby niezłe baty. Bo w historii według Oscara roi się od białych plam – nie ma tu Marilyn Monroe, Rity Hayworth ani Cary’ego Granta. Brakuje Orsona Wellesa, Alfreda Hitchcocka i Roberta Altmana.

Taka antologia zawiodłaby tych, którzy od filmu oczekują rozrywki i tych, którzy uważają kino za sztukę. W gronie wyróżnionych przez Akademię brakuje nie tylko takich ikon popkultury, jak Ava Gardner. Nie ma tu też mistrzów, takich jak Bergman i Antonioni. 76-letnia historia Oscara roi się od wpadek – kto dziś pamięta kreacje Paula Lukasa, Raya Millanda, Fredrica Marcha? Kto wie, jaką historię opowiadają „Najlepsze lata naszego życia”? Wynik głosowania jest zawsze wielką niewiadomą. Nie zawsze też Oscar gra fair play. "Obywatel”? Nie! Do najbardziej spektakularnych pomyłek należy „Obywatel Kane” wygwizdany podczas ceremonii w 1941 r. Nominowany w dziewięciu kategoriach, otrzymał statuetkę za scenariusz Hermana J. Mankiewicza i Orsona Wellesa. Nagrody dla najlepszego filmu i za reżyserię dostała zapomniana „Zielona dolina” Johna Forda.

Historycy filmu pisali potem, że obraz Wellesa przerósł oczekiwania akademików. Sprawa była bardziej skomplikowana. Welles w filmie pokazał jednego z najbogatszych ludzi Ameryki, który przekonany, że za pieniądze można kupić wszystko, manipuluje za pomocą prasy milionami ludzi. Nie udaje mu się jednak kupić miłości i umiera osamotniony. W osobie Charlesa Fostera Kane’a, bohatera filmu, widziano magnata prasowego Williama Randolpha Hearsta. Plotkowano, że gwiazdka Susan Alexander, którą Kane zamyka w pałacu, to Marion Davies, kochanka Hearsta. Nie wiadomo, co najbardziej ubodło bogacza. Może jego filmowy portret okazał się nadto celny? Plotki głosiły, że poszło o różyczkę, słowo, które Kane wypowiada na łożu śmierci. Tak nazywał Hearst intymne części ciała swojej kochanki, w „Obywatelu...” pokazanej jako kompletne beztalencie. I kiedy dowiedział się o filmowej różyczce, wpadł w szał. Próbował zahamować produkcję filmu, przed premierą zaproponował wytwórni RKO 800 tys. dol. za zniszczenie wszystkich kopii. Nie
udało się, więc zakazał na łamach swoich czasopism zamieszczania informacji o „Obywatelu...” i przyjmowania zleceń na reklamy od RKO. Film został na nowo odkryty w 1950 r. i do dziś zajmuje czołowe miejsca na listach największych dzieł światowego kina. I choć nie ma dowodów, że Hearst wywierał naciski na członków Akademii, to wrogość, jaką okazali filmowi Wellesa, dowodzi, że mu ulegli. A może nie chcieli kontrowersji? Bo Oscar nie lubi kłopotów, a jeśli się myli, to przeprasza po wielu latach.

Wojna z Hollywood Kiedy Oscara wręczano po raz pierwszy, Charlie Chaplin zakończył pracę nad „Cyrkiem” i „Światłami wielkiego miasta”. Żaden nie otrzymał regulaminowej nagrody, a artyście przyznano jedynie wyróżnienie specjalne. Z powodów pozaartystycznych – zamieszanie wokół rozwodu Chaplina z drugą żoną przyćmiło obie premiery. Po „Dzisiejszych czasach”, krytyce kapitalizmu, część dziennikarzy nazwała go komunistą. „Dyktator” zyskał nominacje za role męskie i w kategorii najlepszy film, ale pojawił się w momencie, kiedy amerykańskie kino unikało trudnych, związanych z II wojną światową, tematów. „Pan Verdoux” spotkał się z chłodnym przyjęciem. Dodatkowo premiera filmu zbiegła się z nagonką na Chaplina, wywołaną przez jego komentarze w sprawie utworzenia drugiego frontu. Wkrótce potem w Hollywood rozpętało się „polowanie na czerwonych”. Chaplin stał się jednym z jego celów (obok m.in. Kaczora Donalda i Myszki Miki). Aktor bronił się: „Nie jestem komunistą. Jestem podżegaczem pokoju”. W 1952 r., kiedy tuż po
premierze „Świateł rampy” wyruszył do Europy, władze federalne wydały nakaz internowania go po powrocie do kraju. Temu, że film Chaplina został pominięty podczas wręczenia nagród Akademii, nikt się nie dziwił. Kiedy w USA aktor stał się persona non grata, w Europie dostał Światową Nagrodę Pokoju. Stany Zjednoczone otrząsnęły się z antychaplinowskiej manii po 20 latach. W 1971 r., na siedem lat przed śmiercią, artysta wrócił do USA, by odebrać Oscara za całokształt twórczości (rok wcześniej honorową nagrodą obdarowano Wellesa). Zgotowano mu najdłuższą owację w dziejach ceremonii.

Rzut oka na listę przegranych wystarczy, by zrozumieć, że obecność w takim gronie nie jest żadną ujmą. Wśród pechowców jest Alfred Hitchcock, w latach 1941-1961 nominowany 6 razy, m.in. za „Psychozę”. Są Stanley Kubrick (4 nominacje), Ridley Scott (3) i Ingmar Bergman (3). Jest Robert Altman, który doczekał właśnie 80. urodzin bez statuetki (nominowany 5 razy). Są Richard Burton (7 nominacji, żadnej statuetki), Steve McQueen (jedna nominacja) i Cary Grant (dwie nominacje i honorowy Oscar w 1970 r.). Jest Marilyn Monroe (nigdy nie była nominowana), Ava Gardner (1 nominacja) i Laureen Bacall (1). Nie licząc współczesnych: Brada Pitta, Toma Cruise’a, Demi Moore, Meg Ryan, czy Salmy Hayek za rolę Fridy.

W niedzielę w nocy rozstrzygną się losy jednego z największych pechowców – Martina Scorsese. Twórca „Taksówkarza” pierwszą nominację otrzymał w 1980 r. za „Wściekłego byka”, historię boksera Jake’a LaMotty. Przegrał z Robertem Redfordem. Kolejną przyniosło mu w osiem lat później „Ostatnie kuszenie Chrystusa” (pokonał go Barry Levinson, twórca „Rain Mana”), następną – „Chłopcy z ferajny” – statuetkę dla najlepszego reżysera dostał Kevin Costner. Ostatnio miał szansę na Oscara w 2002 r., za „Gangi Nowego Jorku”, i sprzątnął mu go sprzed nosa Roman Polański. I choć krytycy są zgodni: tegoroczny rekordzista „Aviator” (11 nominacji) nie jest najlepszym filmem Scorsese, to właśnie teraz reżyser ma największe szanse na statuetkę. Na tym polega oscarowa ironia losu. Bo logiki trudno się tu doszukać. Nigdy nie wyjaśnimy, dlaczego „Zakochany Szekspir” pobił „Szeregowca Ryana”, zapomniany musical „Oliver” – „2001 Odyseję kosmiczną”, a „Kramer kontra Kramer” „Czas Apokalipsy”. I jak to się stało, że „Kolor purpury” i
„Punkt zwrotny” nie dostały żadnej statuetki, choć miały po 11 nominacji. Najwyraźniej do tego, żeby usłyszeć swoje nazwisko po otwarciu kopert z wynikiem głosowania, oprócz talentu trzeba mieć jeszcze bardzo dużo szczęścia.

Magda Piekarska
(Polskapresse)

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także