Koronawirus w Polsce. IV fala epidemi rozwija się w woj. lubelskim. Szpital tymczasowy w Lublinie© WP | wp.pl

"Głupotę zrobiłem jak nic". Pacjent A2 037 walczy o życie

Tomasz Molga

Słychać szum i pikanie aparatury medycznej. Ktoś rozpaczliwie westchnie: "Boże", ktoś makabrycznie zakaszle. W Lublinie ludzie walczą o życie. Szpital tymczasowy znów się zapełnia.

- Powiedz pan "pogoda", jaka pogoda? Padało ciutkę? – zatrzymuje mnie pacjent z łóżka A2 037. Nie tyle mówi, ile dyszy.

Jest rolnikiem z okolic Lublina. Widać, że jest spragniony rozmowy z kimś z zewnątrz.

Opowiada, że przy poprzednich falach epidemii w jego rodzinie nikt nie chorował. O covidzie słyszeli co najwyżej w telewizji. Uznali - a w tym przeświadczeniu utrzymywali się również w czasie pogwarek przy miejscowym sklepiku - że koronawirus do ich miejscowości zapewne nie dojdzie, to i szczepić się nie trzeba.

Część męska szpitala tymczasowego
Część męska szpitala tymczasowego© WP | Tomasz Molga

- Głupotę zrobiłem jak nic, bo teraz jestem tutaj. Panie, 20 procent płuc zajętych przez choróbsko. Ledwo do kibla mogę dojść, taka jest słabość. A w życiu czegoś takiego nie miałem! - tu lekko kaszle, a gdy skończy, kontynuuje: - Nie wyobrażam sobie, jak czuje się ta pani, o, tam leży.

Rolnik pokazuje sektor dla kobiet: - Słyszałem, jak mówili, że u niej to 90 proc. płuc zajętych.

Sam już się domyśla, jak dopadł go wirus. - Człowiek tylko harował w polu, bo ja przecież praktycznie nie wyjeżdżam poza dom. Z początku myślałem, że jakieś przeziębienie mnie bierze, albo że nawdychałem się pyłu z ziarna, co je zaprawialiśmy przed zasiewem - mówi.

Początkowo kasłał, dusiło go. W końcu tak osłabł, że wreszcie pojechał do lekarza. Szybki test i okazało się, że jest zakażony koronawirusem, że już wdało się zapalenie płuc.

- No i wtedy sobie przypomniałem. Przecież w szkole syna jedna klasa była na kwarantannie. Może chłopak przyniósł do domu? Chyba tak to mogło być – zwierza się ze swoich przypuszczeń.

Z perspektywy łóżka widzi tylko sąsiadów. Okien nie ma, więc nie wie, co się dzieje na świecie. Normalnie A2 037 sprawdzałby teraz, czy wysiane ziarno już wzeszło.

- Jest susza czy już popadało ciutkę? A może za dużo popadało? Szlag… Moja ozimina… Rodzina dzwoni, ale pytają tylko, jak ja się czuję i nic innego mi nie mówią – denerwuje się rolnik.

Aleksandra z personelu szpitalnego podpowiada choremu: - Jak będzie padało, to będzie słychać bębnienie po dachu.

"Walczyli do końca"

Na razie nie pada. Jedynym dźwiękiem jest więc szum i pikanie aparatury medycznej. Ktoś rozpaczliwie westchnie: "Boże". Co jakiś czas słychać kaszlnięcia i szelest plastikowych kombinezonów, czasem dzwonki telefonów i fragmenty rozmów: "dziś wstałem…,", "kupcie trochę krzyżówek…".

Dr Dominik: "Wracają wszystkie obrazy i sceny z poprzedniej fali pandemii"
Dr Dominik: "Wracają wszystkie obrazy i sceny z poprzedniej fali pandemii"© WP | Tomasz Molga

- To nie jest sympatyczne miejsce. Stajesz się numerem. Człowieka kładzie się i czeka, co zrobi z nim choroba. Zwalczy ją czy nie. Poza osobami z sąsiednich łóżek nie widać u nikogo śladu emocji na twarzy czy uśmiechu. Przedziwne uczucie - tłumaczy Marek, pacjent, który z zawodu jest psychoterapeutą. Jego również dopadł wirus, choć akurat on został zaszczepiony dwiema dawkami.

Coś optymistycznego? Usłyszał, że prawdopodobnie dzięki szczepieniu przechodzi chorobę łagodniej. To dlatego ma siłę, żeby spacerować czasami alejkami wśród łóżek. Na hali są jednak tacy, którzy tylko leżą, a jedyną pozycją, w której mogą zaczerpnąć tchu, jest leżenie na brzuchu.

- Gdy tak leżą, rozluźniają okolice dolnych partii płuc. To powoduje, że pacjent może swobodniej oddychać. Ja się nie uśmiecham? Teraz jestem uśmiechnięty, tylko zza maski i przyłbicy nie widać - tłumaczy dr Dominik.

Lekarz ma "centrum dowodzenia" pomiędzy alejkami łóżek. W zasięgu wzroku ma monitor z kamerami monitoringu ustawionymi na pacjentów. Stąd obserwuje, co dzieje się z każdym z nich.

- To przykre, że wracają wszystkie obrazy i sceny z poprzedniej fali pandemii. Chciałbym mieć nadzieję, że teraz nie wypełnimy całej hali. Na razie chorych przybywa wolniej niż w poprzednich falach zakażeń. Zapewne dzięki temu, że część społeczności jest jednak zaszczepiona – wyjaśnia lekarz.

"Punkt przyjęć. STOP. Zagrożenie biologiczne". Niektórzy pacjenci są przerażeni wchodząc do szpitala
"Punkt przyjęć. STOP. Zagrożenie biologiczne". Niektórzy pacjenci są przerażeni wchodząc do szpitala© WP | Tomasz Molga

- Najgorszy był moment, kiedy niedawno umierał jeden pacjent. Słyszeliśmy te odgłosy. Byliśmy jak sparaliżowani – psychoterapeuta Marek zawiesza głos. Po chwili: - Lekarze byli wspaniali, słyszałem, jak walczyli o życie tego człowieka. Do ostatniego oddechu.

Do szpitala zabrał popularną wśród psychologów i terapeutów książkę "Wolni od lęku". To poradnik o tym, jak przezwyciężyć strach w codziennym życiu.

- Znajdujemy się w takim położeniu, że często podejmuję się rozmów z innymi pacjentami – mówi chory psychoterapeuta. - Staram się im pomóc, pocieszyć, lepiej nastawić do tego wszystkiego.

Powrót na falę epidemii

Dla wielu lekarzy i personelu sytuacja w szpitalu tymczasowym to powrót do obrazów i scen, które już widzieli. Znają je z poprzednich miesięcy. Od grudnia do czerwca przez halę targową przewinęło się 500 chorych. Niektórzy pamiętają moment pożegnania ostatniego pacjenta z wiosennej fali epidemii. Wypisano go w połowie czerwca.

Lubelski szpital tymczasowy był jednym z nielicznych w Polsce, który pozostawał w gotowości do przyjęcia pacjentów w trakcie wakacji. Już latem zanosiło się na słaby wynik akcji szczepień na Lubelszczyźnie, a eksperci dwóch głównych szpitali klinicznych w Lublinie ostrzegali przed tym, co wydarzy się jesienią.

Szpital wznowił przyjęcia 27 września, gdy zaczynało brakować wolnych miejsc na oddziałach zakaźnych w regionie.

- Dziennie przyjmujemy 6-8 osób, a jedną, dwie wypisujemy - mówi WP Dawid Worku, zastępca koordynatora szpitala tymczasowego. - Charakterystyczne, że pacjenci do ostatniej chwili nie wierzyli, że zachorują na COVID-19. Większość trafia do nas, gdy objawy są już zaawansowane, pojawiają się duszności, rozwija się zapalenie płuc - dodaje dr Worku.

Część żeńska szpitala tymczasowego
Część żeńska szpitala tymczasowego© WP | Tomasz Molga

15 października, czyli w ostatni piątek rano, w hali leży 53 pacjentów. Najmłodszy z nich ma 24 lata, najstarszy 86. Liczba chorych szybko się zmienia.

Do godziny 12 przywiezione zostają jeszcze dwie osoby. Jedna z nich to wyraźnie przestraszona młoda kobieta. Ratownik otwiera przed nią drzwi przez drzwi oznaczone napisem: "Punkt przyjęć. STOP. Zagrożenie biologiczne".

Kobieta wchodzi wolnym krokiem i rozgląda się z zaniepokojeniem po białych ścianach namiotu przyjęć. Ratownik niesie jej torbę z rzeczami. Sadza ją na kozetce i przekazuje lekarce.

- To ja się nie rozbieram, spodziewajcie się kolejnych. W grafiku jeszcze pięć miejscowości - rzuca ratownik. Karetka odjeżdża na sygnale.

Wojewoda nie wytrzymał

Od kilku tygodni lekarze i szefowie szpitali alarmowali, że powrót epidemii na Lubelszczyźnie będzie konsekwencją antyszczepionkowych nastrojów i nieprzestrzegania istniejących zaleceń jak noszenie maseczek ochronnych w sklepach, kościołach i w szkołach.

Według analiz, którymi dysponuje wojewoda lubelski Lech Sprawka, ponad 70 proc. pacjentów szpitali covidowych to osoby niezaszczepione.

W szpitalu w Białej Podlaskiej jest ich nawet więcej, bo aż 85 procent. Z kolei wśród osób leżących pod respiratorem nie ma ani jednej osoby zaszczepionej.

- Ludzie, którzy byli proszeni przez lekarzy o szczepienie, odpowiadali "nie". I powoływali się na jakieś tam autorytety. Kiedy już dochodzi do zakażenia i zaczynają się dusić, nagle wraca im wiara w lekarzy. Dlaczego nie zgłaszają się o pomoc do tych, którzy ich namówili, aby się nie szczepić? Przepraszam za emocje, ale dla mnie to jest kompletnie irracjonalne - mówił Sprawka w rozmowie z Radiem Lublin.

Wojewoda zwierzył się, że osobiście wyzwolił "nieprawdopodobne pokłady agresji", gdy robiąc zakupy w sklepie, zwrócił uwagę klientom i obsłudze, że trzy czwarte osób nie nosi maseczek. - Dwie najprostsze rzeczy: szczepienia i maseczki, sprawiłyby, że dziś nie mówilibyśmy o lockdownie województwa - podsumował.

Szpital tymczasowy w Lubllinie oddaje część własnych łózek szpitalom w regionie, gdzie już brakuje miejsc
Szpital tymczasowy w Lubllinie oddaje część własnych łózek szpitalom w regionie, gdzie już brakuje miejsc© WP | Tomasz Molga

Według lekarzy, z którymi rozmawialiśmy, w lubelskich szpitalach powtarzają się sytuacje, że rodziny zmarłych protestują przeciwko wpisowi w karcie zgonu - "COVID-19".

Zarzucają medykom, że za taki wpis dostają dodatkowe pieniądze, a sama choroba jest wymyślona przez lobby farmaceutyczne.

- Miałem pacjenta, który mając problemy z oddychaniem, nadal jeszcze powtarzał, że COVID-19 nie istnieje. Spytałem, jak sądzi, na co w takim razie go leczymy, przecież nie na przeziębienie. Zamilkł urażony, a do rozmowy już nie wracaliśmy - komentuje jeden z lekarzy.

Skąd ten dramat? Dane nie pozostawiają złudzeń

W Polsce co najmniej jedną dawką szczepionki przeciw COVID-19 zaszczepione jest 52,61 proc. populacji. To daje nam 22. miejsce w Unii Europejskiej – tak wynika z danych zebranych przez portal statystyczny Our World in Data prowadzony przez Uniwersytet Oksfordzki.

Dane te zostały opublikowane na początku października. Na pierwszych trzech miejscach były: Portugalia (87,83 proc.), Malta (81,72 proc) i Hiszpania (80,74 proc.). Temu ostatniemu krajowi Polska odsprzedała dawki szczepionek, których nie wykorzystaliśmy.

W województwie lubelskim w ostatnich dniach utrzymywał się rekord zakażeń wynoszący ponad 600 przypadków. W sobotę 16 października został ustanowiony nowy - 773 infekcje.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1146)