Trwa ładowanie...
20-03-2014 14:27

Ekspert dla WP.PL: zagadka Boeinga 777 bliska rozwiązania

Wszystko wskazuje na to, że mamy przełom w poszukiwaniach zaginionego Boeinga 777. Australijscy eksperci odkryli na zdjęciach satelitarnych dwa duże obiekty unoszące się na wodzie w południowej części Oceanu Indyjskiego. Ich zdaniem mogą to być szczątki zaginionego 8 marca samolotu pasażerskiego malezyjskich linii lotniczych. Jaki mógł być w takim razie scenariusz wydarzeń? - Musimy zaczekać na potwierdzenie informacji, że znalezione elementy to szczątki samolotu. W tej chwili wszystko jest patykiem na wodzie pisane. Jeśli jednak okaże się to prawdą, należy wykluczyć awarię. Wygląda na to, że do momentu spotkania z wodą samolot był sprawny. Widać intencjonalne działanie. Ktoś skierował samolot w zupełnie inną stronę – mówi WP.PL redaktor naczelny "Skrzydlatej Polski" i ekspert rynku lotniczego Grzegorz Sobczak.

Ekspert dla WP.PL: zagadka Boeinga 777 bliska rozwiązaniaŹródło: PAP/EPA, fot: Daniel Munoz
d3h0nzp
d3h0nzp

O tajemniczym odkryciu poinformował premier Australii Tony Abbott. Malezyjski minister transportu Hishammuddin Hussein potwierdził podczas konferencji prasowej, że w śledztwie dotyczącym zaginięcia samolotu pojawił się nowy trop. W miejsce, gdzie mają znajdować się obiekty, które położone jest około 2600 km na południowy zachód od miasta Perth, rząd Australii wysłał cztery wojskowe samoloty poszukiwawcze i dwa okręty.

Eksperci z Australijskiej Agencji Bezpieczeństwa Morskiego (AMSA) zastrzegają, że zdjęcia satelitarne obu obiektów są niewyraźne. Na razie udało się ustalić, że są one dużych rozmiarów - jeden ma ok. 24 metrów długości, drugi jest trochę mniejszy. Według AMSA w pobliżu mogą znajdować się także inne obiekty. Mówiono również o tym, że mogą to być fragmenty kontenerów, które spadły z frachtowca.

Redaktor naczelny „Skrzydlatej Polski” Grzegorz Sobczak mówi, iż najlepszym dowodem na to, że mogą to być szczątki boeinga, jest prowadzenie przez Australijczyków poszukiwań w tym obszarze już kilka dni temu. - Z opublikowanych zdjęć satelitarnych wynika, że pilot chciał się oddalić możliwie daleko od lądu. Nie mamy do czynienia z błędem nawigacyjnym, tylko z celowym działaniem.
Jaki był zatem prawdopodobny scenariusz wydarzeń? Ekspert mówi o kilku hipotezach. Najciekawszą z nich jest napad na samolot w celu ukradzenia dziesięciu ton złota.

Skok na dużą kasę

- Nie wykluczam możliwości porwania samolotu ze względu na przewożone złoto. Byłby to precedens w historii lotnictwa, ale jednak możliwy. Gdyby to była prawda, pilot na pewno został zmuszony lub dobrowolnie włączony do grupy przestępczej, która zaplanowała taką operację. Mało prawdopodobne, żeby działał sam, bo to zbyt duże przedsięwzięcie – mówi WP.PL Grzegorz Sobczak.

d3h0nzp

Jeżeli byłby to pierwszy w historii napad rabunkowy na samolot, to co stało się z pasażerami? Według eksperta, były już przypadki wodowania na oceanie, gdzie nikt nie ucierpiał. Można więc sobie wyobrazić sytuację, że boeing woduje na oceanie, osiada na głębokości kilkunastu metrów, a później przypływają płetwonurkowie, którzy ewakuują ludzi i zabierają złoto. Wymagałoby to jednak pracy wielu ludzi przy użyciu specjalistycznego sprzętu. - Dziesięć ton złota to sporo pieniędzy, więc jeżeli ktoś organizowałby tego typu operację, to nie oszczędzałby na zaangażowanych środkach - spekuluje ekspert rynku lotniczego. Dodaje, że w tym przypadku głębokość oceanu wynosi kilka tysięcy metrów. Domniemani porywacze mieli by więc znacznie utrudnione zadanie.

- Możliwe też, że złoto zniknęło już na lotnisku i później chciano ukryć ten fakt. Po co wyciągać złoto z zatopionego samolotu, skoro można je ukraść jeszcze przed lotem? A potem rozbić boeinga w miejscu trudno dostępnym, żeby weryfikacja, czy drogocenny ładunek znajduje się na pokładzie była mocno utrudniona - zastanawia się ekspert lotniczy.

Według niego, najprawomocniejszą wersją wydarzeń jest jednak zaplanowane samobójstwo pilota. Tylko dlaczego pociągnął ze sobą 240 niewinnych osób i chciał jak najbardziej utrudnić lokalizację wraku?

(fot. WP.PL)
Źródło: (fot. WP.PL)

Po co pilotowi domowy symulator

Kolejnym ciekawym wątkiem, który elektryzuje społeczeństwo, jest fakt znalezienia w domu jednego z pilotów - 53-letniego Zahariego Ahmada Shaha - profesjonalnego symulatora lotu. To także wzbudza podejrzenia analityków i wskazuje na pilota jako odpowiedzialnego za zniknięcie malezyjskiego boeinga. - Trzeba zaznaczyć, że nie był to pełnowymiarowy symulator – tzw. slow motion o sześciu stopniach swobody - używany na końcowym etapie szkolenia pilotów. Na coś takiego nie byłoby stać nawet najbogatszego pilota. Była to wersja domowa, czyli trzy duże monitory zapewniające duże pole widzenia oraz odtworzona tablica przyrządów. Wszystko sprzężone z komercyjnym oprogramowaniem, które jest dostępne na rynku. Takie symulatory są bardzo realistyczne, jeśli chodzi o poziom odwzorowania rzeczywistości – mówi WP.PL redaktor naczelny „Skrzydlatej Polski”.

d3h0nzp

Jak dodaje, podobne urządzenia są wykorzystywane do szkolenia pilotów na początkowym etapie. Zanim kandydat wejdzie do dużego, drogiego symulatora, uczy się na stacjonarnym. Wyjątkowo rzadko zdarza się, żeby ktoś miał taki symulator w domu. - Poza tym zaskakujące jest, że pilotowi, który na co dzień bardzo dużo lata, chciało się jeszcze trenować w domu. Możliwe, że ćwiczył manewry, których nie mógł w pracy, bo to wydałoby się podejrzane. Ale równie dobrze mógł być pasjonatem i korzystać z urządzenia dla rozrywki - twierdzi Sobczak.

Czy naprawdę nikt nie widział Boeinga 777?

Samolot musiał przelatywać przez obszary krajów, które monitorują swoje strefy powietrzne. Dlaczego więc nikt nie zauważył niezidentyfikowanego obiektu? A może nie wiemy wszystkiego? We wtorek tajlandzkie wojsko podało, że jeden z jego radarów wykrył samolot, który mógł być zaginionym boeingiem, na kilka minut przed tym, jak z maszyną stracono łączność. Wcześniej nie przekazano tych informacji władzom Malezji ponieważ "nie było z ich strony takiej prośby".

Dlaczego poinformowali o tym dopiero po 10 dniach? - Trzeba zaznaczyć, że to informacje poufne. Dane z systemów obrony przeciwlotniczej objęte są tajemnicą państwową. Wina leży tu po stronie Malezyjczyków, którzy nie wystąpili do wszystkich sąsiadów z prośbą o pomoc w ustaleniu trasy boeinga. Ktoś niespecjalnie dobrze koordynuje te poszukiwania – mówi redaktor naczelny „Skrzydlatej Polski”.

d3h0nzp

Według niego, Malezyjczycy zwrócili się do Tajlandii o surowe zapisy z rejestratorów radarów, które mogłyby być wykorzystane w celach wywiadowczych. – Chodziłoby o rozpoznanie jak funkcjonuje obrona przeciwlotnicza danego państwa.

Australijska niewiadoma

- W przypadku Australii, 2600 km od wybrzeży kontynentu to na tyle duża odległość, że obrona przeciwlotnicza nie wymaga aż tak dużego zasięgu monitorowania. Dlatego analitycy lotniczy mogli nie zauważyć maszyny – mówi WP.PL Grzegorz Sobczak ze „Skrzydlatej Polski”.

Gdyby potwierdziło się, że szczątki odnaleziono w okolicach Australii, teoria o napadzie byłaby bardzo prawdopodobna. Maszyna miała lecieć w zupełnie innym kierunku - do Pekinu. Poszukiwania samolotu mają służyć wyjaśnieniu tej sprawy i podjęciu ewentualnych działań zaradczych na przyszłość.

d3h0nzp

W zorganizowanej przez rząd w Malezji operacji poszukiwawczej i śledztwie uczestniczą już przedstawiciele wielu państw. Jedną z wersji branych pod uwagę przez śledczych jest także zamach terrorystyczny.

Boeing 777 Malaysia Airlines z 239 osobami na pokładzie zniknął z radarów 8 marca, mniej niż godzinę po starcie z lotniska w stolicy Malezji, Kuala Lumpur. Samolot leciał do Pekinu. Koordynowane przez Malezję poszukiwania prowadzone przez wiele państw dotychczas nie przyniosły żadnych rezultatów.

Jan Stanisławski, Wirtualna Polska

d3h0nzp
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3h0nzp
Więcej tematów