"Dresiarz" z bombą atomową
Przeszło 20 lat temu pewien waszyngtoński polityk stwierdził , że "komuniści istnieją, a ślady ich stóp wciąż są groźne". Bez wątpienia, stwierdzenie to wydaje się być bardzo aktualne, jeśli weźmiemy pod uwagę sytuację panującą na Półwyspie Koreańskim.
Przyjęcie ostrzejszego kursu w kwestii koreańskiej zdaje się nieuniknione. Już w latach 70., przy omawianiu stosunków USA ze Związkiem Radzieckim zauważono, że: "nie sposób udobruchać tych, którzy nie mają zamiaru dać się udobruchać" (Theodore Draper). Polityka appeasmentu - co wiadomo z historii - nie przynosi na ogół spodziewanych rezultatów.
Jak do tej pory postawa USA wobec Korei Pn. była nadzwyczaj łagodna, mimo że państwo położone na północy Półwyspu Koreańskiego śmiało można uznać – używając młodzieżowego kolokwializmu - za "dresiarza społeczności międzynarodowej". Należy to tłumaczyć zaangażowaniem w Afganistanie i Iraku. Celem numer jeden bowiem, był i nadal jest - islamski terroryzm .
Ideologiczną podstawą do ostatecznego rozprawienia się z Koreą Północną jest sformułowanie koncepcji "osi zła". To sprytne rozwiązanie ze strony zaplecza politycznego Busha, daje mu praktycznie wolną rękę co do uzasadnienia wojny z państwami , które nie potrafią się przystosować do współpracy z demokracjami zachodnimi.
W perspektywie najbliższych lat konflikt z Koreą Północną może stać się jednym z najważniejszych wyzwań przed jakimi stanie administracja Busha. Korea Północna jest bowiem totalitarnym państwem o mentalności sprzed 50 lat, dysponującym w dodatku bronią atomową. Kwestia rozwiązania tego problemu nie będzie tak oczywista, jak to miało miejsce w przypadku obalenia reżimu Saddama Husajna, czy też rozbicia aL-Kaidy. Z takim przeciwnikiem USA nie zetknęła się od upadku Związku Radzieckiego.