Dostaje się jeden na dziesięciu. Były operator GROM-u Naval zdradza kulisy selekcji do elitarnej jednostki

Selekcja to bardzo ciężka fizycznie i wyczerpująca psychicznie próba. Jeżeli ze stu wysportowanych, zdrowych chłopaków zostaje dziesięciu, to chyba nie trzeba więcej komentarza - mówi były operator GROM-u Naval, który w swojej najnowszej książce "Ostatnich gryzą psy" (wyd. Bellona) zdradza kulisy rekrutacji do najbardziej elitarnej jednostki w polskich siłach zbrojnych. W rozmowie z Wirtualną Polską opowiada też o wojskowych absurdach, "komandosach z nadania" i o tym, dlaczego z GROM-u odchodzi się przed czterdziestką.

Dostaje się jeden na dziesięciu. Były operator GROM-u Naval zdradza kulisy selekcji do elitarnej jednostki
Źródło zdjęć: © Naval
103

WP: Co byś doradził komuś, kto marzy dziś o wstąpieniu do GROM-u i przygotowuje się do startu w selekcji?

- Żeby o tym nie marzył, ale przedsięwziął wszystkie swoje siły i środki, by to zrobić. Same marzenia i chęci nie wystarczają.

WP: Myślałem, że powiesz coś w stylu "Nic na siłę, po co się w ogóle męczyć, lepiej od razu zrezygnować". Tak "zachęcali" cię instruktorzy na twojej selekcji.

- Tak postępują instruktorzy, ale my powinniśmy skoncentrować się na samym sobie. Jeżeli ktoś na poważnie myśli o wstąpieniu do GROM-u, to powinien wziąć się w garść, nakreślić sobie plan i konsekwentnie wprowadzać go w życie. Natomiast cel takiego, a nie innego zachowania instruktorów jest bardzo prosty: żeby być operatorem GROM-u, trzeba samemu chcieć. Tu nikt cię na siłę do tej roboty nie zmusza.

WP: Odniosłem wrażenie, że przy rekrutacji do GROM-u dowódcy wychodzą z założenia, że zdrowego żołnierza mogą nauczyć niemal wszystkiego - świetnie strzelać, walczyć, wytrenować mięśnie i kondycję. Nie można nauczyć go jedynie cech charakteru - odwagi, mocnej psychiki, żelaznej woli, determinacji. Właśnie takich ludzi ma wyłowić selekcja?

- Wyobrażasz sobie, że będąc później doświadczonym żołnierzem, kiedy uczestniczy się w naprawdę długich i wyczerpujących misjach, o wiele cięższych niż selekcja, ktoś powie "Dosyć, ja dalej nie pójdę, nie zrobię tego"? Selekcja jest po to, by właśnie wyłowić ludzi, którzy nie tylko chcą, ale ich determinacja idzie w parze również z tężyzną fizyczną. Często jest tak, że ktoś jest duży i silny, ale wystarczy, że zmarznie i już się poddaje. Dlatego głowa jest równie ważna co mięśnie.

Obraz
© (fot. Naval)

WP: Co dla ciebie było najtrudniejsze podczas twojej selekcji?

- Była bardzo ciężka fizycznie, to jest ogromnie wymagająca próba. Ale też wyczerpująca psychicznie, bo będąc w zasadniczej służbie wojskowej byłem nauczony krzyku i popędzania, a tutaj nagle zostałem pozostawiony samemu sobie. Dlatego tak ważne jest, żeby mieć w sobie tę siłę, żeby chcieć. Nie ma żadnego zachęcania i dopingowania z boku, jak w przypadku sportowca, który na tej fali dostaje dodatkowej adrenaliny. Tu jesteś sam.

WP: Czytając twoją książkę odniosłem wrażenie, że akurat tobie najbardziej przeszkadzał brak stosownego ekwipunku. Za okrycie w nocy miałeś dwa worki na śmieci, które nie za bardzo ci pomogły, a wręcz przeciwnie. Od czasów twojej selekcji bardzo mocno rozwinął się rynek związany z survivalem i ruchami proobronnymi. Sklepy i internet pełne są specjalistycznych ubrań, drogich gadżetów i innego sprzętu. Jak ważne w selekcji jest odpowiednie dobranie wyposażenia?

- Z dzisiejszego punktu widzenia, patrząc na to, co miałem wtedy ze sobą, nie mógłbym powiedzieć, że byłem w jakikolwiek sposób przygotowany do selekcji (śmiech). Praktycznie przystąpiłem do niej w tym, co miałem na sobie. Dziś wchodzimy do pierwszego lepszego sklepu turystycznego i mamy do dyspozycji wykonane w kosmicznych technologiach specjalistyczne buty, odzież itp. Poza tym w książkach i internecie przeczytamy wszystko na temat tego, jak przygotować się do wypraw czy samej selekcji. Ja w 1998 roku nie wiedziałem nic. Kiedy buty mnie nie obcierały, kurtka była ciepła, a worek był nieprzemakalny, to myślałem, że mam wszystko. Okazało się jednak, że nie do końca.

Obraz
© (fot. BELLONA/Naval)

WP: Ktoś nie przeszedł selekcji właśnie przez kiepskie ubranie?

- Podczas mojej próby wielu chłopaków odpadło w ten sposób - w nocy tak zmarzli, że rano mieli już dosyć. Na pewno w tamtym czasie wyeliminował ich właśnie brak odpowiedniego ekwipunku. Nie wiem, jak poradziliby sobie z tym dzisiaj. GROM też jest o tyle mądrzejszy, że idzie z duchem czasu i tak zmienia selekcję, że nawet z najlepszym sprzętem jej przejście to nie jest spacerek. Jeżeli masz 100 wysportowanych, zdrowych chłopaków i z tej setki zostaje 10 osób, to chyba nie trzeba więcej komentarza.

WP: Od niedawna do służby w jednostkach specjalnych mogą zgłaszać się również cywile. To twoim zdaniem dobry krok?

- Bardzo dobry, bo GROM uczy wszystkiego od zera. Często doświadczenie wojskowe nie nadaje się w jednostce do niczego, a wręcz przeszkadza. W GROM-ie nie są ci potrzebne umiejętności, które można nabyć podczas szkolenia unitarnego, jak ścielenie łóżka czy krok defiladowy.

WP: Jak bardzo służba w elitarnej jednostce specjalnej odbiega od wyobrażeń kreowanych przez filmy czy gry komputerowe?

- Tu nie ma żadnego porównania. Film jest zawsze filmem, a gra grą. Często patrzę na gry, pokazywane w nich techniki, poruszanie się żołnierzy, broń, której używają. To są odpowiedniki tego, co jest w życiu. Ale w życiu mamy też rzeczywistość, która jest męcząca, gdzie pot zalewa oczy, gdzie śmierdzi i boli. W grze i filmie tego nie masz.

WP: Jako operator GROM-u szkoliłeś się w taktyce czarnej (walka w pomieszczeniach i uwalnianie zakładników), zielonej (działania poza terenem zurbanizowanym) oraz niebieskiej (działania w środowisku wodnym). Biorąc pod uwagę twoją ksywkę wnioskuje, że ostatnia najbardziej przypadła ci do gustu?

- Ksywa jest ksywą, a taktyka taktyką (śmiech). Tak naprawdę one są powiązane ze sobą. To są umowne nazwy dla działań o określonej specyfice, które w rzeczywistości przenikają się na teatrze działań wojennych.

Obraz
© (fot. BELLONA/Naval)

WP: Na początku swojej książki opisujesz historię, jak do jednostki GROM-u na Wybrzeżu przyjeżdża z Warszawy oficer, żeby przeprowadzić regulaminowy egzamin z wuefu. Jaki to miało sens? Przecież mówimy o najbardziej elitarnej jednostce w kraju i jednej z najlepszych na świecie.

- W armii jest takie obiegowe powiedzenie, że gdzie zaczyna się wojsko, tam kończy się logika. Są przepisy i rozkazy, z którymi się po prostu nie dyskutuje. Tak ktoś wymyślił i tak jest. GROM jest jednostką, która podlega ministrowi obrony narodowej, więc ją też przepisy obowiązują. Tak że niezależnie od tego, że świetnie biegamy, pływamy i strzelamy, to i tak raz do roku musi ktoś przyjechać z dowództwa i zobaczyć to na własne oczy.

WP: Może chodziło o sprawdzenie tych, których określiłeś mianem "komandosów z nadania". Oni naprawdę mieli problem, żeby podciągnąć się na drążku więcej niż kilka razy, tak jak to opisujesz?

- Tak, niestety był taki czas, że jedni i drudzy dowódcy jednostki, którzy przychodzili z zewnątrz, z politycznego nadania, ściągali do GROM-u swoich ludzi. Oni nie musieli przechodzić selekcji, choć należy podkreślić, że nigdy też nie byli prawdziwymi operatorami, nie należeli do zespołów bojowych. Pracowali jako żołnierze w pomocniczych służbach jednostki.

WP: Nie było napięć pomiędzy tymi "komandosami z nadania" a operatorami, którzy na awans do GROM-u musieli uczciwie zapracować morderczą harówą i hektolitrami wylanego potu?

- Oczywiście były pewne spięcia na tej linii, bo mogli korzystać z tego wszystkiego, na co myśmy zapracowali, na noszenie odznaki GROM-u i szarego beretu. Nawet jedna osoba z takiego nadania to było dla nas o jedną osobę za dużo. Ale trafili się też porządni żołnierze, co z czasem zapracowywali na to, by zostać naszymi kolegami.

Obraz
© (fot. BELLONA/Naval)

WP: Jak często w GROM-ie mieliście do czynienia z wojskowymi, regulaminowymi absurdami? Na przykład jak wspomniany przez ciebie w książce dzienniczek obecności czy to nieszczęsne liczenie łusek po strzelaniu na poligonie?

- Dla mnie typowe wojsko to była mocno skostniała instytucja, która w ogóle nie przystaje do zmieniającego się świata. Regulaminy i przepisy z lat 60. i 70., które w XXI wieku kompletnie mijały się z rzeczywistością, wręcz nie pozwalając na nic. One zostały i myśmy się z nimi na co dzień zderzali. W zwykłym wojsku, gdzie jest dowódca i rozkaz, gdzie nie ma kreatywności, to mogło tak zostać i funkcjonować jeszcze przez kolejne tysiąc lat. Jednak u nas w GROM-ie, chcąc robić coś więcej, być lepszym, sprawniejszym, korzystać z nowych technologii, musiałeś to w jakiś sposób omijać. Pomyśl sobie, ile czasu musiałbym stracić na zbieranie i liczenie pięciu tysięcy łusek z jednego treningu na strzelnicy.

WP: Ale swoje musiałeś odbębnić.

- Tak. Jeżeli masz przełożonego, który jest dowódcą regulaminowym i nie pozwala ci ominąć tych niedorzeczności, to niestety, rozkazy trzeba wykonywać.

WP: Czym byli GROM-owcy zajmują się zazwyczaj na emeryturze? Nie wszyscy piszą książki.

- To są nadal fajni, kreatywni faceci. Przede wszystkim mamy wojskową emeryturę, więc nie musimy nic. Jednak nie znam nikogo, kto by sobie nie poradził po odejściu z GROM-u. Każdy znalazł sobie jakąś niszę - jedni prowadza firmy zajmujące się ochroną osób, ale są też tacy, którzy są dyrektorami i menedżerami w branżach zupełnie niezwiązanych z bezpieczeństwem. Ja akurat piszę książki i biegam.

Obraz
© (fot. BELLONA/Naval)

WP: Służba w GROM-ie jest tak intensywna, że raczej odchodzi się w stosunkowo młodym wieku?

- Operatorów można porównać do wyczynowych sportowców, którzy też kończą kariery w sile wieku. W moim przypadku 14 lat ciężkiego treningu, skoków, nurkowania odcisnęło silne piętno na organizmie. A żeby wykonywać robotę operatora GROM-u, musisz być w 100 procentach sprawnym fizycznie. Po kilkunastu latach takiej służby trzeba powiedzieć "dziękuję". Niektórzy zostają dłużej, ale przechodzą do komórek szkoleniowych albo pomocniczych. Bycie 40-letnim szturmowcem to jest już naprawdę duże wyzwanie dla organizmu.

WP: Czy mówimy też o piętnie odciśniętym na psychice, jak zespół stresu bojowego?

- Nam to za bardzo nie groziło, bo nawet robiąc najgorszą robotę byłem zawsze w grupie przyjaciół, braci. Będąc w takim środowisku, gdzie masz wsparcie, dużo łatwiej jest przetrwać traumę niż w otoczeniu typowo wojskowym, gdzie jest dowódca i rozkaz do wykonania. Ja przez moje 14 lat w GROM-ie służyłem z ludźmi, których wręcz kocham. Inną sprawą jest, że operator jadąc na pierwszą operację bojową jest po całym cyklu szkoleń i przygotowań, po zmianie mentalnej. Natomiast żołnierze z liniowych jednostek są najczęściej od razu rzucani na głęboką wodę. Przede wszystkim są młodsi i wątpię, by ich trening był tak realistyczny, jak nasze. To wszystko powoduje, że nagła zmiana środowiska, gdzie wybuchają pojazdy, a kolegom odrywa kończyny, kończy się urazem w psychice. Tu się nie ma co dziwić, bo to duże przeżycie.

Wybrane dla Ciebie

Wykrzykiwał "Allahu Akbar". Jedna osoba nie żyje
Wykrzykiwał "Allahu Akbar". Jedna osoba nie żyje
Nowy komunikat Watykanu. "Stan zdrowia papieża dalej krytyczny"
Nowy komunikat Watykanu. "Stan zdrowia papieża dalej krytyczny"
USA z wezwaniem do ONZ. "Jest zgodna z poglądem Trumpa"
USA z wezwaniem do ONZ. "Jest zgodna z poglądem Trumpa"
Nowa umowa o minerałach. Gorsze warunki dla Ukrainy
Nowa umowa o minerałach. Gorsze warunki dla Ukrainy
Dramatyczna akcja ratunkowa na jeziorze Bukowo
Dramatyczna akcja ratunkowa na jeziorze Bukowo
Wrze w Niemczech. Tłumy wyszły protestować, demonstracje w 30 miastach
Wrze w Niemczech. Tłumy wyszły protestować, demonstracje w 30 miastach
Przed nim kluczowe spotkanie. Andrzej Duda już w Waszyngtonie
Przed nim kluczowe spotkanie. Andrzej Duda już w Waszyngtonie
Kryzys w Rosji. Sankcje zabolały mocniej, niż sądzili
Kryzys w Rosji. Sankcje zabolały mocniej, niż sądzili
Biały Dom potwierdził spotkanie Trumpa z Dudą. Podano szczegóły
Biały Dom potwierdził spotkanie Trumpa z Dudą. Podano szczegóły
Papież Franciszek zrezygnuje? "Bardzo mało prawdopodobne" [OPINIA]
Papież Franciszek zrezygnuje? "Bardzo mało prawdopodobne" [OPINIA]
Hołownia ostro o rywalu. "O tym pan Mentzen wam nie powie"
Hołownia ostro o rywalu. "O tym pan Mentzen wam nie powie"
Rozmowy o końcu wojny. Jak oceniamy działania rządu?
Rozmowy o końcu wojny. Jak oceniamy działania rządu?