PolskaCo się dzieje w głowie Jurka Owsiaka?

Co się dzieje w głowie Jurka Owsiaka?


Nie jestem dalajlamą, że spokojnie, taka karma, przeczekajmy, tylko gdzieś bym przyłoił albo przyk....ł – mówi 55-letni Jurek Owsiak, autorytet numer jeden wśród młodych Polaków*

Co się dzieje w głowie Jurka Owsiaka?
Źródło zdjęć: © PAP

Piotr Najsztub:No i doigrałeś się... Jesteś autorytetem.

Jurek Owsiak: Ale jestem autorytetem logicznym, bez żadnego puszczania oka do publiczności. Choć od kilku lat tłumaczę, żeby oddzielać moją popularności telewizyjną od instytucji Orkiestry i od cech związanych z autorytetem. Ale jednak coś się porobiło, jeśli powstaje za tobą konkretne dzieło, które ma wpływ na wielu ludzi i nie jest tylko gadaniem w telewizji.

Może jesteś autorytetem, bo w tym rankingu „Rzeczpospolitej” jesteś jedynym, który mówi tysiącom: róbcie tak i tak, a oni to robią.

– Jeżeli to nas przybliża do jakiejś definicji autorytetu, to znaczy, że wstaje gość, gościówa i o coś prosi, a ludzie to robią, to u mnie tak się dzieje. I Finał, i Woodstock opierają się na działaniach ogromnej zbiorowości. My to zdefiniowaliśmy jako umowę społeczną, dżentelmeńską, nieopartą na żadnych umowach pisemnych, tylko na danym słowie. Kiedy mówimy: zbierajcie pieniądze, jest między nami umowa, że nie porywacie się na tę kasę w tekturowym pudełku, róbcie to także dla siebie, a deklaracja, że się będzie wolontariuszem, to obowiązek. Tak samo jest z Przystankiem Woodstock. Ze sceny sobie mówimy tak: musimy wspólnie oddziaływać na siebie, dokładnie mówimy, co my wam dajemy i czego od was oczekujemy. I okazuje się, że ludzie się do tego stosują.

Czy to jest umowa społeczna, czy raczej już Rodzina Jurka Owsiaka?

– Jak zwał, tak zwał. Trochę się boję tego drugiego i od tego uciekam. Ale cały ten ranking obnażył też pewną rzecz: chyba za szybko ogłoszono istnienie pokolenia Jana Pawła II. To jemu przylepiano najróżniejsze myśli czy pozycję w społeczeństwie, on sam o to nie zabiegał. Tak polskie społeczeństwo często buduje pomnikowość różnych postaci. Pokolenie Jana Pawła II sformułowane zostało dla mnie sztucznie, nierzetelnie, w sposób za szybki. Mówienie o pokoleniu wszędzie tam, gdzie jest grupa młodych ludzi czemuś wiwatująca, na przykład wielkiej postaci, jest trochę na wyrost.

Przez kilkanaście lat miałeś do czynienia z kolejnymi rocznikami młodych ludzi. Oni czymś się różnią między sobą?

– Nie, i powiem więcej – ludzie, którzy przyjeżdżają na Przystanek Jezus, kompletnie niczym się nie różnią od reszty. Lednica, jak widzę zdjęcia, to jest tak jakby Woodstock, może trochę czystszy, i tam się celebruje zupełnie inne sytuacje niż u nas, ale to są podobni ludzie.

Czy to znaczy, że te kolejne pokolenia nie miały jakiejś swojej charakterystycznej cechy, że tak dorastają i znikają w dorosłości?

– Może tak być. Czasem spotykam się z określeniem „pokolenie Fundacji”, ale tylko z punktu czysto statystycznego. Zbierają dla nas pieniądze dzieci ludzi, którzy dla nas zbierali 17 lat temu, i sobie mówimy: o, pokolenie Orkiestry. Ale są różni. Nie wciskam im na siłę, że muszą słuchać tej samej muzyki co ja, mieć te same wartości. Nie ogarniam wszystkich ramieniem i jeżeli mówię na Przystanku: przeżyj go trzeźwo, to adresuję to do tych, którzy stoją pod sceną. Nie powtarzam tego z telewizora we wrześniu, w październiku, listopadzie, nie mówię: przeżyjcie trzeźwo życie, prywatkę, wycieczkę.

Autorytet jednak jest słuchany. Poznajmy więc twoje poglądy. Czy jesteś pacyfistą?

– Tak, jestem pacyfistą. Mało tego, pacyfistą cały czas się uczącym.

Czego?

– Żeby nie być agresywnym, ze sceny też mówię: nie bądźcie agresywni. Pacyfizm odbieram jako zdecydowane przeciwstawienie się działaniom zbrojnym, siłowym, które mają rozwiązać jakąś sytuację.

Jesteś przeciwnikiem naszej obecności wojskowej w Iraku i coraz większej w Afganistanie?

– Tak, nawet o tym mówiłem wyraźnie, kiedy byłem w Iraku, kiedy pojechałem po iracką dziewczynkę: panie generale, nie wiem, co my tutaj robimy, ale kiedy tu już jesteśmy, to gratuluję profesjonalizmu. Gdybym miał powiedzieć, czy mamy jechać do Afganistanu, tobym powiedział: w ogóle nie wiem, czego tam szukamy, to nie jest miejsce dla nas. Z drugiej strony, na przykład z okazji wybudowania wioski wojskowej na Przystanku Woodstock, mówię, że interesuje mnie najwyższy profesjonalizm: proszę przyjechać z tym, co macie najlepszego u siebie w wyposażeniu, żeby młody człowiek to wszystko obejrzał i żeby z pierwszej ręki dowiedział się, jaka jest u was robota: bezpieczna, niebezpieczna, dobrze się zarabia czy źle się zarabia.

Fascynujesz się militarnymi zabawkami?

– Tak jak wszyscy.

Pacyfista...

– Absolutnie nie ma tu żadnej ściemy. Chodzę w bojówkach. Trzeba pamiętać, że to właśnie wszystkie wynalazki militarne spowodowały bardzo dużo naszych ułatwień w życiu.

Inny aspekt współczesności: sieć i własność intelektualna w sieci. Czy piractwo to jest przestępstwo, czy korzystanie z dobrodziejstwa cywilizacji?

– Jestem absolutnie za ochroną praw zastrzeżonych.

Piractwo jest przestępstwem i powinno być karane?

– Albo powinniśmy mieć takie zabezpieczenia, żeby nie móc tego robić, albo istotnie piractwo powinno być kosztowne.

Nie jest.

– Nie jest, a powinno być karane. I teraz czy to powinno być karane dziesięcioma batami na gołą dupę na rynku...

Kary cielesne są zabronione w cywilizowanym świecie.

– No dobra, to w takim razie wskazanie go palcem w centrum, na rynku czy wywieszenie jego foty...

A więzienie?

– Więzienie... Jestem zwolennikiem braku w tej sprawie bezkarności, ale jaka kara – słowem, czy wykluczeniem z jakichś kontaktów społecznych? Nie wiem, ale moja psychika zdecydowanie mówi: piractwo to rzecz niedobra. Nigdy z tego nie skorzystałem. Płyty kupuję w sklepie. Nauczyłem też tego moje dzieciaki, że etyka wymaga mieć towar pełnowartościowy. Nie chodzę po bazarach za fałszywkami i podróbkami, czekam na przecenę w dużych supermarketach. Nie zdarzyło mi się chyba w tym 20-letnim życiu w Polsce współczesnej kupić czegoś, co by miało jakieś cechy nielegalności. Tak, jestem za karaniem. Tak, jak jestem pacyfistą w dobrych wojskowych spodniach.

Jest problem związany trochę z genetyką, dziś głośno o zapłodnieniu in vitro. Nauce powinno dać się wolność w tej sprawie czy powinniśmy patrzyć na ręce, ograniczyć, postawić tamę badaniom poza pewną granicą?

– Jestem za tym, żeby granice istniały, oparte na etyce. Już teraz istnieją oparte na religii. Człowiek religijny często się nie zastanawia, tylko po prostu z buta mówi: to już jest granica, której nie mogę przekroczyć.

A jeśli ludzie religijni decydują w tych sprawach o życiu ateistów? Tak mamy w Polsce.

– Na razie wierzący nie decydują o moim życiu.

W komisji bioetyki, która działa przy premierze i ma zająć się sprawami biotechnologii, genetyki, in vitro, jedynym Kościołem, który jest reprezentowany, jest Kościół katolicki i jego zdanie jest tam dominujące.

– Nie wiedziałem o tym... Więc o tym trzeba dyskutować.

Nie dostrzegasz ingerencji Kościoła w świeckie państwo?

– Dostrzegam i bardzo często o tym mówię publicznie. Przedstawiać swoje etyczne postulaty powinny wszystkie religie. Ale decydować powinno świeckie państwo. Kiedy my na Przystanku Woodstock spotykamy się z rabinem i arcybiskupem, to nie próbujemy ludziom powiedzieć, kogo jest więcej i co jest na pewno lepsze. Nie mamy nic przeciwko, żeby w sprawie etyki usłyszeć głos rabina, imama.

Kochasz muzykę?

– Tak.

Co to znaczy?

– Ona jest cały czas we mnie. Szanuję jej twórców. Pasjonuję się ich życiem, czytam, jak wyglądało jej tworzenie. Potrafię rozpoznać i oddzielić klimaty hucpy, czyli muzyki robionej bez żadnych wartości, mechanicznej papki, od muzyki, która zaczyna mnie kręcić, i mówię: dobra, zobaczymy, co ten artysta dalej zrobi.

Ale kręci cię, bo co?

– Bo trafia w moją strunę myślową, nie drażni mnie. Denerwują mnie dzisiejsze dźwięki epoki syntezatora łupanego. Słucham muzyki, która we mnie coś rozwija... Jadę na przykład do Norwegii, do Islandii i kupuję ich muzykę, naturalną, bo muszę mieć do programu jako tło, i nagle natrafiamy na coś, co nazwaliśmy „dudy norweskie”, „dmuchane lodowce”, przedziwna muzyka z zimnych rejonów mnie porusza. Jak słucham Boba Dylana czy Led Zeppelin, czy The Beatles, to zaczyna mi się wyświetlać w głowie film, przypominają mi się dawne chwile. Wspomnienia w moim wieku przylepiają się do muzycznych klimatów.

Zdarza ci się płakać podczas słuchania muzyki?

– Oj, tak. Popłakałem się w zeszłym roku, kiedy Mazowiecka Operetka imienia Jana Kiepury i inni artyści z wesołym Ochmanem zaczęli śpiewać „O sole mio!”. Wzruszyłem się, bo 200 tysięcy ludzi słuchało tego, a ja się bałem, czy oni w ogóle podejdą do sceny, bo operetka. Zaśpiewali „Wróć do Sorento”, ale tenor zmienił tekst na: „Jurek, wróć do Kostrzyna za rok...”. Skończyli i wybuchł huragan braw, a mnie łzy stały cały czas w oczach. Oczywiście nie jestem facetem, który łzę uroni, kiedy leci pięknym anielskim głosem „Ave Maria”.

Chór cię najbardziej wzrusza?

– Na mnie największe wrażenie zrobiły chóry gregoriańskie we Wrocławiu, których tam jest od cholery i ciut, ciut, bo tam są wszyscy przesiedleńcy. Myśmy tam w stanie wojennym robili witraże u dominikanów i kumpel mówi: chodź posłuchamy, bo tu jest bardzo dużo chórów. Posłuchaliśmy i prawosławnych chórów, i tych gregoriańskich – i to jest wzruszające. Z kolei przy spotkaniu z Mandelą słuchałem chórów zuluskich, przepięknie ustawione głosy. Dreszcz chodził mi po plecach. Na całym świecie słuchałem pięknie śpiewających nawet proste pieśni. A Polacy w ogóle nie śpiewają. Gdziekolwiek pojadę w świat, siadamy przy ognisku i dupa. Byliśmy w Libii, na pustyni, w towarzystwie czterech Libijczyków z miejscowym policjantem, przemiłymi ludźmi, którzy robili herbatę. Alkoholu tam nie ma, więc dla Polaka jest to trudniejsze niż lot na Księżyc, wytrzymać dwa tygodnie bez alkoholu... A wieczorem ci Libijczycy siadali, śpiewali pieśni, a potem do nas mówią: teraz wy. A my jedna zwrota, „Morza szum, ptaków śpiew...”, „Mówią o
mnie w mieście...” i nagle się okazuje, że na drugiej zwrotce już pozostaje tylko jeden głos, milkniemy. Edukacja artystyczna związana z prostą, życiową nawet sztuką leży w powijakach. Jak my nie mamy tej edukacji, to lekarz, który będzie kończył akademię medyczną, nie będzie w pełni człowiekiem...

A trzeba wrócić do etyki tego zawodu, którą my spotykaliśmy u ludzi, kiedy zaczynaliśmy granie Orkiestry. Spotykaliśmy lekarzy, z którymi mieliśmy wspaniałe kontakty, czego nie mogę powiedzieć o tym młodym pokoleniu, które jest takie technokratyczne, bardzo światłe, znające języki, znające różne nowinki, literaturę, a gdzieś tam pogubiło coś po drodze. Coś takiego, że nie mogę powiedzieć: stary, zrób to od serca, weź ścierkę, umyj to wszystko, a my z tym sprzętem przyjedziemy, nie czekaj, aż tu przyjedzie ekipa remontowana. Część jest do rany przyłóż, a część w ogóle tego nie rozumie. I jest tak też dlatego, że za moich czasów to ja wiedziałem, kto to jest Dunikowski, i nie było ważne, czy wystukał z kamienia koleżkę w hełmie i z pepeszą. Znałem Jana Brzechwę czy Tuwima. A teraz powiedz człowiekowi, który ma 20 lat: wymień nazwisko rzeźbiarza.

Czy w związku z tym, co się wokół ciebie dzieje, choćby z tym ostatnim rankingiem, będziesz bardziej aktywny publicznie, nie tylko w Orkiestrze i Przystanku? Zaczniesz się wypowiadać na różne tematy?

– Ależ już jestem! Mój przedostatni list otwarty był do pana Wałęsy: „Panie Lechu, jak już ktoś będzie skakał, to przyjdę i z baśki przyłożę”. Oczywiście przeczytałem, że jestem cham i bydlę, że to jest taki język knajacki. A ja, nagle autorytet, takimi chamskimi słowami powtarzam jeszcze raz: symbolicznie z baśki mogę każdemu przyłożyć, bo po prostu Lech Wałęsa jest niezwykle ważny. Oczywiście kiedy był czas powstawania tak zwanej pomroczności jasnej jego syna, który się władował w samochód drugiej osoby – ze szkodą dla niej – a dla mnie było jasne, że wtrąciły się w to „nadprzyrodzone siły”, żeby sąd był łaskawy, to psioczyłem na Wałęsę. To mi podnosiło ciśnienie, ale z drugiej strony nie dopuszczam do siebie tego całego dętego szumu dyskredytującego Wałęsę. I będzie Lech Wałęsa wielkim gościem na Przystanku Woodstock. Ostatni list był o kasę na premię za Euro 2012, którą urzędnicy wzięli. Napisałem: panowie, kurna chata, premie są potrzebne, trzeba je płacić, bo one stymulują. Tylko że u nas w fundacji w
ciągu roku dla 25 osób, które są zatrudnione, wypłaciliśmy za cały rok 60 tysięcy premii. I to są premie regulaminowe. Takie premie mamy prawo dać, one stymulują i cieszą. I napisałem: tym ludziom za wykopanie dziury w ziemi taka premia... Może dawać, jak już z tej dziury coś wyskoczy? Oddajcie to na tacę, najlepiej pozarządową! Zaczęło to hulać w Internecie, a po chwili pieniądze wróciły do właściciela.

Czyli jesteś autorytetem skutecznym.

– Tak samo pisałem list otwarty do Tadeusza Rydzyka, żeby chował wszystkie rachunki za wiertła, bo jak później będzie rozliczenie, to nie będzie przebacz. Bo mówimy oficjalnie jako instytucja pozarządowa, że jesteśmy przeciwni temu, aby w sposób nieuregulowany przepisami wydawać pieniądze na utrzymanie, a niektóre fundacje do tego dążą, żeby nikt tego nie kontrolował. My uważamy, że można wydać do 10% środków, a i z tych 10% trzeba się bardzo dobrze rozliczyć. Podobnie powinien myśleć każdy, kto rządzi nie swoim pieniądzem. Teraz na Woodstock przyjeżdża minister z Magdeburga i pod całą korespondencją upierdliwie, bo już trzy były pakiety korespondencji, jest dołączony cały koszt tego przyjazdu, że samochód kosztuje 500 euro, a razem będzie to kosztowało niemieckiego podatnika chyba 11 tysięcy euro. I to jest u nich zwyczajowe. Nie mam nic przeciwko temu, żebym wiedział, taki standard, że wyjazd policji dzisiaj do KDT kosztował tyle i tyle, wyjazd posła z delegacją tyle i tyle. Nie mam nic przeciwko – tylko
chcę wiedzieć.

Orkiestra, Przystanek Woodstock, program szkoleń w szkołach z ratownictwa medycznego. Co dalej, autorytecie?

– Edukacja we mnie teraz siedzi bardzo mocno. Po 17 latach opowiedzieliśmy sobie tutaj o naszych planach na przyszłość. Są bardzo ambitne. Za 10 lat chcemy, aby „Made in Poland” było takim przy nas prawdziwym symbolem, żebyśmy trafili „do wiadomości” na całym świecie. Kiedy jedziemy na międzynarodowe konferencje medyczne, bo już nas tam znają, mówią: a, to ten śmieszny koleś, ale w takim pozytywnym znaczeniu. Trzy tygodnie temu była konferencja w Brukseli w sprawie narkotyków. Powołali komisję, kolejne tomy będzie drukowała, i zaprosili z 22 krajów każdego, kto coś robi. Zaprosili i nas jako fundację z Polski – byliśmy zdziwieni. Siedzieliśmy przy takim wielkim okrągłym stole, tłumaczyli nas na 22 języki, starałem się mówić wolno i puściliśmy im pięciominutowy film o Woodstock. Wbiliśmy ich w ziemię, bo oni ględzili o jakichś standardowych działaniach, jak mówić o narkotykach, co robić itp., itd. A my pokazujemy koncert, na którym w jednym miejscu jest 200 tysięcy ludzi i nie mamy z tym kłopotu, ponieważ o
tym z nimi ze sceny rozmawiamy. Kopary im kompletnie opadły... I przystąpiliśmy do tego programu. Powiedzieliśmy sobie tak: teraz musimy z tego zrobić naszą polską metodę, „Made in Poland”. Miałbym cholerną satysfakcję, jakby ktoś powiedział za 10 lat: zróbcie to jak Polacy. Druga rzecz – przez te 10 lat musimy mocno postawić na edukację, bo za moment ten sprzęt kupimy i będzie. I edukacja, począwszy od pielęgniarek, a skończywszy na lekarzach, będzie szalenie ważna. Ostatnio miałem spotkanie we Wrocławiu, to się nazywa salon profesora Tutki. Zbiera się cała elita wrocławska: artyści, malarze, profesorowie, wykładowcy i rektorzy szkół. Ci ludzie opisali teoretycznie to, o czym my tutaj mówimy, że jest taka etyczna tama na działaniach, co zrobić z edukacją, jakim ja jestem czy nie jestem autorytetem. Wstawali i mówili: jestem wykładowcą czy rektorem wyższej szkoły, politechniki, to, co pan mówi, to trzeba zauważyć, że już Nietzsche pisał... Zobaczyłem mnóstwo ludzi starszych ode mnie, którzy jednogłośnie
powiedzieli, że to, o czym mówię, jest bardzo ważne. Etyka zawodu lekarza, mówił rektor akademii medycznej, z tym jest problem. Czuliśmy, że musimy mocno nacisnąć na ten punkt, bo to jest ważne. Więc jeżeli Orkiestra pójdzie w tę stronę, to może stać się prawdziwym autorytetem. Ale boję się ten autorytet łączyć ze mną, bo to jest troszkę niebezpieczne przy moim stylu życia, niektórych nawykach. Nieraz na kogoś ryknę, nieraz spędzam czas przy miłej rozmowie biesiadnej, a nieraz się mylę w czymś.

Czyli wolisz, żeby autorytet miała Orkiestra?

– Zdecydowanie, ponieważ w wielu rzeczach... No, co tu dużo mówić, nieraz jestem małostkowy. Nie jestem dalajlamą, że spokojnie, taka karma, przeczekajmy, tylko gdzieś bym przyłoił albo przykurwił. A autorytety to długa broda, fotel wygodny.

Jurek, ty nie przestajesz właściwie mówić. Zdradź mi, co się dzieje w twojej głowie, jak w końcu zamykasz usta na dłużej?

– Film, jeden wielki film.

To znaczy?

– Widzę obrazy. Są ludzie, którzy nadają kolor literom, nutom, dźwiękom, pomaga im to tworzyć, ale też trochę ich to boli. Ludzie, którzy mają niesamowitą pamięć, nie chodzą na plażę, bo mają kłopot, zaczynają liczyć ziarenka piasku.

No a ty co masz?

– Ja mam film. W nim mam rozmowy, sytuacje, często takie jak z „Piły mechanicznej 8”. Działam, jakbym był z tego filmu, krew się leje.

Czyli wolisz mówić, bo wtedy piłę wyłączasz?

– Nie aż tak, ale... Przede wszystkim mam niesamowite fabularyzacje wszystkiego. Jeżeli jadę samochodem i słucham muzyki, to bardzo często jestem właśnie jej wykonawcą. Myślę: cofnę ten kawałek i jeszcze raz to zaśpiewam, och, jak tu pięknie zagrałem, teraz gram na gitarze, jestem na scenie... Ale często buduję sobie obrazy, w których jest bardzo dużo dialogowania. Czyli jeżeli ja nie mówię, to gada mój łeb. A jak oglądam film w telewizji, to często jakaś scena, wątek się kończy, ale ja go dalej prowadzę, samodzielnie, w głowie. I jeśli mi w niej jakiś gość podpadł, to u mnie ma przechlapane. Film sobie leci dalej beze mnie, a ja nie spocznę, zanim go w moim filmie nie dopadnę.

Rozmawiał Piotr Najsztub

*Według badań Millward Brown SMG/KRC z lipca 2009 roku

Jurek Owsiak, lat 55, twórca Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, festiwalu Przystanek Woodstock, Towarzystwa Przyjaciół Chińskich Ręczników oraz kontrowersyjnego hasła: „Róbta, co chceta”. W latach 70. zafascynowany festiwalem Woodstock i kulturą hipisowską, pod koniec następnej dekady sam zajął się organizacją koncertów i punkowych maratonów. Po krótkiej przygodzie z Rozgłośnią Harcerską, w latach 90. prowadził audycje autorskie na antenie radiowej Trójki i Jedynki. Przy okazji pierwszego Finału WOŚP w 1993 roku związał się z TVP 2 (programy „Kręcioła”, „Bezpieczne wakacje”), z którą rozstał się dopiero przed dwoma laty, gdy założył własny kanał telewizyjny O.TV.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wośpwoodstockowsiak
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)