Cesarz w szoku
8 lutego 1807 r. pod Iławą Pruską stoczono jedną z najkrwawszych bitew w dziejach świata. Na polu bitwy poległo i zostało rannych 27 tys. Rosjan, 3 tys. Prusaków i 20 tys. Francuzów.
Pierwszym poważnym sprawdzianem dla stworzonej przez Napoleona Bonaparte Wielkiej Armii (siedem korpusów, każdy po trzy dywizje, kawaleria i gwardia wraz ze służbami pomocniczymi, łącznie ok. 150 tys. ludzi) stała się kampania austriacka 1805 r. Zakończona bitwą pod Austerlitz 2 grudnia 1805 r., ukazała niezwykłą sprawność bojową poszczególnych jednostek, ale nie dała Francji i jej cesarzowi wymarzonego dłuższego pokoju i pełnej dominacji nad Europą. Berlin, który nie zdążył wystąpić zbrojnie po stronie III koalicji antyfrancuskiej, postanowił samodzielnie spróbować szczęścia kilka miesięcy później. Wywodzący się z fryderycjańskiej szkoły wojennej generałowie pruscy z lekceważeniem wypowiadali się o francuskiej zbieraninie i jej wodzu, widząc w nim parweniusza i uzurpatora, którego należy nauczyć moresu. Dla Rosjan dzielona z Austriakami porażka pod Austerlitz stanowiła zbyt gorzką do przełknięcia pigułkę. Jeszcze bardziej upokarzająca okazała się napoleońska propaganda kpiąca z cara i godząca w honor jego
armii. Ostatecznie doprowadziła do tego, że Aleksander I stał się śmiertelnym wrogiem cesarza Francuzów.
Wojna z Francją wywołała w Prusach falę patriotycznego uniesienia. Przekonanie o niezwyciężoności własnej armii było tak wielkie, że nikt z poddanych Fryderyka Wilhelma III nie dopuszczał myśli o niepowodzeniu. Sen o potędze został rozwiany w ciągu niecałego tygodnia. 8 października 1806 r. korpusy francuskiej Wielkiej Armii przekroczyły granicę, a sześć dni później w bitwach pod Jeną i Auer-stadt Prusacy doznali największej klęski w swoich dziejach. Nim minął kolejny miesiąc, potężna do niedawna monarchia przestała w praktyce istnieć, tracąc największe twierdze i niemal całe terytorium. Lecz właśnie wówczas, gdy oddziały francuskie szły niepowstrzymanie na wschód, zbliżając się do linii Wisły „żołnierze Aleksandra zaczęli płynąć na zachód ze swoich bagien i stepów” – jak ujął to szkocki historyk Archibald Macdonell. Naprzeciw Wielkiej Armii podążały rosyjskie wojska generała Bennigsena, liczące ponad 62 tys. ludzi, a za nimi armia generała Boxhöwdena w sile ok. 50 tys. żołnierzy. Starcie dwóch największych
europejskich potęg stało się nieuniknione.
Twardzi Rosjanie
We wspomnieniach poświęconych kampanii polskiej 1806/1807 r. niezmiennie pojawiają się dwa pojęcia: głód i błoto. W listopadzie rozpadały się ulewne deszcze. „Piechota przywiązywała sznurkami do nóg buty, aby nie pogubić ich w błocie, karabiny zaś miała na plecach, by obie ręce były wolne do wyciągania kolejno każdej nogi z lepkiej, błotnistej mazi” – pisał Macdonell. Najpopularniejszymi polskimi słowami, jakie poznali francuscy żołnierze, były „chleb” i „nie ma”. Trudno się dziwić, że w tych warunkach mniej groźny wydawał się im przeciwnik zapamiętany spod Austerlitz, gdzie łatwo oddał pole.
Starcia pod Czarnowem i Nasielskiem tuż przed Bożym Narodzeniem pokazały jednak nowe oblicze rosyjskiej armii. Dywizja generała Ostermana, atakowana przez przeważające siły korpusu marszałka Davouta, wycofała się bez oznak paniki dopiero po całonocnym boju i utracie co czwartego żołnierza. 26 grudnia pod Pułtuskiem i Gołyminem Rosjanie znów stawili zacięty opór, korzystając z przewagi ogniowej, jaką zapewniała im dużo silniejsza artyleria. 20 stycznia 1807 r. Rosjanie rozpoczęli ofensywę, zamierzając zepchnąć Francuzów na lewy brzeg Wisły. Bennigsen, mianowany dowódcą wszystkich sił rosyjskich, dysponował 85 tys. ludzi do zadań głównych i ponad 40 tys. w osłonie, w tym korpusem pruskim generała Lestocqa. Siły Wielkiej Armii były większe – 110 tys. żołnierzy przeznaczonych do bezpośrednich działań i ok. 40 tys. w osłonie. Plan Napoleona przewidywał powtórzenie manewru spod Jeny – wdarcie się pomiędzy idącego na zachód przeciwnika i jego podstawę operacyjną, odcięcie mu odwrotu i narzucenie rozstrzygającej
bitwy, która zakończy kampanię. Bennigsen, między innymi dzięki przypadkowemu przejęciu rozkazów dotyczących francuskich planów, uniknął pułapki i po starciu pod Olsztynem 2 lutego cofnął się i traktem królewieckim odszedł na północ. Kilkadziesiąt godzin później Wielka Armia ruszyła w pościg za Rosjanami. Jej poszczególne korpusy szły w pewnym oddaleniu. Podczas gdy Neyowi udało się oddzielić Rosjan od Prusaków, Murat i Soult deptali po piętach głównej armii wroga, a Davout zagrażał jego flance. 6 lutego Francuzi dopadli nieprzyjacielskiej ariergardy i straży bocznych, ale Bennigsen wymknął się w kierunku Iławy Pruskiej. Dalej jednak wódz rosyjski nie zamierzał i w istocie nie mógł uciekać. Jego żołnierze byli skrajnie wyczerpani. Setki chorych i wycieńczonych ludzi pozostało w drodze. Kilkuset wyłapanych maruderów Bennigsen kazał przepuścić przez pałki, co dla wielu z nich oznaczało śmierć, a wśród reszty miało wzmocnić upadającą dyscyplinę. Nie wzmocniło. Armia stanęła przed groźbą rozpadu i generał podjął
decyzję: wyda bitwę Napoleonowi, woląc stracić armię w walce niż w wyniszczającej ucieczce.
Skrzydłem na skrzydło
Wieczorem 7 lutego Francuzi w ciężkim boju zdobyli Iławę i ich armia zajęła pozycje przed bitwą. Gros sił stanęło pod miasteczkiem i na prawo wzdłuż szosy Bartoszyce–Iława; miał nią nadciągnąć korpus Davouta. Środek ugrupowania tworzył korpus Augereau, zaś dywizje korpusu Soulta zamieniły się w tymczasowe flanki, które później zająć miały oddziały Davouta i Neya. W drugim rzucie Napoleon ustawił gwardię i odwód jazdy, natomiast do osłony skrzydeł użył lekkiej jazdy i dragonów. Przed frontem zajęła pozycje licząca niemal 200 armat artyleria. Sam wyznaczył sobie stanowisko na wzgórzu cmentarnym, zapewniającym najlepszą obserwację, zaraz za stanowiskami Augereau. Plan cesarza był prosty – skrzydłowym natarciem oddziałów Davouta i czołowym korpusu Augereau złamać lewe skrzydło Rosjan i dobić ich uderzeniem Neya na tyły. Na korpus Bernadotte’a, który dotarł dopiero do Ostródy, nie mógł liczyć.
Natomiast Bennigsen ustawił cztery dywizje w dwóch rzutach na drodze z Iławy do Domnowa, a trzy pozostałe wraz z częścią jazdy pozostawił w rezerwie; reszta kawalerii osłaniała skrzydła. Potężna artyleria, licząca łącznie 460 dział, została rozmieszczona w linii; dwie baterie po 20 i 40 armat zajęły pozycje na niewielkich wzgórzach. Lewe skrzydło osłaniały oddziały generałów Bagowuta i Barclaya de Tolly, prawe wzmocnić mieli Prusacy Lestocqa.
W sumie ok. 70 tys. Rosjan stanęło naprzeciw 50 tys. Francuzów. Żadna ze stron nie przeczuwała skali nadciągającej rzezi. Zaczynał prószyć śnieg. Bitwa rozpoczęła się ok. godz. 8 obustronną nawałą ognia artyleryjskiego. Następnie na lewym skrzydle zaatakował marszałek Soult, wywołując natychmiastowy kontratak wroga. Pomimo znacznej przewagi liczebnej Rosjanie ponieśli większe straty, atakując w zwartych kolumnach. Przed godz. 9 czołowe oddziały nadchodzącego korpusu Davouta zniosły ubezpieczenie lewego skrzydła przeciwnika, grożąc jego całemu szykowi. By nie dać Rosjanom czasu na przegrupowanie sił, Napoleon wydał rozkaz do ataku korpusowi Augereau. Dla tysięcy jego żołnierzy był on równoznaczny z wyrokiem śmierci.
To, co się stało w ciągu następnych kilkudziesięciu minut, plastycznie przedstawił Waldemar Łysiak w książce „Kolebka”: „Wiatr zmienił nagle kierunek i zza pleców stojącej na wzgórzu artylerii rosyjskiej uderzył zamiecią w twarz zbitym masom francuskiego centrum. (...) Kohorty centralnego ugrupowania armii francuskiej, oślepione piekielną zadymką, zmyliły kierunek i nieświadome tego brnęły mozolnie ku wzgórzom, wprost w paszcze rosyjskich dział”. Korpus Augereau został rozstrzelany dwiema salwami. Gdy jego resztki cofały się w bezładzie, Rosjanie poszli do ataku. Francuskie centrum zachwiało się, bliskie pęknięcia. Utrzymał je jeden człowiek. Napoleon doskonale wiedział, że utrata pozycji na cmentarzu spowoduje przepołowienie jego armii i niechybną klęskę. Kilka setek piechoty otaczało cesarza, a każdy z żołnierzy czym prędzej opuściłby to straszne miejsce, gdyby nie widok małego kaprala – nieporuszonego i zdającego się całkowicie lekceważyć niebezpieczeństwo.
I wtedy, gdy zwycięzcy, ale już mocno wyczerpani Rosjanie zbliżali się do cmentarza, Napoleon zadał im druzgocący cios. Do ataku ruszyła rezerwa jazdy pod dowództwem jednego z największych w dziejach kawalerzystów. Marszałek Joachim Murat, cesarski szwagier, jak zwykle fantazyjnie wystrojony, z ozdobną laską zamiast szabli, poprowadził szarżę 90 szwadronów kirasjerów, szwoleżerów i huzarów. Niemal 11 tys. kawalerzystów z siłą potężnego tarana wbiło się w rosyjski front. Murat przebił się przez nieprzyjacielską piechotę, przegrupował na jej tyłach i uderzył powtórnie roznosząc na końskich kopytach tysiące sołdatów oraz zdobywając część armat. Setki koni i jeźdźców zaległy pobojowisko, ale bitwa była wygrana. Cofającym się Rosjanom nie pomogło już pojawienie się korpusu Lestocqa, Francuzom nie zapewnił pełnego triumfu Ney, który nadszedł zaraz po nim. Zapadająca szybko noc przerwała rzeź. Skrwawione resztki armii Bennigsena, korzystając z ciemności, odeszły w kierunku Królewca.
Chleba i pokoju
Pole bitwy, na którym poległo i zostało rannych około 27 tys. Rosjan, 3 tys. Prusaków i 20 tys. Francuzów, przedstawiało przerażający widok. Wstrząsnął on do głębi Napoleonem i jego sztabem. Nie tylko zresztą tym, co ujrzeli, ale także tym, co usłyszeli. Gdy cesarz objeżdżał pobojowisko, do jego uszu dotarły jak zwykle okrzyki „Vive l’Empereur!”, ale tym razem zagłuszone przez inne, wzniesione po raz pierwszy od wielu lat: „Niech żyje pokój!”, „Nie żyje pokój i Francja!”, i „Chleba i pokoju!”. Armia krwawiła, armia żądała wytchnienia i jej głosu Napoleon nie mógł zignorować. Wyczerpany nerwowo nie znalazł w sobie dość sił, by prowadzić pościg za Rosjanami i kontynuować kampanię. W 64 Biuletynie Wielkiej Armii pojawił się znaczący fragment: „Po bitwie pod Iławą cesarz codziennie spędzał wiele godzin na polu bitwy. Widok był straszliwy, ale nakazywał mu to obowiązek. Wiele pracy włożono w to, by pogrzebać wszystkich zabitych”. Grzebano ich jeszcze długo, gdyż kolejne tysiące miały umrzeć z powodu odniesionych
ran.
Francuzi pozostali w okolicach Iławy przez cały tydzień, a następnie zajęli kwatery w Prusach Wschodnich. Resztki korpusu Augereau zostały rozwiązane, co wielu żołnierzy potraktowało jako złą wróżbę. Jeśli jednak taką była, to Napoleon zadbał, aby się spełniła jak najpóźniej. Cesarz szybko otrząsnął się z przygnębienia i rozpoczął energiczne przygotowania do kolejnego etapu wojny. Jej ostatni akord nastąpił w rocznicę bitwy pod Marengo, 14 czerwca 1807 r. pod Frydlandem, gdzie armia rosyjska została całkowicie rozgromiona. Nauczony doświadczeniem spod Iławy, Napoleon po raz pierwszy zastosował huraganowy ogień artyleryjski, który w połączeniu z brawurowym natarciem oddziałów Neya przesądził o triumfie Francuzów. Los 30 tys. zabitych i rannych Rosjan na tyle poruszył jednak Aleksandra I, że kilka dni później doszło do zawieszenia broni. Zaś na początku lipca, na promie zakotwiczonym na środku Niemna, obaj cesarze padli sobie w ramiona, pieczętując tym z pozoru serdecznym gestem słynny pokój w Tylży. Będący w
istocie jedynie wstępem do dalszych wojen i rzezi...
Sławomir Leśniewski