Bitwa o Trybunał. Paweł Lisicki: Polsce żadna utrata demokracji nie grozi
Polsce żadna utrata demokracji nie grozi. Przeciwnie, uprzywilejowana mniejszość gotowa jest zrobić niemal wszystko, żeby swoją przewagę zachować. Nie tylko, że nie chce ustąpić miejsca zwycięzcom, ale też raczej ogłosi koniec państwa niż pogodzi się z tym, że rządzi PiS. Po drugie wyraźnie widać jak dużo zależy od mediów. Przewaga medialna PO sprawiła, że o pierwszym zamachu na TK nie mówiło się prawie wcale, to zaś, co miało być próbą naprawy sytuacji, urosło do rangi tragedii. I trzeci: przedstawiciele PiS muszą być lepiej przygotowani do medialnej wojny. Na taryfę ulgową liczyć nie mogą - pisze Paweł Lisicki w felietonie dla Wirtualnej Polski.
23.11.2015 | aktual.: 30.11.2015 21:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Próba wyjścia z kryzysu konstytucyjnego czy początek pełzającego zamachu na demokrację - odpowiedź na to pytanie radykalnie dzieli publicystów, prawników i polityków. Wyznawcy tego drugiego poglądu nie przebierają w słowach. Andrzej Zoll, były przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego, mówił nawet o totalitaryzmie. Inni twierdzą, że kończy się właśnie wolność, a niezależność władzy sądowniczej zostaje naruszona.
Brzmi to, trzeba przyznać, bardzo dramatycznie i nic dziwnego, że wielu ludzi o słabszych nerwach nie wytrzymuje napięcia i postanawia bronić zagrożonej demokracji. Co gorsza nic nie wskazuje na to, żeby spór udało się szybko zakończyć, bowiem pierwszy raz znaleźliśmy się w sytuacji, w której nie wiadomo, kto miałby to zrobić. Wprawdzie w poniedziałek .Nowoczesna zapowiedziała zaskarżenie do Trybunału Konstytucyjnego obu ustaw, zarówno tej przygotowanej przez PO i przyjętej w czerwcu jak i nowej, opracowanej przez PiS, jednak niewiele to da. Czy sędziowie Trybunału mogą być sędziami we własnej sprawie?
Pierwszą i najważniejszą prawdą, która umyka wielu komentatorom w czasie obecnej debaty jest to, że Trybunał Konstytucyjny nie jest po prostu częścią władzy sądowniczej. Jest to swoista forma władzy quasi politycznej i nie mieści się ona w klasycznym podziale władzy na sądowniczą, ustawodawczą i wykonawczą.
Sędziowie TK wybierani są na kadencję, siłą rzeczy nie można w ich przypadku mówić o niezawisłości takiej, jak w przypadku innych sędziów. Wybierani są nie przez innych sędziów, lecz przez polityków, a ściślej przez większość parlamentarną. Nie można im zatem przypisywać tej bezstronności, jakiej należałoby oczekiwać od zwykłych sędziów.
Po trzecie wreszcie, sama natura ich działania ma inny charakter niż w przypadku zwykłych sędziów: wydają orzeczenia o zgodności ustaw z konstytucją, a nie zajmują się rozstrzyganiem konkretnych spraw. Wszystko to razem wskazuje na silny i bliski związek Trybunału z polityką i to do tego stopnia, że jego członkom łatwo przypisać poglądy wyłącznie w oparciu o wiedzę na temat tego, kiedy i przez kogo zostali wybrani. Przez dwadzieścia pięć lat istnienia niepodległej Polski TK zdobył sobie znaczący autorytet i silną pozycję mimo tego, że jego członkom, a nawet przewodniczącym, zdarzało się bezpośrednio angażować w ostre spory polityczne, jak choćby w kwestię lustracji.
Tak było aż do maja tego roku, kiedy to rządząca Platforma, wespół z PSL, postanowiły zaingerować w działalność TK i zmienić sposób wyboru jego członków, tak, aby zdominowany przez obie partie Sejm mógł wybrać pięciu nowych członków - trzem kadencja kończyła się jeszcze podczas prac starego parlamentu, dwóch kończy działalność w grudniu. Był to klasyczny zamach na Trybunał. Co więcej, z wypowiedzi ówczesnej premier Ewy Kopacz można było domyślić się, że cała operacja jest przemyślanym planem politycznym, swoistą pułapką zastawioną na PiS. Przejmując absolutną kontrolę nad TK można było z niego zrobić bastion PO i praktycznie uniemożliwić rządzenie nowej większości.
Drugim skutkiem platformerskiego zamachu na TK było to, że z góry już zostało przygotowane pole dla konfliktu oraz właściwy klucz interpretacyjny. Wiadomo było przecież, że PiS będzie się starał zmienić decyzje platformerskiej większości. Dzięki przewadze medialnej będzie to można przedstawiać jako zamach na Trybunał i przejaw dążenia do władzy absolutnej. I dokładnie tak się właśnie stało.
Dlatego, kiedy dziś słyszę głosy obrońców autorytetu TK, ogarnia mnie pusty śmiech. A gdzieście byli - pytam - kilka miesięcy temu? Dlaczego w czerwcu profesor Zoll nie grzmiał, że PO przygotowuje totalitaryzm? Dlaczego nie słyszałem o protestach, demonstracjach? O putinowskiej Rosji? Gorzej. W pracach sejmowych nad ustawą przyjętą przez większość sejmową 25 czerwca 2015 roku uczestniczyło co najmniej trzech sędziów TK, na czele z jego przewodniczącym, prezesem Andrzejem Rzeplińskim. Pojawia się zatem proste pytanie: jakim prawem ci trzej sędziowie będą mogli wydawać orzeczenie w kwestii zgodności tej właśnie ustawy z konstytucją? A jeśli nie będą, to czy w ogóle takie orzeczenie jest możliwe?
Nie ma wątpliwości, że źródłem obecnego kryzysu jest zachłanna postawa polityków Platformy, którzy korzystając z resztek władzy postanowili jej użyć jak zawsze: Trybunał Konstytucyjny miał się stać instrumentem do politycznej walki z nową władzą. Dlatego nowy projekt ustawy przygotowany przez PiS zdaje się być właśnie odpowiedzią na tę pułapkę. Jednak, obawiam się, tę bitwę trudno będzie obecnej większości wygrać. Żeby to zrobić, PiS musiałoby zmienić konstytucję, a to jest na razie niemożliwe. Dlatego sądzę, że najprawdopodobniej cała awantura zakończy się kompromisem: ostatecznie zdolność orzekania uzyska trzech sędziów wybranych w miejsce tych, których kadencja upłynęła przed końcem prac poprzedniego Sejmu. Dwóch, których kadencja upłynie w grudniu, zostanie wybranych przez nową większość sejmową. Nie jest to wciąż rozwiązanie doskonałe - nawet po tej zmianie większość będą mieli sędziowie wybrani w czasie, kiedy Sejmem kierowały Platforma i PSL.
Z całej sprawy można wyciągnąć kilka wniosków. Pierwszy i najważniejszy jest dość banalny: Polsce żadna utrata demokracji nie grozi. Przeciwnie, uprzywilejowana mniejszość gotowa jest zrobić niemal wszystko, żeby swoją przewagę zachować. Nie tylko, że nie chce ustąpić miejsca zwycięzcom, ale też raczej ogłosi koniec państwa niż pogodzi się z tym, że rządzi PiS. Po drugie wyraźnie widać, jak dużo zależy od mediów. Przewaga medialna PO sprawiła, że o pierwszym zamachu na TK nie mówiło się prawie wcale, to zaś, co miało być próbą naprawy sytuacji, urosło do rangi tragedii. I po trzecie: przedstawiciele PiS muszą być lepiej przygotowani do medialnej wojny. Na taryfę ulgową liczyć nie mogą.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski
Paweł Lisicki - redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy".
Czytaj więcej: Opinie WP na Facebooku!