Arkadiusz Kuzio z Akademii Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego: pomysł z alkomatami jest szkodliwy
Pomysł wprowadzenia przenośnych alkomatów jest wręcz szkodliwy dla kierowców. Przekaz jest prosty: możesz wypić, ale sprawdź wcześniej, ile masz promili. W rządowych propozycjach brakuje jeszcze tego, by kierowca woził obowiązkowo w schowku butelkę z piwem - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Arkadiusz Kuzio. Dyrektor Akademii Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego w Szczecinie przekonuje, że najlepiej z problemem pijanych kierowców poradzili sobie Szwedzi.
10.01.2014 | aktual.: 11.01.2014 20:21
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Obowiązek wyposażania od 2015 r. pojazdów w alkomaty zostanie uregulowany w drodze rozporządzenia. Pomysł wprowadzenia obowiązku posiadania w samochodzie alkomatu jest sensowny?
Arkadiusz Kuzio:Zdecydowanie nie. Zmuszenie kierowców do tego, by posiadali alkomaty w samochodach do celów prywatnych jest czymś bezsensownym, a wręcz szkodliwym.
WP: Dlaczego?
- Bo w ten sposób zachęca się dodatkowo kierowców do picia alkoholu. Przekaz jest prosty: możesz wypić, ale sprawdź wcześniej, ile masz promili. W rządowych propozycjach brakuje jeszcze tego, by kierowca woził obowiązkowo w schowku butelkę z piwem i sprawdzał, czy jak wypije jeszcze dwa łyki, zawartość dopuszczalna zostanie przekroczona, czy nie.
WP: Ale może zakup urządzenia, świadomość posiadania go, w jakiś sposób wpłynie na myślenie potencjalnych sprawców wypadków? Takie przynajmniej jest założenie premiera.
- Jest wielu kierowców, którzy pomimo kary, odebrania dokumentów za jazdę po pijanemu, dalej to robią. I nie sądzę, by recydywista w ogóle miał ochotę sięgać po alkomat. Przecież wie, że wypił i sprawdzać ile ma promili nie musi. Jest na tyle pijany, że nie będzie w stanie nawet schowka otworzyć.
WP: Ale - jak twierdzą pomysłodawcy zmian - kierowca nie będzie mógł się tłumaczyć, że nie wiedział jaką ma zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu.
- Dla mnie to nielogiczne. Jeśli nasze wychowanie komunikacyjne jest na tak niskim poziomie, że nie potrafimy dostosować się do przepisów, to powinniśmy pójść w inną stronę - zlikwidować dopuszczalny poziom stężenia alkoholu we krwi. Niech będzie: zero promili, zero tolerancji dla pijanych kierujących. Wtedy nie potrzeba alkotestów i dyskusji o tym, kto ile wypił. Przy tej okazji warto sięgnąć do statystyk, ilu jest kierowców, którzy siadają za kółko po jednym piwku lub kieliszku wina do obiadu, bo wiedzą, że nie przekroczą dopuszczalnych norm. Myślę, że jest ich naprawdę wielu.
WP: Jest pan zwolennikiem wprowadzania naklejek na samochody należące do kierowców, którzy zostali w przeszłości ukarani za jazdę po alkoholu. Jak w praktyce miałoby to wyglądać?
- Podobnie jak kiedyś początkujący kierowcy jeździli autami z naklejonym symbolem zielonego listka, tak dziś można wprowadzić podobne oznaczenie pojazdów kierowanych przez pijanych kierowców. Patrol policyjny jadący za takim pojazdem, wiedząc, że owy kierowca miał już odebrane w przeszłości prawo jazdy, mógłby zatrzymać go do rutynowej kontroli. Poza tym, delikwent wstydziłby się przed rodziną, sąsiadami, co mogłoby zniechęcić do jazdy po kieliszku innych potencjalnych naśladowców.
WP: Czy nie wystarczyłoby jednak, co proponuje rząd, wprowadzić obowiązku drukowania w prasie danych osoby skazanej za kierowanie pojazdem pod wpływem alkoholu?
- Niekoniecznie, bo nawet jeśli dziś wydrukujemy coś w gazecie, jutro nikt nie będzie o tym pamiętał. Co innego jazda z naklejką. Gdyby taki człowiek przez trzy lata musiał jeździć z naklejką, byłoby to dla niego adekwatną karą.
WP: * Ale co jeśli z samochodu korzysta kilkoro członków rodziny - żona, syn, córka. Nie sądzi pan, że taka stygmatyzacja odbiłaby się na psychice innych użytkowników danego auta?*
- Tak, ale nie mówimy o tym, że policja powinna takich kierowców piętnować, a zwracać jedynie uwagę. Poza tym w rodzinie na ogół są dwa, a nawet trzy samochody.
WP: Są tacy, którzy uważają, że należy po prostu zabierać samochody osobom z wyrokiem. Co pan na to?
- Z mojego doświadczenia wynika, że większość samochodów poruszających się po naszych drogach to samochody stare, wartości rzędu pięciu, góra dziesięciu tysięcy. Gdyby takie samochody rekwirować, pojawiłby się problem z przechowywaniem ich na parkingach. Zrobiłby się jeden wielki chaos.
WP: Jak inne kraje radzą sobie z tym problemem?
- Wzorem jest Skandynawia. W Szwecji, w której rocznie odnotowuje się 268 ofiar śmiertelnych wypadków drogowych, czyli tyle ile w Polsce ginie średnio w długi weekend, a rocznie ginie ok. 3800 osób, znaleziono rozwiązanie. Od zeszłego roku nie ma możliwości zarejestrowania jakiegokolwiek samochodu, który nie posiada fabrycznie zamontowanego alkomatu. Zaczęto je też wprowadzać w środkach komunikacji miejskiej. Działa to tak, że nie ruszysz, nim nie dmuchniesz w alkomat i nie zobaczysz na wskaźniku zera.
WP: Daleko nam jednak do Szwecji.
- W Szwecji producenci wypuszczają na rynek samochody z wbudowanym alkomatem, więc czemu miałoby się to nie udać u nas? Przypomnę, że tramwaj typu Swing może pomieścić do 216 osób! Przewożenie tak dużej liczby pasażerów wiąże się z ogromną odpowiedzialnością za ich zdrowie i życie, więc chyba warto zastanowić się nad tego rodzaju zmianą.
WP: Pytanie, czy nas na to stać. Wyposażenie aut w przenośne alkomaty, o których mówi rząd, może kosztować Polaków 3,5 mld złotych. Zakładam, że fabryczna instalacja kosztowałaby znacznie więcej.
- Jeśli zamówiono by odpowiednią ilość nowych pojazdów, ich cena sukcesywnie by malała. Dobrze byłoby, gdyby zacząć od producentów, nałożyć na nich obowiązek zakładania fabrycznych alkomatów. Natomiast skazanych za jazdę po alkoholu obciążyć karą w postaci obowiązkowego podłączenia alkomatu pod system uruchomienia silnika. Warto to rozważyć, bo jak na razie tkwimy w martwym punkcie, mówimy o pomysłach z kosmosu, które nie mają żadnego przełożenia na poprawę bezpieczeństwa na drodze.