75. rocznica powstania w getcie
19 kwietnia 1943 r., w dniu wybuchu powstania, tylko jeden na dziesięciu walczących miał szanse na – jak to ujął Marek Edelman – godną śmierć z bronią w ręku.
19.04.2018 | aktual.: 19.04.2018 10:44
Marek Edelman wielokrotnie podkreślał, że celem powstania w getcie warszawskim była godna śmierć z bronią w ręku. Jednak w chwili rozpoczęcia starć, tylko niewielki odsetek bojowników posiadał broń palną. Dlaczego było jej tak mało? Odpowiedź jest prosta. Dowództwo Armii Krajowej po prostu nie wierzyło w sens przekazywania Żydom jakiegokolwiek uzbrojenia.
Po utworzeniu w lipcu 1942 r. Żydowskiej Organizacji Bojowej jej głównym celem stało się jak najlepsze dozbrojenie żydowskiego ruchu oporu. Początkowo liczono, że uda się kupić broń na czarnym rynku. Pieniądze nie stanowiły problemu. W getcie przecież mieszkało ciągle wielu bogatych Żydów, którzy dobrowolnie lub pod przymusem sfinansowaliby całą operację. Szybko jednakże okazało się, że było to śmiertelnie ryzykowne przedsięwzięcie.
Potrzebujemy broni. Pomożecie?
Jak słusznie zauważa w swojej książce "Armia Izaaka. Walka i opór polskich Żydów" Matthew Brzeziński, na targowisku w pobliżu Dworca Centralnego, gdzie handlowano bronią, kręciło się pełno "kanciarzy i informatorów Gestapo. W efekcie ŻOB jednorazowo mogła kupić zaledwie jeden lub dwa pistolety, gdyż w tym czasie większe zamówienie wzbudziłoby podejrzenia".
W tej sytuacji żobowcom nie pozostawało nic innego jak liczyć na wsparcie ze strony polskiego podziemia niepodległościowego.
Pierwszy krok w tym względzie stanowiło uznanie 11 listopada 1942 r. przez Armię Krajową istnienia Żydowskiej Organizacji Bojowej. Gdy tylko do tego doszło przystąpiono do negocjacji w sprawie dostaw broni dla getta. Od samego początku szły one jednak jak po grudzie. W pewnym momencie zdawało się nawet, że prośba zostanie w ogóle zignorowana.
Dopiero pod naciskiem samego Naczelnego Wodza gen. Sikorskiego, dowódca AK gen. Grot-Rowecki zdecydował o przerzuceniu niewielkiej partii uzbrojenia za mury dzielnicy żydowskiej. Wcześniej wszakże – zgodnie z tym co pisze w swojej książce Matthew Brzeziński:
W zamian za udzielenie jakiejkolwiek pomocy zażądał on pisemnego zapewnienia, że Żydzi podejmą walkę ze Związkiem Radzieckim, jeśli zajdzie potrzeba zbrojnego wystąpienia przeciwko Armii Czerwonej.
Na to z kolei nie chciał się zgodzić dowódca ŻOB, Mordechaj Anielewicz. Ostatecznie stanęło na tym, że w liście wysłanym do Roweckiego zapewnił on, iż "decyzje rządu polskiego są dla nas wiążące". Taka deklaracja mimo wszystko nie przekonała "Grota", a wręcz pogłębiła jego wątpliwości.
Dobitnie świadczył o tym meldunek, wysłany w grudniu 1942 r. do Londynu, w który pisał:
Żydzi poniewczasie z różnych grupek, również komuniści, zgłaszają się do nas po broń […]. Tytułem próby wydałem trochę pistoletów, nie mam pewności, czy w ogóle tę broń użyją.
Zawiedzione nadzieje
Wspomnianych pistoletów było w sumie "aż" dziesięć, z tego cztery okazały się zupełnie niezdatne do użytku. Dla Anielewicza i innych żydowskich przywódców w getcie, przekazanie tak małej dostawy było bolesnym ciosem. Nie tego się spodziewali po wielomiesięcznych negocjacjach.
Stojący na czele syjonistów Icchak Cukierman uznał to nawet nie tyle za brak zaufania, co po prostu za przejaw antysemityzmu. Po latach napisał w swoich wspomnieniach:
"Łatwiej im było powiedzieć: "Nie wierzę ci, ty się nie bronisz" niż Nienawidzę cię".
Sytuacja zmieniła się nieznacznie po 18 stycznia 1943 r. Właśnie tego dnia Żydzi z warszawskiego getta po raz pierwszy chwycili za broń i skierowali ją przeciw swoim oprawcom. Od kul bojowników ŻOB zginęło kilku Niemców biorących udział w kolejnej akcji wysiedleńczej. W efekcie przywódcy Polskiego Państwa Podziemnego uznali, że należy wznowić dostawy broni dla Żydów planujących wzniecenie powstania.
Nie wszyscy akowcy jednakże chcieli pogodzić się z taką decyzją. Przykładowo por. Bolesław Nanowski "Zadora", ze stołecznego kontrwywiadu AK, 11 lutego 1943 r. jasno stwierdził, że:
Nie można liczyć na taki opór Żydów, dla którego warto by było dawać im broń. Straty Niemców nie wyrównają wartości broni, a opór Żydów nie zasłuży nawet na zaszczytną wzmiankę o honorze polskich Żydów.
Jego głos wcale nie był odosobniony. Dlatego też do 19 kwietnia Armia Krajowa dostarczyła ŻOB zaledwie jeden ręczny karabin maszynowy, jeden pistolet maszynowy, 50 pistoletów i rewolwerów oraz kilkadziesiąt granatów.
Za mur przerzucono także pewną ilość materiałów wybuchowych oraz nafty. Dodatkowo członek „Bundu”, inżynier Michał Klepfisz, został przeszkolony w zakresie konstruowania bomb i granatów. Wszystko to było ułamkiem tego na co liczyli żobowcy. I tylko w minimalnym stopniu wspomogło powstanie.
Trzeba zaznaczyć, że powodem tak skromnych dostaw były nie tylko małe zapasy broni, jaką w tym czasie posiadała AK, ale w dalszym ciągu przede wszystkim postawa gen. Grota-Roweckiego. Nadal bowiem „odnosił się ze sceptycyzmem wobec sympatii politycznych i lojalności Żydowskiej Organizacji Bojowej”. Zaowocowało to tym, że w dniu wybuchu powstania w getcie tylko jeden na dziesięciu walczących miał szanse na – jak to ujął Marek Edelman – godną śmierć z bronią w ręku.
Zupełnie nowe spojrzenie na Zagładę w książce Timothy’ego Snydera pt. „Czarna ziemia. Holokaust jako ostrzeżenie”. Kup w księgarni wydawcy z rabatem.
Zainteresowały Cię ten artykuł? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o tym jak Sonderkommando wszczęło największy bunt w obozie Auschwitz-Birkenau