19-letni misjonarz wśród rannych po atakach w Brukseli. Po raz trzeci oszukał przeznaczenie

Mason Wells znajdował się w grupie mormońskich misjonarzy, którzy w chwili wybuchu byli na brukselskim lotnisku. Co prawda w zamachu został lekko ranny, ma zerwane ścięgno Achillesa i lekkie oparzenia, jednak w obliczu tragedii, która pochłonęła życie 34 osoby, może mówić o prawdziwym szczęściu.

- To już jego trzeci zamach terrorystyczny. Żyjemy w niebezpiecznym świecie, nie każdy jest dobrym człowiekiem. Syn powiedział nam, że był blisko wybuchu. To błogosławieństwo, że żyje - mówił w rozmowie z ABC News ojciec Masona, którego historię opisują media na całym świecie.

Po raz pierwszy nastolatek był świadkiem zamachu 15 kwietnia 2013 roku podczas maratonu w Bostonie. Kibicował matce, która brała udział w biegu. W ataku, przygotowanym przez pochodzących z Czeczeni braci Carnajewów, zginęły trzy osoby, a ponad 260 zostało rannych. Mason znajdował się wówczas około przecznicy od linii mety, gdzie podłożono ładunki.

Na tym nie koniec. W listopadzie ubiegłego roku Mason był we Francji, zaledwie kilka godzin drogi od stolicy, gdy doszło do serii ataków w Paryżu. Zamachowcy zabili wtedy 137 osób.

Oprócz 19-latka, we wtorkowych zamachach rannych zostało dwóch innych amerykańskich misjonarzy - 66-letni Richard Norby oraz 20-letni Joseph Empey. Cała trójka znajduje się w szpitalu.

Zamachy w Brukseli

We wtorek rano na międzynarodowym lotnisku Zaventem w Brukseli doszło do dwóch wybuchów. Kolejna eksplozja wstrząsnęła stacją metra Maelbeek w dzielnicy europejskiej. W atakach zginęły co najmniej 34 osoby, a rannych zostało ponad 200.

Do zamachów przyznało się Państwo Islamskie. Władze Belgii podniosły alert antyterrorystyczny w całym kraju do czwartego, najwyższego poziomu.