Trwa ładowanie...
d1ctqqn
29-02-2012 14:30

Człowiek-fenomen

Jak pokonać tysiące kilometrów będąc sparaliżowanym od szyi w dół? - Los zamknął mnie w moim ciele, ale nie odebrał snów i wiary. Marzenia są jak krew w żyłach - nie da się bez nich żyć – mówi Przemek Kowalik.

d1ctqqn
d1ctqqn

- Gdybym był skazany tylko na łóżko, sufit i telewizor - chrzaniłbym to! Ale wiem, że miałem dużo szczęścia. Zabrzmi to jak banał, ale życie na wózku może być piękne. Dziś mogę to powiedzieć, ale niewiele osób zdaje sobie sprawę, jaką walkę musiałem stoczyć sam ze sobą i ograniczeniami mojego ciała - na szali postawiłem własne życie – opowiada Przemek. Gdy pytam, jak do tego doszło, odpowiada: - przestałem bać się śmierci.

Sarna

Miał 31 lat, był aktywnym facetem, prowadził własny biznes w Opalenicy koło Poznania, miał narzeczoną. 12 czerwca 2003 roku razem jechali po towar do hurtowni. Był piękny dzień. Nagle zza drzew wybiegła sarna. Gdyby nie samochód, przebiegłaby szybko przez drogę i zniknęła po drugiej stronie. Stało się inaczej – z impetem wpadła na maskę. Przemek bezskutecznie próbował odzyskać panowanie nad kierownicą. Zatrzymali się w betonowym rowie.

Potrafisz sobie wyobrazić, że możesz ruszać tylko głową, ponieważ reszty ciała nie czujesz? Że masz złamany kręgosłup i poprawy nie będzie? W pamięci wciąż nosisz obraz siebie jako sprawnego, atrakcyjnego gościa. A teraz leżysz i myślisz sobie: „To tak teraz będzie wyglądał każdy dzień. Życie się skończyło, zaczęła - wegetacja.” – Nie byłem w stanie sam się podnieść, umyć, ubrać. Stałem się całkowicie zależny od innych. Jedyne, o czym wtedy marzyłem, to śmierć – opowiada.

Basia, narzeczona Przemka, po wypadku kilka tygodni przeleżała w śpiączce. Doznała poważnych obrażeń głowy. Leczenie i rehabilitacja, jak się później okaże, będą trwały kilka lat.

d1ctqqn

Śmierć

Przez pierwsze trzy lata leżał w domu pogrążony w depresji. Wstydził się wyjść na ulicę, nienawidził wózka. Każdy dzień był taki sam - budził się i odliczał godziny, kiedy znów będzie wieczór, żeby zasnąć. Mięśnie zwiotczały, ciało stało się obce i wrogie. I ten ciągły ból… Miał wszystkiego dość. Myślał tylko o tym, jak zakończyć to, co inni nazywali życiem. Napisał list do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w którym prosił o eutanazję. Odpowiedź przyszła po kilku tygodniach – oczywiście odmowna.

Opieka medyczna? - Mało kto się mną interesował. Szpital niechętnie przyjmował. Do domu co jakiś czas przychodził lekarz. Podczas jednej z wizyt usłyszałem, jak radził rodzicom, żeby zastanowili się nad umieszczeniem mnie w ośrodku. „Bo tak będzie łatwiej…” Gdy przychodził do nas człowiek z opieki społecznej, czułem się jak przedmiot. To było poniżej godności – wspomina.

Walka

Walka z psychiką była tak samo ciężka jak zmagania z niesprawnym ciałem. - Państwo mówi: „żyj”, Kościół mówi: „żyj”, ale każdy zostaje z tym wszystkim sam. Bardzo ważne jest wsparcie rodziny, ale to człowiek sam dla siebie jest najlepszym psychologiem. Na ścianie zawiesiłem kartkę z hasłem: „Jeżeli przegrasz, przegrasz na własne życzenie, więc nie poddawaj się i walcz”. To stało się moim mottem, które dodawało mi sił w chwilach zwątpienia. Zrozumiałem, że muszę zawalczyć o to, co zawsze było dla mnie najważniejsze, czyli wolność – mówi Przemek.

Po wielu godzinach rehabilitacji częściowo odzyskał sprawność w lewej ręce. Nie leżał już całymi dniami w łóżku, po domu poruszał się na wózku manualnym. Poczucie niezależności dał mu jednak dopiero wózek elektryczny. Ale o tym później.

d1ctqqn

Pomysł

Gdy wiosną 2007 roku UEFA ogłasza, że Euro 2012 odbędzie się w Polsce i na Ukrainie, Przemek wpada na szalony pomysł – na wózku przejedzie Polskę wszerz, od zachodniej do wschodniej granicy. W ten sposób udowodni, że nasz kraj jest pozbawiony barier i przyjazny dla wszystkich. Trasa wynosi 1000 km, dlatego podróż zostaje nazwana "Misja 1000 - Euro 2012”.

Pomysł to jedno, ale wdrożenie go w życie to zupełnie inna sprawa. W tamtym czasie taka podróż, biorąc pod uwagę możliwości zdrowotne i finansowe Przemka, wydawała się nierealna. No bo jak? Wszystko musiał zorganizować sam - zaplanować trasę, znaleźć sponsorów oraz ekipę, i co najważniejsze zdobyć specjalny elektryczny wózek… Ale Przemek zaparł się. – Myślałem tylko o tej podróży. Wyzwoliła we mnie niesamowitą energię i siłę. Dzwoniłem do różnych firm, wysyłałem maile, spotykałem się z ludźmi – wspomina.

Wkrótce pomysł zaczął nabierać realnych kształtów. Zainteresował się nim Bartosz Remplewicz, właściciel firmy Remes. Zgodził się sfinansować wyprawę. W skład ekipy weszli Basia i brat Marcin. Misję można było zacząć.

d1ctqqn

"Misja 1000"

Podróż zaczęli 26 lipca 2007 roku w Świecku. Przemek jechał na wózku, za nim samochodem podążali Marcin z Basią. Narzucił szybkie tempo. Codziennie pokonywał 60-70 km. To dużo, za dużo… Po 10 dniach następuje kryzys. Do przejechania pozostaje jeszcze 300 km, ale organizm Przemka buntuje się. Trafia do szpitala w Warszawie. – Byłem kompletnie wycieńczony, miałem odleżyny. Wkrótce wdała się sepsa, groziła mi amputacja nogi - opowiada. Dochodził do siebie przez dziewięć miesięcy. Gdy wychodził ze szpitala, lekarze zabronili mu dalszej jazdy, ale on już wiedział, że jak tylko odzyska siły, wyruszy znowu. - Powiedziałem sobie, że nawet jeśli się nie uda, umrę w ferworze walki. Wiedziałem, że ryzykuje, ale to był mój świadomy wybór – podkreśla.

Do drugiego podejścia solidnie się przygotowywał. Poprzedziło go wiele godzin rehabilitacji. Sił dodawała myśl, że musi się udać. Wystartowali 6 czerwca 2008 roku. Tym razem jechali wolniej. Gdy po dwóch tygodniach ekipa po raz drugi dotarła do stolicy, Przemek postanowił odwiedzić prezydenta, do którego kilka lat wcześniej wysłał list z prośbą o zgodę na eutanazję. Reszta ekipy pukała się w czoło. - Prezydent nie przyjmuje ludzi z ulicy - przekonywali.

Spotkanie z prezydentem

Spotkanie z prezydentem (fot. archiwum prywatne)
Źródło: Spotkanie z prezydentem (fot. archiwum prywatne)

Stanęli na Krakowskim Przedmieściu przez pałacem prezydenckim. Przemek podjechał do ochroniarza. Stał przy kamiennym lwie. - Przedstawiłem się i powiedziałem, że chciałbym się spotkać z prezydentem. Ochroniarz uśmiechnął się, stwierdził krótko: „to niemożliwe”, i odwrócił wzrok. Myślał, że ma mnie z głowy. Spojrzał na mnie ponownie, tym razem uważniej, gdy zamiast odjechać dodałem, że przejechałem na wózku 700 km i naprawdę zależy mi na tym spotkaniu. Po krótkiej wymianie zdań przez krótkofalówkę, ten sam ochroniarz wskazał mi dział przepustek – wspomina. Pamięta, że wzbudził spore zamieszanie – asystentki w sekretariacie zastanawiały się, czy to nie jakaś prowokacja dziennikarska, ale w końcu po godzinie czekania wyszedł do niego Lech Kaczyński.

d1ctqqn

Rozmowa trwała krótko, nie więcej niż pięć minut. Prezydent miał napięty dzień, był między jednym a drugim spotkaniem. Nie krył zaskoczenia. Pogratulował wytrwałości, ale powiedział też, że nie warto ryzykować życia dla idei. Dodał, że jeśli w czasie dalszej drogi pojawią się problemy i potrzebna będzie pomoc, można się na niego powołać. To był taki list żelazny. Na szczęście nie był potrzebny. – Po tym spotkaniu zmieniłem stosunek do Lecha Kaczyńskiego. Wcześniej nie byłem jego zwolennikiem, ale okazał się serdecznym, ciepłym człowiekiem – wspomina Przemek.

Wypadek

Finał 2. wyprawy na Kasprowym Wierchu (fot. archiwum prywatne)
Źródło: Finał 2. wyprawy na Kasprowym Wierchu (fot. archiwum prywatne)

Warszawa, która rok wcześniej okazała się ostatnim etapem podróży, teraz była tylko przystankiem, choć tym razem także nie obeszło się bez kłopotów. Wyjeżdżając ze stolicy Przemek za szybko wjechał w ostry zakręt na ścieżce rowerowej. Wózek przewrócił się. – Wyglądało to dość groźnie. Leżałem na ziemi. Wokół mnie zbiegli się ludzie. Nie wiedzieli, czy mi pomagać, czy lepiej nie ruszać, żeby nie zaszkodzić. Ja sam nie mam czucia, więc nie wiedziałem, czy się połamałem, czy tylko potłukłem. Samochód z resztą ekipy pojechał dalej, nie mógł zatrzymać się nagle na trasie, musiał znaleźć miejsce, w którym mógł zrobić nawrotkę. Na szczęście okazało się, że wypadek nie był groźny i mogłem dalej jechać. Ale najadłem się strachu – opowiada.

d1ctqqn

Z Warszawy do mety zostało już „tylko” 300 km. Tym razem wszystko poszło zgodnie z planem. Po 23 dniach podróży wjeżdżał do Zosina wykończony, ale szczęśliwy jak nigdy. Dziennikarzom powiedział: „już wiem, że nie ma granicy między możliwym a niemożliwym, słabością a siłą, szczęściem a rozpaczą”. W głowie układał już plan kolejnej wyprawy.

Druga misja

„Misja 1000. Siła i Wiara” zaczęła się 12 sierpnia 2009 roku. Trasa wiodła z północy na południe kraju. Start w Jastrzębiej górze, meta na Kasprowym Wierchu. Tym razem łatwiej było wszystko zorganizować. Przemek miał już kontakty, znał możliwości swojego organizmu.

Towarzyszył mu kuzyn Bartek, Basia i jej zięć Paweł. Sponsorem wyprawy tak jak wcześniej została firma Remes. W przedsięwzięcie zaangażowały się też Nordzucker Polska S.A., Bank PKO z Opalenicy oraz produkująca wózki inwalidzkie firma Meyra, która zapewniła wózek i darmowy serwis. Same akumulatory do elektrycznego wózka to koszt 3,5 tys. zł.

(fot. wp.pl)
Źródło: (fot. wp.pl)

Podróż przebiegała nadzwyczaj sprawnie. Na starcie powodzenia życzył prezydent Lech Wałęsa. W trakcie wyprawy Przemek odwiedził Przystanek Woodstock i spotkał się z Anną Dymną, która od dawna go wspierała. Mimo niesprzyjających warunków pogodowych i trudności związanych z ostatnim górskim odcinkiem trasy, udaje się ją pokonać w 19 dni (plan zakładał, że dojazd znad Bałtyku do Zakopanego zajmie co najmniej 25). Znowu się udało!

d1ctqqn

Czas na Wyspy

Gdy przejechał Polskę wzdłuż i wszerz, uwierzył w siebie. Apetyt zaostrzył się, a wyobraźnia zaczęła przekraczać granice. Elektryczny wózek dał mu poczucie wolności. – Byłem zaskoczony, gdy któregoś dnia, pisząc maila do znajomego, napisałem, że kocham swój wózek! Ale to prawda. Dzięki niemu mogłem spełniać swoje marzenia – mówi.

Na kolejny cel wybrał Europę, a konkretnie Wyspy Brytyjskie. „Misja 1000. Siła i Wiara – Wyspy”, od Dover po Galway nad Atlantykiem. Tym razem oprócz Basi Przemkowi towarzyszył ciężarowiec Damian oraz student AWF Radek. Ten ostatni jako jedyny znał język angielski i Wyspy - przez cztery lata mieszkał w Anglii. Radek biegł lub jechał na rowerze obok Przemka.

Trudne początki

Ta wyprawa okazała się dużo trudniejsza od poprzednich. Z Dover mieli wystartować 17 lipca, jednak już na samym początku pojawił się poważny problem. W wózku wysiadła elektronika. Okazało się, że aby ją naprawić, trzeba cofnąć się do fabryki w Niemczech, co wiązało się z poważnymi kosztami. - Byliśmy o krok od tego, by w ogóle zrezygnować z dalszych planów. Jednak uparłem się i powiedziałem, że dopnę swego – mówi Przemek.

Naprawa wózka pochłonęła znaczną część funduszy przeznaczonych na wyprawę. Musieli zrezygnować z większości noclegów. Kilka nocy spali w samochodzie. W międzyczasie zepsuł się GPS, złapali gumę… Tak jakby los kładł im kłody pod nogi. – Mieliśmy chwile załamania, jednak z pomocą przyszli nam napotkani na trasie ludzie, którzy zaoferowali nam dach nad głową i jedzenie. W Canterbury podszedł do nas starszy mężczyzna i zaproponował lody. Zapłacił za nie i po prostu odszedł. To było niesamowite – opowiada Przemek, którego zaskoczyła też uprzejmość tamtejszych kierowców.

Przykra niespodzianka spotkała ekipę w Liverpoolu. Prom, którym mieli przedostać się do Irlandii, okazał się nieprzystosowany do przewozu osób na wózkach. Musieli jechać aż do oddalonego o prawie 200 km Hollyhead. Gdy w końcu dotarli do Dublina, w porcie powitały ich delfiny. Odebrali to jako dobry znak.

Chwile zwątpienia (fot. archiwum prywatne)
Źródło: Chwile zwątpienia (fot. archiwum prywatne)

Wreszcie u celu

Przemierzając Irlandię, obyło się już bez większych problemów. Jednak gdy po 26 dniach podróży dotarli wreszcie do klifów w okolicach Galway, stało się coś zaskakującego – w sprzęcie, który mieli ze sobą (aparat, kamera) oraz wózku rozładowały się akumulatory. – Tak jakby wyczerpały się razem z nami – mówi Przemek. Spotkanie oko w oko z Atlantykiem zrobiło na nim ogromne wrażenie. Stojąc na brzegu oceanu, poczuł się naprawdę wolny. Postanowił, że kiedyś tu powróci.

Trasa wyprawy na Wyspach Brytyjskich (fot. wp.pl)
Źródło: Trasa wyprawy na Wyspach Brytyjskich (fot. wp.pl)

Na razie jednak potrzebował regeneracji. Spełnianie marzeń miało swoją cenę. Po powrocie do Opalenicy dochodził do siebie pół roku. Trzy miesiące spędził w szpitalu na rehabilitacji, kolejne dwa przeleżał w domu.

Światło

W tym roku chce znów zobaczyć Atlantyk. Trasa planowanej wyprawy wiedzie przez Niemcy, Luksemburg i Francję do wyspy Ouessant, na której mieści się uważana za najjaśniejszą na świecie latarnia morska - Phare du Créac’h. - Od 150 lat wskazuje drogę zagubionym we mgle okrętom. Dla osób, które straciły sens życia, jest symbolem światła, które nigdy nie gaśnie. Czasami niknie, ale jeśli się zawalczy, można je odnaleźć, choćby na końcu świata – tłumaczy Przemek i dodaje, że stąd wzięła się nazwa „Siła i wiara. Światło we mgle”.

Przemek szuka ekipy na kolejną wyprawę (fot. archiwum prywatne)
Źródło: Przemek szuka ekipy na kolejną wyprawę (fot. archiwum prywatne)

Chciałby, żeby w wyprawie towarzyszyły mu dwie osoby na rowerach. – Szukam ludzi, którzy lubią wyzwania, podchodzą do życia z pasją i nie zatrzymują się na pierwszej napotkanej przeszkodzie, tylko rozglądają się za rozwiązaniami. Czeka nas jakieś 2000 km, czyli 30-40 dni drogi. Z doświadczenia już wiem, że nie da się przewidzieć ani pogody, ani tego, jakie niespodzianki mogą nas spotkać na trasie – tłumaczy Przemek.

Podkreśla, że nie chodzi o sam cel wyprawy. Do Ouessant dużo łatwiej i szybciej można dojechać samochodem. - Najważniejsza jest droga – to spotkania z ludźmi, piękne widoki i trud, jaki trzeba w nią włożyć, nadają jej sens. Obraz oceanu zlewającego się na horyzoncie z błękitem nieba będzie tylko zwieńczeniem pięknej przygody – mówi.

Ból

Przemek nie może doczekać się lata. Od jesieni do wiosny większość czasu spędza w domu. Jak wyjaśnia, dla wózkowiczów to kiepski czas. Od kilku miesięcy zmaga się z silnym bólem, ma gorsze dni. Jeśli jednak czuje się na siłach, stara się wspierać tych, którzy są w jeszcze trudniejszej sytuacji niż on.

– Kilka lat temu w szpitalu poznałem chłopaka, który jest całkowicie sparaliżowany - oddycha przez respirator, jest karmiony sondą. Niedawno odwiedziłem go w ośrodku. Porozumiewamy się podobnie jak w filmie „Motyl i Skafander” – czytam litery, a on w odpowiednim momencie mruga oczami. W ten sposób układa wyrazy i zdania. Powiedział mi, że ciężko mu się oddycha, ponieważ zapycha mu się rurka tracheostomijna. Poszedłem po pielęgniarkę i osłupiałem, gdy usłyszałem, że „pół godziny wcześniej czyściła rurkę, więc niech nie przesadza”. Nie chciałem się z nią kłócić, żeby mu nie zaszkodzić. Ja stamtąd zaraz wychodziłem, on zostawał pod „opieką” sióstr. W oczach stanęły mi jednak łzy. Jak można tak przedmiotowo traktować chorego człowieka? – pyta Przemek.

Ma dużo zastrzeżeń do polskiego systemu opieki. Jak mówi, nie jest zwolennikiem eutanazji, ale pozostawia pewien margines. Zna ludzi, którzy są bardzo zmęczeni chorobą czy niepełnosprawnością i chcieliby po prostu… odpocząć. – Jeśli nie mogą zdecydować o swoim losie, państwo powinno zrobić wszystko, by zapewnić im jak najlepszą opiekę. Tymczasem w hospicjach czy Domach Pomocy Społecznej chorych traktuje się przedmiotowo. Nie mogę się z tym pogodzić - mówi.

„Można wszystko”

Czy czuje się bohaterem? Raczej marzycielem. - Dotarłem w życiu do miejsca, z którego bliżej mi było do śmierci… Upadłem tak nisko, że chyba niżej nie można, a mimo to udało mi się odbić – opowiada. Wciąż jest obok niego Basia. Gdy jej córka z poprzedniego związku kilka lat temu urodziła bliźniaki, Przemek został ich przybranym dziadkiem. – Tworzymy normalną rodziną. Gdy jedziemy razem na spacer, siedzą mi na kolanach. Trzeba dać sobie szansę i zawalczyć o życie. Bariery oczywiście są, ale można je pokonać. To nie jest łatwe, ale nic nie przychodzi samo - przekonuje.

Przemek łącznie przejechał już na wózku ponad 10 000 km. Swoje podróże dedykuje wszystkim niepełnosprawnym: - Zrozumiałem, że można wszystko. Nawet wtedy, gdy wydaje się, że nie można już nic.

Paulina Piekarska, Wirtualna Polska

Przemek jest w trakcie przygotowań do kolejnej wyprawy. Szuka osób, które towarzyszyłyby mu na rowerach w podróży na wyspę Ouessant. Zainteresowani mogą przesyłać maile na adres: ppiekarska@wp-sa.pl

d1ctqqn
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1ctqqn
Więcej tematów