Trwa ładowanie...
d3csubj
09-12-2006 08:30

Andrzej Sznajder - najmłodszy internowany: zatrzymano mnie w szkole

Najmłodszy internowany w Polsce podczas
stanu wojennego to Andrzej Sznajder, obecnie kierownik Referatu
Wystaw, Wydawnictw i Edukacji Historycznej w katowickim Instytucie
Pamięci Narodowej (IPN). Mówi o tym, jak zareagował na decyzję o internowaniu, o reakcji rodziców i kolegów, jak przyjmowali go inni więźniowie i jak dziś ocenia stan wojenny.

d3csubj
d3csubj

PAP: Miał pan 17 lat i 10 dni, kiedy został Pan internowany. Jak to się stało, że spotkało to tak młodego człowieka?

Andrzej Sznajder: Urodziłem się 16 lutego 1965 r., a zatrzymano mnie 26 lutego 1982 r. z grupą koleżanek i kolegów, którzy utworzyli w drugiej połowie stycznia nieformalną grupę współpracującą z "Solidarnością". Kolportowaliśmy ulotki, organizowaliśmy sobie też lekcje "prawdziwej" historii. Grupa nosiła nazwę Ruch Młodzieży Niepodległej. Byłem wtedy uczniem drugiej klasy liceum w Bytomiu.

Rzeczywiście tak żyliście polityką, mając po kilkanaście lat?

- Sam się zdziwiłem, zaglądając przed paroma tygodniami do sekretnego młodzieńczego dziennika, który wtedy prowadziłem. Pod datą 15 grudnia napisałem: "Faktem jest, że 'rząd polski' dopuścił się zdrady narodu. Prowadzona jest bluźniercza propaganda przeciwko "Solidarności", kłamie się na każdym kroku, a komunikatom mającym zastraszyć naród nie ma końca" - tak to rozumiałem i postrzegałem w grudniu 1981 r. Z chwilą powrotu do szkoły po wydłużonych feriach świątecznych zawiązaliśmy więc tajną organizację, która miała zwalczać system, przeciwstawić się stanowi wojennemu i bronić naszej niezależności.

Nie była to trochę zabawa w wojenkę? Jak Pan na to teraz patrzy jako człowiek dojrzały?

- Pewnie była w tym jakaś żądza przygody, może nawet trochę pozerstwa, ale pewnie też nie bez znaczenia było to, że w drugiej klasie liceum byliśmy świeżo po lekturze Słowackiego, Krasińskiego i całej literaturze romantyzmu. Edukację w liceum zacząłem we wrześniu 1980 r., a więc wydarzenia Sierpnia - niezwykłe przecież - były naszym udziałem. To, co wydarzyło się w styczniu i lutym 1982 r. było naturalną konsekwencją tego, jak przeżywaliśmy te 16 miesięcy poprzedzających 13 grudnia 1981 r.

d3csubj

W jakich okolicznościach Pana zatrzymano?

- W szkole, razem z innymi kolegami. Zostałem odwieziony do komendy miejskiej na przesłuchanie, potem do domu, gdzie funkcjonariusz niedbale przeszukał mój pokój, oświadczył rodzicom, że mnie zabiera i że wrócę do domu następnego dnia. Potem był areszt milicyjny w Katowicach, kolejne przesłuchania. Następnego dnia w drzwiach celi stanął strażnik, wywołał mnie i podał dokument. Wróciłem na swoje miejsce i przeczytałem, że to decyzja o internowaniu. Nie ukrywam, nie wstydzę się tego, że gdzieś tam po cichu, w kącie sobie popłakałem, świat mi się zawalił. Nie o samo internowanie chodziło, ale o konsekwencje, których się spodziewałem - prawdopodobnie wyrzucenie ze szkoły, być może możliwość uczenia się jedynie w peryferyjnej zawodówce, to oznaczało kres marzeń o studiach. No i gdzieś tam pamięć o domu i rodzicach, nie wiedzących, gdzie jestem. Pierwsze niespełna trzy tygodnie przebywałem w areszcie milicyjnym w Katowicach, potem przewieziono mnie wraz z grupą kilkunastu działaczy "S" do Zaborza - zakładu
karnego, na terenie którego były dwa wydzielone pawilony dla internowanych. Tam byłem do 22 marca. W areszcie milicyjnym byłem w celi z czterema, a potem pięcioma współwięźniami. Jeden był działaczem "S" z Bytomia, pozostali to byli tzw. przestępcy pospolici.

To było trudne doświadczenie, czy dało się jakoś wytrzymać?

- Dało się wytrzymać. Zostałem bardzo normalnie przyjęty w tej celi w Katowicach. Po kilku zdawkowych, choć koniecznych pytaniach, kto, skąd i za co, pokazano mi, gdzie będę spać, gdzie można jeść, gdzie ubikacja i umywalka. Traktowano mnie bardzo dobrze. Wiek był, jak sądzę, rodzajem atutu w ich oczach. Sytuacja odmieniła się bardzo, kiedy zostałem przewieziony do Zaborza, gdzie byłem już tylko w towarzystwie internowanych. Bardzo o mnie zadbali, nie tylko, żebym miał co jeść, ale i żebym nie miał za dużych zaległości w nauce - miałem lekcje polskiego, matematyki, fizyki, chemii, bo specjaliści tych dziedzin akurat byli pod ręką.

Potem decyzja o internowaniu Pana została uchylona?

- Wyszedłem 22 marca. Jak się później dowiedziałem, ze śledztwa nie wynikało, bym był uczestnikiem nielegalnego związku i bym angażował się w akcjach ulotkowych. Tak się to skończyło, bo od początku konsekwentnie zaprzeczałem, jakobym uczestniczył w takich działaniach. To uratowało mi skórę, w przeciwieństwie do moich kolegów, którzy się przyznali. Ci dorośli zostali tymczasowo aresztowani, a potem skazani na kary więzienia w zawieszeniu. Ci, którzy nie ukończyli 17 lat, stanęli przed sądem rodzinnym, który orzekł dozór kuratora.

Czy ta sprawa zmieniła Pana życie?

- Do stanu wojennego nie byłem na sto procent przekonany o racji, którą w tym sporze w ciągu 16 miesięcy głosiła "S". Po internowaniu nie miałem już tych wątpliwości. Uznałem, że to bój o ważną i dobrą sprawę. Następnego dnia po powrocie poszedłem do szkoły. Byłem na rozmowie z dyrektorem, który ostrzegł mnie przed kontynuacją działalności antypaństwowej w jakiejkolwiek formie. Poza tym, jak gdyby nic się nie stało. Nauczyciele bardzo życzliwie podeszli do zaliczenia przeze mnie zaległości. Dla koleżanek i kolegów był Pan bohaterem?

d3csubj

- Chyba tak, dało się odczuć rodzaj podziwu.

A jak to przyjęli rodzice?

- Przeżyli wielki dramat i ja to rozumiem właściwie dopiero dzisiaj, będąc ojcem dwójki dzieci. Ich syn został aresztowany, przez pierwsze dwa tygodnie nie byli w stanie ustalić miejsca mojego pobytu. Nikt w komendzie miejskiej ani wojewódzkiej nie był skłonny poinformować, gdzie przebywam i co się ze mną stało. Dzisiaj, kiedy o tym rozmawiamy, to żartujemy, że gdybym pierwszego dnia wrócił, to dostałbym lanie, a jak wróciłem po miesiącu, to przyjęto mnie bardzo serdecznie. Zdałem maturę, skończyłem historię w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Moje wymarzone miejsce pracy to była szkoła i praca z młodzieżą. Pracowałem w liceum w Tarnowskich Górach jako nauczyciel historii, potem byłem jego dyrektorem, pracowałem też w starostwie powiatowym, a od pięciu lat pracuję w IPN, robiąc to, co lubię, czyli pracując również z młodzieżą.

Jest pan szczególnie uprawniony do oceny stanu wojennego - jako internowany, jako historyk IPN. Jak Pan dzisiaj go ocenia, po 25 latach?

- Koledzy żartują tutaj, że występuję w roli twórcy i tworzywa. Oczywiście oceniam stan wojenny bardzo krytycznie, nie wycofałbym się z żadnego ze sformułowań zawartych w swoim młodzieńczym dzienniku. Dramat stanu wojennego można ocenić dopiero wtedy, gdy się rozumie, czym była euforia tych 16 miesięcy, od zawarcia Porozumień Sierpniowych. Mam takie przekonanie, że społeczeństwu polskiemu 13 grudnia przetrącono kręgosłup, zniszczono nadzieję na życie w normalnym kraju i nawet rok 1989 r. i żaden z następnych nie był już nigdy tak pełen nadziei, zapału do pracy nad dobrem wspólnym, jak wtedy w ciągu tych 16 miesięcy. To rzecz, którą utraciliśmy chyba bezpowrotnie.

Rozmawiała: Anna Gumułka

d3csubj
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3csubj
Więcej tematów