Zabrzęczał dzwonek na "alarm do opuszczenia statku". Wyskoczył z łóżka, narzucił sweter i czapkę. Na korytarz wlewała się już lodowata woda. Wdrapał się po śliskiej ścianie do wyjścia na pokład. - Mogłem pobiec w lewo albo w prawo. Ci, którzy wybrali prawą stronę, zginęli - wspomina Jerzy Petruk, jeden z dziewiątki ocalałych z katastrofy promu Jan Heweliusz.